Zielona Wyspa dołączyła do rosnącej grupy państw europejskich, w których rozpada się znany od dekad polityczny porządek.
Wyniki wyborów / DGP
Od blisko stulecia Irlandią rządziły na zmianę dwie partie centrowe: Fianna Fáil (Żołnierze Losu) albo Fine Gael (Ród Irlandczyków). Ale wynik sobotnich wyborów parlamentarnych, wbrew znanemu od lat scenariuszowi, przyniósł zwycięstwo ugrupowania Sinn Féin (My Sami), które dawniej stanowiło polityczne ramię walczącej z Londynem Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Nacjonalistyczna, lewicowa siła polityczna od lat pozostawała na marginesie, bo kojarzono ją głównie z postulatami zjednoczenia wyspy, które przez lata dla większości wyborców były zbyt radykalne. Tymczasem w sobotę Sinn Féin niespodziewanie zdobyła aż 24,5 proc. głosów.
Drugie miejsce zajęła pozostająca do tej pory w opozycji Fianna Fáil z wynikiem 22,2 proc. głosów. Dopiero na trzecim miejscu uplasowała się rządząca od 2011 r. Fine Gael premiera Leo Varadkara. Po przeliczeniu głosów na mandaty, co w systemie wyborczym Irlandii jest dość skomplikowanym procesem, okazało się, że najwięcej mandatów zdobyła Fianna Fáil, wyprzedzając o jedno miejsce Sinn Féin. Zwyciężczyni sobotnich wyborów w liczącym 160 miejsc parlamencie dostała 37 mandatów. To m.in. efekt tego, że w wyborach Sinn Féin wystawiła jedynie 42 kandydatów.
W tej sytuacji powstało pytanie, czy dwie tradycyjne partie zdecydują się na wspólne rządzenie na kształt niemieckiej wielkiej koalicji chadeków i socjaldemokratów, czyli otoczenie kordonem sanitarnym nacjonalistycznego ugrupowania. Coraz bardziej możliwy jest też jednak scenariusz odwrotny, w którym Fianna Fáil decyduje się na sojusz z Sinn Féin. Nie wykluczył tego jej lider Micheál Martin, chociaż obie partie centrowe przed wyborami odrzucały możliwość współpracy z kontrowersyjną partią.
Sinn Féin wchodzi do gry na fali zmęczenia i sprzeciwu wobec polityki zaciskania pasa. Jej zwycięstwo może oznaczać coś więcej niż zburzenie dotychczasowego ładu politycznego w Irlandii. Może też prowadzić do zmiany modelu gospodarczego, jednego z najbardziej liberalnych w Europie. Jak przypomina analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Przemysław Biskup, Irlandia po kryzysie gospodarczym z 2008 r. była zaliczana do grupy krajów, które borykały się z największymi problemami ekonomicznymi. Wspólnie z Portugalią, Grecją i Hiszpanią określano je akronimem PIGS, co po angielsku oznacza świnie.
Sinn Féin niespodziewanie zdobyła aż 24,5 proc. głosów
Walka z kryzysem wiązała się z cięciami wydatków socjalnych i usług publicznych. Irlandzkie rządy tworzone od 2008 r. przez obie największe partie zgadzały się co do tego, by Irlandia pozostała krajem ze zderegulowaną gospodarką, niskimi podatkami i szeroko otwartym rynkiem pracy i polityką imigracyjną. Negatywnymi konsekwencjami tej polityki są bezdomność i dramatyczna sytuacja na rynku mieszkaniowym chociażby w stołecznym Dublinie. – Dojście do władzy Sinn Féin jako partii o mocno lewicowym programie oznaczałoby odejście od bardzo liberalnego jak na standardy europejskie modelu gospodarczego – mówi analityk PISM w rozmowie z DGP.
Jak dodaje, Sinn Féin nie ma nic wspólnego ze swoją historyczną poprzedniczką z czasów walk o niepodległość wyspy. Współczesna partia powstała na przełomie lat 60. i 70. jako lewicowa alternatywa dla dwóch rządzących na zmianę ugrupowań, które odeszły od postulatu zjednoczenia wyspy, chociaż oficjalnie nigdy tego zamiaru nie porzuciły. Dojście Sinn Féin do władzy będzie zapewne prowadzić również do przeorientowania irlandzkiej polityki wobec brytyjskiej Irlandii Północnej.
– To może zachwiać bardzo kruchą równowagą, którą ostatnio podminował brexit – dodaje Przemysław Biskup. Nacjonalistyczna partia, wobec której stale wysuwane są zarzuty o współpracę z organizacjami terrorystycznymi, będzie dążyć do zorganizowania referendum zjednoczeniowego. Jego pozytywny wynik stanowiłby olbrzymią presję na Londyn, by podobny plebiscyt zorganizować także w Irlandii Północnej. To byłoby nie lada wyzwanie dla całej Unii Europejskiej, która w negocjacjach brexitowych z Wielką Brytanią silnie broniła interesów irlandzkich, jeśli chodzi o granicę na wyspie. Dublin chciał uniknąć sytuacji, w której handel międzyirlandzki byłby obłożony cłami.
To nie pierwsze poważne przemeblowanie w Europie. Partie buntu od kilku lat rosną na scenie politycznej w większości krajów kontynentu. Dojść do władzy udało się m.in. Ruchowi 5 Gwiazd we Włoszech i Koalicji Radykalnej Lewicy w Grecji, która jednak niedawno pożegnała się z władzą, przegrywając wybory. Ale nawet jeśli ugrupowania bazujące na gniewie i sprzeciwie wobec zastanego porządku w wielu państwach pozostają w opozycji, to ich wzrost burzy dotychczasowy porządek polityczny. Szwedzcy Demokraci w Sztokholmie, Alternatywa dla Niemiec w Berlinie, Podemos (Możemy) i Vox w Madrycie poważnie nadwątlają pozycję tradycyjnych ugrupowań głównego nurtu.