Między Waszyngtonem a Pekinem zapanował względny spokój. Strony podpisują dzisiaj wstępną umowę handlową.
Porozumienie w symboliczny sposób zamyka trwającą od ponad półtora roku konfrontację między mocarstwami na płaszczyźnie handlowej. Nazywa się je wstępnym (strony oficjalnie mówią o pierwszej fazie), ponieważ nie rozwiązuje wszystkich podnoszonych przez amerykańską stronę problemów, ale dotyczy mniej więcej 40 proc. z nich.
Ceremonia podpisania odbędzie się w Białym Domu o 11.30 czasu wschodniego (w Polsce będzie wtedy 17.30). Stronę chińską będzie reprezentować dziesięcioosobowa delegacja pod przewodnictwem głównego negocjatora Państwa Środka, wicepremiera Liu He, w skład której wchodzą m.in. minister handlu Zhong Shan, szef banku centralnego Yi Gang oraz Ning Jizhe, wiceprzewodniczący Narodowej Komisji ds. Rozwoju i Reform – głównego organu odpowiedzialnego za planowanie makroekonomiczne. Łącznie obecnych będzie ok. 200 osób.

Nie będą już wyciskać

Na mocy prawie 100-stronicowego dokumentu Pekin zobowiązuje się nie wymuszać więcej na zagranicznych firmach transferu technologii. Dotychczas była to rutynowa praktyka, na którą od dawna skarżył się biznes, przewidziana zresztą prawem: podmioty spoza Chin, jeśli chciały otworzyć w Państwie Środka fabrykę, musiały znaleźć lokalnego partnera, utworzyć z nim spółkę joint venture (Volkswagen powołał takowe we współpracy z SAIC Motors oraz FAW Group), a następnie przekazać mu nieodpłatnie część swojej własności intelektualnej.
Władze Chin zobowiązały się także zwiększyć zakupy amerykańskich towarów i usług przynajmniej o 200 mld dol. w ciągu dwóch lat oraz ułatwić dostęp firmom ze Stanów Zjednoczonych do rynków bankowego, ubezpieczeniowego i finansowego. W odpowiedzi USA dokonają redukcji ceł z 15 do 7,5 proc. na towary – w tym obuwie i ubrania – o wartości 120 mld dol. (chodzi o cła, które weszły w życie 1 września 2019 r.), a także wstrzymają się z kolejnymi podwyżkami (jedna była zaplanowana na połowę grudnia, ale Donald Trump ją odłożył na skutek przełomu w rozmowach).

40–40–20

I chociaż dzisiejsza ceremonia świadczy o tym, że napięcie po obu stronach Pacyfiku nieco opadło, to w każdej chwili znów może znacząco wzrosnąć. Pierwsza faza dotyka bowiem wyłącznie najmniej kontrowersyjnych kwestii, które Pekin i tak miał kiedyś wprowadzić w życie. Tak przynajmniej ocenili chińscy negocjatorzy, którzy pogrupowali amerykańskie postulaty według stopnia trudności i wyszedł im stosunek 40–40–20. Faza pierwsza to owe najłatwiejsze 40 proc.; kolejne 40 proc. to postulaty cięższego kalibru, które będą wymagały twardych rozmów. Ostatnie 20 proc. Chińczycy określili jako będące poza jakąkolwiek dyskusją, bo godzące w ich bezpieczeństwo narodowe.
W tej drugiej grupie, a być może nawet w ostatnich 20 proc., znajduje się coś, na co biznes spoza Chin od dawna narzeka najbardziej, czyli struktura chińskiej gospodarki, gdzie dominują podmioty państwowe (wspomniane już SAIC i FAW należą do państwa) oraz bizantyński system publicznych dopłat dla firm, częściowo ukrytych pod płaszczykiem preferencyjnych kredytów z państwowych banków. O zmuszenie Chińczyków do zmian w tej materii będzie bardzo trudno, co zresztą wyraził prezydent Xi Jinping w listopadzie na forum gospodarczym w Pekinie. – Dlaczego mielibyśmy zmieniać politykę, która działa? – pytał retorycznie.

Zięciu, co myśli twój teść?

O skali przyszłych trudności niech świadczy to, że nawet osiągnięcie porozumienia w najmniej kontrowersyjnych kwestiach wymagało olbrzymiego wysiłku z obu stron. Jak podaje „Wall Street Journal”, do wybadania amerykańskich nastrojów chińscy dyplomaci konsultowali się m.in. z Jaredem Kushnerem, zięciem prezydenta i mężem Ivanki Trump (oboje są zatrudnieni w Białym Domu jako „starsi doradcy”). Chińczycy prowadzili również rozmowy z przedstawicielami amerykańskiego biznesu – być może po to, by stworzyć dodatkowy kanał nacisku na Biały Dom.
W czerwcu 2019 r. z szefami 20 zagranicznych firm w Pekinie – m.in. prezesem banku inwestycyjnego Goldman Sachs – Xi spotkał się osobiście. – Na Zachodzie macie taką zasadę, że jeśli ktoś uderzy was w jeden policzek, to wy nadstawiacie drugi. W naszej kulturze po prostu oddaje się cios – relacjonował słowa polityka „WSJ”. – Respektujemy wasz system demokratyczny. Dlaczego wy nie możecie respektować naszego? – miał pod koniec spotkania pytać prezydent.
– Zamiast być klinem, bądźcie pomostem zgody między naszymi rządami – apelował z kolei w sierpniu 2019 r. wiceszef resortu handlu Wang Shouwen do przedstawicieli amerykańskiego biznesu w Waszyngtonie. – Macie powody do niezadowolenia i obawy, ale mam nadzieję, że nie będziecie ich wyolbrzymiać – miał powiedzieć minister, niejako przyznając, że biznes z zagranicy faktycznie napotyka różne bariery w Państwie Środka. W odpowiedzi usłyszał, że jeśli firmy raz zdecydują się na opuszczenie Chin, to bardzo trudno będzie im wrócić.

Handel handlem, ale ten Tajwan…

Podpisaniu umowy towarzyszy publikacja najnowszych danych gospodarczych, zgodnie z którymi wymiana handlowa między Stanami Zjednoczonymi a Chinami spadła do najsłabszego poziomu od trzech lat. Dynamika eksportu z Państwa Środka do USA jest najniższa od 2016 r. i wzrosła zaledwie o 0,5 proc. – chociaż w 2018 r. było to jeszcze 9,9 proc. – jeśli wyrazić ją w dolarach; w juanach eksport zaś skurczył się o 10,7 proc.
To oczywiście musiało zmartwić chińskie władze i zachęcić do kompromisów, ale w przyszłości rozmowy między Waszyngtonem a Pekinem mogą zostać wykolejone nawet przez wydarzenia polityczne, takie jak chociażby napięcia wokół Tajwanu, gdzie w weekend wybory prezydenckie wygrała dotychczasowa prezydent Tsai Ing-wen, opowiadająca się za twardą linią wobec Państwa Środka. Strony zadeklarowały również, że od tej pory dwa razy do roku będą się spotykać równolegle do rozmów handlowych, by koordynować politykę gospodarczą.