W XXI w. podatki nie służą już jedynie do zaspokajania potrzeb budżetowych. Spełniają wiele innych ważnych zadań, takich jak ograniczanie nierówności ekonomicznych czy niwelowanie negatywnych efektów różnego rodzaju działalności gospodarczej.
Magazyn DGP 17.01.20 / Dziennik Gazeta Prawna
Najlepszym przykładem tej drugiej funkcji są opłaty za emisję dwutlenku węgla, które obowiązują w Unii Europejskiej. W ostatnim czasie w krajach Zachodu pojawiła się moda, by podatki traktować jako instrument wychowawczy. Skoro nakładając takie obciążenia na korporacje, można skłonić je do ograniczenia pewnych działań, to dlaczego nie próbować tego samego w stosunku do obywateli, aby wyeliminować „społecznie niepożądane” zachowania?
Obecna ekipa rządząca chętnie przyłączyła się do tego trendu, co nie dziwi – w końcu naczelną ideą Zjednoczonej Prawicy jest kształtowanie społeczeństwa według odgórnie przyjętej, konserwatywno-socjalnej koncepcji. Problem w tym, że podatki w omawianym znaczeniu stają się batem na najbiedniejszych. A batem, jak już dobrze wiadomo, trudno kogokolwiek wychować. Nawet jeśli z pozoru niewinnie nazwiemy go „akcyzą” albo „podatkiem cukrowym”.

Energetyk i papierosy

Nadwaga i otyłość bez wątpienia stały się chorobami cywilizacyjnymi państw rozwiniętych, do których z taką dumą niedawno dołączyliśmy. Odsetek Polek i Polaków cierpiących na te przypadłości nie odbiega od średniej unijnej, a przy tym wciąż rośnie. Chęć zatrzymania tego trendu jest więc chwalebna. Są też dowody na to, że za epidemię otyłości przynajmniej częściowo odpowiada konsumpcja przetworzonych produktów słodzonych. Według analizy NFZ w latach 2008–2017 przeciętne spożycie cukru na mieszkańca wzrosło u nas rocznie o 6 kg, choć konsumpcja czystego cukru spadła – też o niecałe 6 kg. Mniej więc słodzimy sami, ale jemy zdecydowanie więcej produktów, które wcześniej posłodzono w fabryce.
Jako społeczeństwo sporo też palimy – ok. 22 proc. Polaków to nałogowi palacze, przy średniej UE wynoszącej 18 proc. Alkoholu pijemy nieco mniej niż najbardziej rozpite narody świata, czyli Francuzi i Czesi, ale zdecydowanie więcej niż Hiszpanie, Włosi, Szwedzi czy nawet mieszkańcy mroźnej Finlandii. Co gorsza, od początku wieku przeciętne spożycie czystego alkoholu na osobę w Polsce wzrosło o prawie 3 litry rocznie. Innym negatywnym zjawiskiem stała się wielka popularność słodzonych napojów ze stymulantami, głównie kofeiną – według NFZ pije je regularnie dwie trzecie nastolatków. Gdyby Jim Jarmusch dzisiaj miał nakręcić swój słynny film z 2003 r., nazwałby go zapewne „Energetyk i papierosy”.
Zapobiegliwy rząd postanowił więc zadbać o to, by wszystkie te przyjemności stały się przynajmniej trochę droższe. Od 1 stycznia zaczęła obowiązywać wyższa akcyza na alkohol i papierosy (stawka poszła w górę o 10 proc., co według wyliczeń resortu finansów oznacza, że półlitrowa butelka wódki podrożała średnio o 1,4 zł, a paczka papierosów o ok. 1 zł). Są duże szanse, że już od 1 kwietnia zacznie też obowiązywać podatek cukrowy, który podniesie ceny napojów słodzonych. Podatek ma wynieść 70 gr za litr napoju słodzonego cukrem, 80 gr za litr napoju słodzonego więcej niż jedną substancją oraz 20 gr od litra napoju wzbogacanego kofeiną czy tauryną. Przy okazji nałożona zostanie opłata na małpki, czyli napoje alkoholowe o objętości do 300 ml – ich cena pójdzie w górę o 1 zł.

