Sprawdzamy, co wydarzy się w 2020 r. Oto najważniejsze tematy, które poruszać będą opinię publiczną w rozpoczynającym się właśnie roku.

Dwa problemy na literę „b”

Budżet i brexit będą w tym roku największymi wyzwaniami Unii Europejskiej

Pierwszy jest budżet. Każda rozmowa o pieniądzach na forum unijnym jest trudna; jednak w obliczu ubytku brytyjskiej składki staje się wyjątkowo trudna. Tym bardziej że czasu pozostało niewiele; obecne wieloletnie ramy finansowe, czyli siedmioletni budżet UE, wygasa wraz z końcem roku. Od 1 stycznia 2021 r. powinien już obowiązywać kolejny, co do którego wciąż nie ma zgody. Nowa szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen chciałaby budżetu ambitnego, na miarę wyzwań stojących przed Europą. Plany te torpeduje grupa krajów, takich jak Holandia, które chcą, aby Europa kosztowała ich podatników mniej. Potrzebny będzie kompromis, na którym z pewnością ktoś straci – i wiele wskazuje na to, że Polska będzie jednym z tych krajów.
Drugi jest brexit. Negocjacje budżetowe będą się toczyć w cieniu innych rozmów, a mianowicie poświęconych stosunkom handlowym z Wielką Brytanią. Normalnie takie porozumienia dogaduje się latami, ale Boris Johnson uparł się, że Londyn i Bruksela przyklepią wszystko do końca roku. Jeśli nie, w oczy Europie znów zajrzy twardy brexit. Dlaczego? Bo chociaż Brytyjczycy wychodzą formalnie z Unii wraz z końcem stycznia, to przepisy przejściowe sprawiają, że realnie nic się nie zmienia do końca 2020 r. Wtedy jednak przepisy te wygasają i jeśli strony nie porozumieją się do tego momentu co do zasad wymiany handlowej, to czeka nas twardy brexit.
Przy czym rozmowy z Londynem to tylko część wyzwania; wcześniej kraje Unii będą musiały między sobą ustalić treść mandatu negocjacyjnego (innymi słowy mówiąc: na co pozwalają negocjatorom). Niecały rok na rozmowy oznacza, że gdzieś będą potrzebne ustępstwa – nie wiadomo więc, czy nie upadną postulaty ważne dla Polski (jak np. hojny dostęp do brytyjskiego rynku przewozowego).

Jak znów przestać się bać i pokochać bombę

Zegar Zagłady w 2020 r. prawdopodobnie wciąż będzie wskazywał dwie minuty do północy

Tarcza zegara symbolizuje, jak duże jest zagrożenie konfliktem nuklearnym na świecie. Im bliżej północy znajduje się wskazówka, tym jest ono większe. W 2018 r. uczeni związani z czasopismem „Biuletyn naukowców atomowych” (wymyślili zegar w 1947 i od tej pory „ustawiają” go raz do roku w styczniu) przesunęli wskazówkę na 23.58 – pozycję, w której ostatnim razem znajdował się 49 lat wcześniej. W 2019 r. wciąż były dwie minuty do północy. Wątpliwe, aby w 2020 r. coś miało się zmienić. Jeśli już, to na gorsze (dla porównania, w 1991 r. do północy było 17 minut).
Dlaczego eksperci biją na alarm? Przede wszystkim dlatego, że jedno po drugim padają porozumienia, które skutecznie minimalizowały dotychczas ryzyko użycia broni jądrowej. W ub.r. z tzw. traktatu INF – układu o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu – wycofali się Amerykanie, a po nich Rosjanie. Układ, podpisany w 1987 r. przez Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa, uwolnił świat od całej klasy rakiet o zasięgu od 0,5 do 5,5 tys. km, relegując broń atomową do uderzeń taktycznych i międzykontynentalnych (ulga dla Europy!).
Co gorsza, wraz z końcem 2020 r. wygasa New START, czyli układ w sprawie środków zmierzających do dalszej redukcji i ograniczenia zbrojeń strategicznych. Na mocy podpisanego w 2009 r. przez Baracka Obamę i Dmitrija Miedwiediewa porozumienia USA i Rosja zobligowały się do zmniejszenia liczby głowic atomowych w swoich arsenałach do 1550 sztuk (o jakim postępie od czasów zimnej wojny mówimy, niech świadczy to, że START I z 1991 r. ograniczał liczbę głowic do 6 tys. w każdym z krajów). Biorąc pod uwagę stan relacji między Waszyngtonem a Moskwą, trudno liczyć, czy zostanie przedłużony.
Stanu bezpieczeństwa atomowego nie poprawia również fakt, że obie strony podjęły się dużych programów modernizacyjnych swoich sił strategicznych. Ten wyścig zbrojeń niepokoi Chiny, które broń atomową dotychczas postrzegały wyłącznie odstraszająco, lecz mogą zmienić zdanie, jeśli poczują się zagrożone – nie wspominając już o atomowych sukcesach Korei Północnej czy ambicjach Iranu. To wszystko oznacza, że w 75. rocznicę ataku na Hiroszimę i Nagasaki bomba znów budzi obawy, i to w sposób, od którego zdążyliśmy się już odzwy czaić.

