Narodowe „hurra” z okazji kolejnych rocznic 1410 r. już dawno miało swoich krytyków. Dość często byli to polscy konserwatyści. Ci w Galicji mieli swoje geopolityczne rachuby, ale decydował spór o istotę polskości, w którym to sporze konserwatyści byli dzisiejszymi liberałami...
Magazyn DGP 17.01.20 / Dziennik Gazeta Prawna
Patriota polski, ale zapatrzony w Niemcy, Władysław Studnicki, denerwował się na jałowość idei, by „zrobić Niemcom drugi Grunwald”. A Ludwik Straszewski z zapałem deklarował: „Nie potrafię dzisiaj powtarzać frazesów, które nie karmią ani nie budują, lecz podniecają tylko próżność i miłość własną”. W konkluzji pisał, że naród, który miał państwo wielkie i bogate, lecz je utracił, wspominając grunwaldzką chwałę, powinien mieć „jedynie myśli smutne”.
Przeciwko fetowaniu zwycięstwa pod Grunwaldem opowiadał się również największy polski felietonista i jeden z największych naszych pisarzy Bolesław Prus. Ani konserwatysta, ani narodowiec, szlachetny, lecz pragmatyczny patriota, uważał, że Polacy zagłuszają uroczystościami grunwaldzkimi właściwe wezwanie czasów do codziennej i wytężonej pracy.
To nie wszystko: „Zwycięzcy przed pięciuset lat Polacy, są dziś w pewnej części niewolnikami swoich niegdyś hołdowników, a sprzymierzeni z nimi Litwini i Rusini nienawidzą nas z całej duszy. (…) I taki przebieg wypadków ma nas cieszyć? Należałoby raczej odziać się w wory, posypać głowy popiołem…”. W wielu felietonach Prus sprzeciwiał się też propagandzie antyniemieckiej – owszem, wrogi prąd szedł od „pruskiego rządu”, ale inny od „narodu niemieckiego”, z którym „stosunki były jak najlepsze”. W 1901 r. pisał: „Nie wstydźmy się prawdy: temu szlachetnemu narodowi zawdzięczamy większą część naszej cywilizacji”. Konsekwentny pozytywista bał się, że narodowe wzmożenie odciąga Polaków od tego, co (jak uważał) jest najważniejsze – budowy kanalizacji, ulepszania edukacji, tworzenia narodu punktualnego i porządnickiego.