Pośrednie, czyli regresywne

Rząd, troszcząc się o zdrowie Polek i Polaków, decyduje się na podwyżki lub wprowadzenie nowych podatków pośrednich, które najbardziej uderzają w osoby o niskich zarobkach, przeznaczających większość (jak nie całość) swoich dochodów na konsumpcję. Na dodatek zmiany te są stosunkowo łatwe do wdrożenia, bo obywatele nie widzą ich efektu na pasku wynagrodzenia. Z analizy Instytutu Badań Strukturalnych „Kogo obciążają podatki w Polsce” autorstwa Jakuba Sawulskiego wynika, że stosunek podatku VAT do dochodu najbiedniejszej jednej dziesiątej społeczeństwa to 14 proc., zaś w przypadku najbogatszej jednej dziesiątej jest to 9 proc. Podobnie jest z podatkiem akcyzowym – najbiedniejsi płacą daninę stanowiącą równowartość 4 proc. dochodów, a najzamożniejsi 2 proc. Walka z problemami zdrowotnymi Polaków za pomocą podatków pośrednich przy okazji pogorszy więc sytuację ekonomiczną osób najgorzej sytuowanych.
Oczywiście można twierdzić, że o ile niecałe 2 mld zł z podwyżki akcyzy wpłyną do budżetu, o tyle 3 mld zł z podatku cukrowego ma przecież co roku trafiać bezpośrednio do NFZ. To jednak marny argument. Rząd ma duże pole do podwyżek podatków bezpośrednich, czyli dochodowych, które nie miałyby tylu negatywnych skutków ubocznych. Progresywne podatki dochodowe obciążają w większym stopniu najlepiej zarabiających, a więc tych, których utrata kilku procent zarobków specjalnie nie zaboli. Poza tym zmniejszają one nierówności ekonomiczne, co jest pozytywne samo w sobie. Problem w tym, że przeforsowanie wzrostu podatków dochodowych jest zdecydowanie trudniejsze – polskie rządy od lat więc idą na łatwiznę, podwyższając daniny pośrednie (np. VAT) lub wprowadzając nowe (np. opłatę paliwową).
Według OECD wpływy z podatków od towarów i usług w Polsce w 2017 r. wyniosły 12,3 proc. PKB (czyli tyle samo co w Szwecji) przy średniej dla krajów rozwiniętych równej 11,1 proc. Wpływy z podatków dochodowych od osób fizycznych były jednak zdecydowanie mniejsze – wyniosły ledwie 5,3 proc. PKB, przy średniej OECD 8,3 proc. W Szwecji PIT odpowiada 13 proc. PKB, a w Danii nawet 24 proc. Także wpływy z CIT są w Polsce śmiesznie niskie i wynoszą 2 proc. PKB – średnia OECD jest o połowę wyższa. W polskim systemie podatkowym od lat rządzą więc podatki pośrednie, a obecna władza najwyraźniej uważa, że wciąż jest ich mało.