4 lata z Trumpem za nami i 4 lata z Trumpem przed nami?

Prezydent USA walczy w tym roku o reelekcję. Demokraci chcą odbić zarówno Biały Dom, jak i Senat

I chociaż wybory odbędą się dopiero 3 listopada, to biorąc pod uwagę amerykański cykl wyborczy, kampania zacznie się lada moment. Już w lutym startują prawybory w Partii Demokratycznej, które zadecydują o tym, kto w drugiej połowie roku stanie w szranki z Donaldem Trumpem o miejsce w Gabinecie Owalnym.
45. prezydent nie ma łatwego startu. Przed świętami Kongres rozpoczął procedurę jego impeachmentu za nadużycie władzy w związku z próbą wymuszenia na prezydencie Ukrainy Wołodymyrze Zełenskim, aby ten poszukał u siebie w kraju haków na syna potencjalnego rywala w wyborach (chodzi o Huntera Bidena, syna b. wiceprezydenta Joego Bidena; doradzał przez jakiś czas na Ukrainie). Rok zacznie się więc od procesu Trumpa przed Senatem, który nie zakończy się odsunięciem go od władzy (popierający prezydenta republikanie mają większość w izbie wyższej), ale może być kosztowny wizerunkowo (chociaż na razie impeachment nie szkodzi Trumpowi za bardzo w sondażach).
Z drugiej strony prezydent nie musi robić wiele, żeby utrzymać obecny poziom poparcia. Z jego rządów zadowolonych jest 42–44 proc. Amerykanów – wartość, która praktycznie ani drgnęła od początku kadencji. Można się spodziewać gwałtownych posunięć w polityce zagranicznej na użytek wewnętrzny – czy to w handlu, czy na Bliskim Wschodzie, czy w Afganistanie – zarówno, żeby podkreślić twardą postawę, jak i podbić ewentualne sukcesy.
O najwyższą stawkę zagrają w listopadzie jednak demokraci: oprócz szansy na odbicie Białego Domu mogą również przejąć Senat. Z 35 miejsc, o jakie będzie się toczyć walka w tym roku, 23 należą teraz do republikanów. Jeśli demokratom uda się powiększyć swój stan posiadania w Senacie (mają szanse m.in. w Arizonie, Maine i Kolorado) i utrzymać przewagę w Izbie Reprezentantów, to mogą przejąć kontrolę nad Kongresem.

Modna będzie czerwień

A konkretnie planetarna czerwień, bo w kierunku Marsa pofrunie nie jedna, ale cztery misje