Nieskuteczne rozwiązanie

Gdyby „podatki od grzechu” rzeczywiście były skuteczne w eliminowaniu niezdrowych zachowań, można by je jakoś zrozumieć. Problem w tym, że nie ma na to przekonujących dowodów. Jak podają eksperci Instytutu Jagiellońskiego w analizie „Podatek cukrowy a walka o zdrowie Polaków”, w Wielkiej Brytanii podatek cukrowy wprowadzono w 2016 r., a jednak w okresie 2015–2018 spożycie cukru i tak poszło tam w górę o 2,6 proc. W Meksyku w wyniku nałożenia nowej daniny na branżę spożywczą zanotowano co prawda spadek konsumpcji słodzonych napojów, za to wzrósł odsetek osób z nadwagą i otyłością (liczba kalorii spożywanych przez przeciętnego mieszkańca kraju zmalała średnio o zaledwie cztery dziennie). Podwyżka cen napojów słodzonych w Finlandii o 7,3 proc. przełożyła się na niewielki spadek ich sprzedaży – w pierwszym roku o 1 proc., a w drugim o 3 proc. Duńczycy zrezygnowali wręcz z opodatkowania słodkich napojów, gdyż przyniosło to im jedynie straty finansowe – konsumenci kupowali je w Niemczech.
W analizie Instytutu Jagiellońskiego przytoczone są też wyniki badania IPSOS, w którym zapytano ankietowanych o stosunek do planowanego podatku cukrowego. W grupie niezamożnych aż 77 proc. badanych stwierdziło, że po prostu przerzuci się na tańsze napoje słodzone, zamiast z nich zrezygnować lub ograniczyć. A tańsze to też gorsze jakościowo, z dodatkiem np. syropu glukozowo-fruktozowego. Może się również zdarzyć, że mało zarabiający utrzymają na dotychczasowym poziomie spożycie słodkich napojów, ale zaczną kupować tańszy nabiał, mięso lub artykuły higieniczne. Paradoksalnie zachowania konsumpcyjne osób najgorzej sytuowanych mogą więc stać się mniej zdrowe w wyniku wprowadzenia podatku cukrowego.
Otyłość i nadwaga są bez wątpienia mocno skorelowane ze statusem materialnym. Według raportu OECD „Heavy Burden of Obesity” ryzyko nadwagi u osób z dolnych 20 proc. drabiny dochodowej jest w krajach rozwiniętych o połowę wyższe niż wśród obywateli z górnych 20 proc. Co więcej, ubóstwo zdecydowanie częściej idzie w parze z nadmiarem kilogramów w przypadku kobiet niż mężczyzn. Oczywiście jest to efekt wielu czynników będących następstwem różnic w dochodach. Biedniejsi odżywiają się mniej zdrowo, a do tego mają mniejsze możliwości, zarówno czasowe, jak i finansowe, by regularnie uprawiać sport. Częściej też wykonują pracę fizyczną, która paradoksalnie sprzyja nadwadze – jest obciążająca dla organizmu, skłania do zwiększania przyjmowanej liczby kalorii. Poza tym trzeba pamiętać, że niezdrowe przekąski lub używki są jedną z niewielu przyjemności, na które stać ubogich. 120 lat temu działacz PPS Stanisław Posner napisał: „Dlaczego, jakim prawem chcemy pozbawiać włościanina papierosa, kiedy palenie jest «przyjemnością». Pomyśleć tylko, jak rozległą jest sfera rozkoszy w klasie zamożnej, u inteligentów, w mieście” (cytat za Remigiuszem Okraską).
Mechanizmy powstawania nadwagi i otyłości oraz nałogów są oczywiście dużo bardziej skomplikowane. Ale ograniczanie siły nabywczej grup szczególnie na nie narażonych nie wydaje się skutecznym rozwiązaniem. Jeśli spożywane przez Polki i Polaków produkty są niezdrowe, to należałoby po prostu zadbać o ich lepszy skład. Na przykład poprzez wprowadzenie ograniczeń dotyczących ilości zawartych w napojach i żywności substancji słodzących albo liczby kalorii w stu mililitrach napoju. A także zakazu stosowania szkodliwych składników, takich jak syrop glukozowo-fruktozowy, który powoduje insulinooporność i zwiększa ryzyko cukrzycy. W gruncie rzeczy dla zdrowia społecznego lepiej byłoby już nic nie robić niż obniżać siłę nabywczą najmniej zarabiających poprzez „podatki od grzechu”. Bo efekty takiego stresowego wychowywania przyniosą skutki odwrotne do zamierzonych.
Otyłość i nadwaga są bez wątpienia mocno skorelowane ze statusem materialnym. Według raportu OECD „Heavy Burden of Obesity” ryzyko nadwagi u osób z dolnych 20 proc. drabiny dochodowej jest w krajach rozwiniętych o połowę wyższe niż wśród obywateli z górnych 20 proc.