Z czego aż trzy planują umieścić na powierzchni łaziki, co już spokojnie można nazwać inwazją. Taki tłok w 2020 r. spowodowany jest tzw. okienkiem startowym – powtarzającym się co 26 miesięcy okresem, kiedy Ziemia i Mars znajdują się najbliżej (wstrzelenie się w okienko znacznie skraca czas lotu, bo pojazdy będą miały do przebycia niewiele ponad 60 mln km zamiast 400, kiedy planety są od siebie oddalone najbardziej). Wykorzystać to planują agencje kosmiczne z USA, Chin, ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz Europejczycy do spółki z Rosjanami.
Jedynym krajem, który dotychczas umieścił łaziki na Czerwonej Planecie, są Stany Zjednoczone. W ramach misji Mars 2020 podbijają stawkę i wysyłają kolejny (wyłonioną w konkursie dla młodzieży nazwę poznamy w lutym), który nie tylko ma poszukiwać śladów życia, ale też zebrać próbki skał – do przywiezienia z powrotem na Ziemię przez inną misję w przyszłości. Co więcej, na łaziku zamontowany jest również malutki (waży niecałe 2 kg) helikopter, który wykona pierwsze w historii loty na innej planecie (przez wzgląd na ograniczenia w zasilaniu nie będą jednak trwały dłużej niż 3 minuty).
Po raz pierwszy na Marsie chcą zagościć również Chińczycy i Europejczycy. Ci pierwsi wysyłają na Marsa misję Huoxing-1, drudzy – łazik Rosalind Franklin (od nazwiska współautorki odkrycia DNA), który na powierzchnię planety dotrze w rosyjskim lądowniku Kozaczok. W 2020 r. wystartuje również pierwsza arabska misja na Marsa – sonda Mars Hope, która stanie się sztucznym satelitą Czerwonej Planety.
Fanów naukowych zabawek czeka w tym roku jeszcze jedna nie lada gratka. W Budapeszcie zbierze się rada CERN-u, genewskiego laboratorium badań jądrowych, aby podjąć decyzję odnośnie do przyszłości ośrodka. Na stole leży wart 21 mld dol. projekt budowy akceleratora cząstek prawie cztery razy dłuższego (100 km) od Wielkiego Zderzacza Hadronów. Ciekawostka historyczna: podobny projekt w 1993 r. utrącił Kongres USA ze względu na koszty.

Smok potęgą jest i basta

W 2020 r. Chiny będą chciały sprostać swoim globalnym ambicjom

W tym roku Państwo Środka chce się stać „xiaokang”, czyli umiarkowanie zamożne. Taki zapis znalazł się w 13. planie pięcioletnim na lata 2016–2020, a ponieważ chińscy biurokraci uwielbiają popisywać się realizacją zadań, to nie ma najmniejszej wątpliwości, że cel zostanie osiągnięty. Realnie oznacza to, że Chiny chcą do zera zlikwidować ubóstwo, czyli odsetek osób żyjących za mniej niż 2,3 tys. juanów rocznie (1,2 tys. zł). Jeszcze w 2018 r. było ich prawie 17 mln. To wszystko, aby zdążyć na 100. urodziny Komunistycznej Partii Chin, które wypadają w 2021 r.
Ambicje Pekinu sięgają jednak znacznie dalej niż dobrobyt mieszkańców Państwa Środka. Chiny chcą być supermocarstwem – dlatego m.in. z żelazną konsekwencją realizują program zbrojeń, których efektem jest zakończenie budowy drugiego lotniskowa Shandong pod koniec ub.r. Przez pryzmat tych ambicji należy również przyglądać się konfrontacji Pekinu z USA.
Najważniejszym jej frontem jest oczywiście wojna handlowa i chociaż Chiny robią dobrą minę do złej gry, to na sprzedaży do Ameryki zależy im znacznie bardziej niż USA na sprzedaży do Państwa Środka (chiński eksport do Stanów jest 4,5 razy większy niż w drugą stronę). To, w połączeniu ze stygnącą gospodarką oraz świadomością, że w Waszyngtonie prawdopodobnie już nie zawieje bardziej sprzyjający wiatr, skłoniło chińskich negocjatorów do zawarcia wstępnej umowy handlowej z USA, chociaż niedotykającej kontrowersyjnych kwestii, jak chociażby rządowe dotacje dla biznesu. Przyszły rok pokaże, na ile Chiny będą gotowe do kompromisu w tej fundamentalnej dla ich modelu rozwojowego kwestii.
Ale przyszły rok przyniesie również bardziej standardowe formy rywalizacji między mocarstwami, jak chociażby terytorialne zatargi na Morzu Południowochińskim. Możliwości jest bez liku; Chiny mogą np. zająć jakiś atol wojskowym dronem, a Amerykanie mogą znacznie częściej wysyłać swoje okręty przez Cieśninę Tajwańską. Odbywające się w tym roku wybory prezydenckie na wyspie również dają Państwu Środka pole do popisu. Kierunek, w jakim będą podążać Chiny, wyznaczy również dalsza polityka Pekinu wobec Hongkongu.