– Każda choroba, nawet najcięższa, zwłaszcza jeśli jest mądrze leczona, kiedyś się kończy. Czasami szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał – powiedział w orędziu wygłoszonym w ostatni czwartek nowo wybrany marszałek Senatu Tomasz Grodzki (Koalicja Obywatelska). I choć miał na myśli „wyzdrowienie”, nie można zapominać, że wiele ciężkich chorób rzeczywiście szybko się kończy… zgonem pacjenta.
Sytuację, w której jedna koalicja dominuje w Sejmie, a druga ma przewagę w Senacie, już znamy. Ostatnim marszałkiem Senatu, który nie utożsamiał się z większością sejmową i rządem, był August Chełkowski sprawujący swą funkcję w latach 1991–1993. Warto jednak pamiętać, że wówczas w Sejmie mandaty zdobyło 29 komitetów wyborczych, zatem scena polityczna była skrajnie rozdrobniona. Mówiąc najkrócej: sytuacja, z którą mamy do czynienia teraz, to nowość. Nikt nie wie, jak ułoży się współpraca między izbami parlamentu zdominowanymi przez różne obozy polityczne, gdy władza w jednej jest jednocześnie opozycją w drugiej.
Nie ulega wątpliwości, że Senat nie ma mocy zatrzymania sejmowej machiny legislacyjnej. Może tylko spowodować, że walec będzie jechał wolniej. Senatorowie nie mają jednak żadnej możliwości, by wyrzucić złą ustawę do kosza. Choćby wnieśli tysiąc poprawek, Sejm głosami obozu Zjednoczonej Prawicy będzie mógł odrzucić je wszystkie. Choćby zanegowali ustawę w całości, Sejm może swoją wersję przesłać do podpisu prezydentowi.
Istotna będzie natomiast rola Senatu przy ustawach, które rząd chce uchwalić jak najszybciej. W ostatniej kadencji było takich kilkadziesiąt. Nie mijał tydzień, a druk sejmowy z wniesieniem projektu zmieniał się w akt prawny opublikowany w Dzienniku Ustaw. Senat ma 30 dni na podjęcie decyzji, co zrobić z ustawą (w poprzedniej kadencji z tego zagwarantowanego marginesu nie korzystał). W tym czasie Sejm musi czekać. Ekspresowe przyjmowanie ustaw po nocach się skończyło.
Bez Senatu obóz Zjednoczonej Prawicy nie będzie mógł także powołać nowego rzecznika praw obywatelskich (kadencja obecnego, Adama Bodnara, dobiegnie końca we wrześniu 2020 r.).
Jakkolwiek więc Senat bez wątpienia jest izbą słabszą i w rękach Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Polskiego Stronnictwa Ludowego nadal jest mniej kart, to kompetencje tak zwanej izby wyższej powinny zachęcać do ucywilizowania polskiej polityki. Choćby dlatego, że politykom obozu władzy teraz również będzie można odebrać głos, wymierzyć im przewidziane przepisami kary. W interesie wszystkich powinno więc być, aby współpraca między izbami była jak najlepsza. Niestety pierwsze dni nowej kadencji pokazują, że tak nie będzie.
Ściągę dla polityków przygotował Klub Jagielloński. W prostej, zrozumiałej dla każdego informacji przedstawiono kilka rozwiązań, których przyjęcie byłoby dobre i dla obywateli, i dla samych parlamentarzystów.
– PiS wymyślił „pakiety demokratyczne”, gdy był w głębokiej opozycji, w 2010 r. Platforma to wtedy odrzuciła. Gdy PiS doszedł do władzy, analogiczne postulaty podnosiła Platforma i inne partie opozycji. Teraz mamy sytuację, gdy mniejszość w jednej izbie jest większością w drugiej, więc wreszcie powinny uchwalić to, o czym obie strony doskonale wiedzą, że jest potrzebne – mówi Piotr Trudnowski, prezes Klubu Jagiellońskiego.
Jeden z postulatów społeczników udało się już spełnić: kluby opozycyjne w Sejmie i Senacie mają swoich przedstawicieli w prezydiach izb. Co prawda były na tym tle tarcia, gdyż PiS żądał dwóch miejsc w prezydium senackim, a koło poselskie Konfederacji chciało mieć swojego człowieka w prezydium kosztem jednego z klubów, ale generalnie wyszło przyzwoicie.
Gorzej z kolejnym postulatem KJ, czyli przywróceniem rotacyjnego przewodnictwa sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Było to dobrym, wieloletnim zwyczajem, ale w ostatniej kadencji Zjednoczona Prawica stwierdziła, że tylko ona będzie rządzić i dzielić w sprawach służb. Już zapowiedziano, że w bieżącej kadencji będzie podobnie.
Kłopotliwy może być również podział miejsc w komisjach i stanowiska ich przewodniczących. Jakkolwiek Zjednoczona Prawica uszanowała zasadę, by pracą części komisji kierowała opozycja, dwie, które w ostatniej kadencji były najistotniejsze z punktu widzenia przyjmowanego prawa i interesów obywateli – sprawiedliwości i praw człowieka oraz zdrowia – trafiły w ręce Prawa i Sprawiedliwości. A warto pamiętać, że jeszcze w ubiegłej kadencji przez kilka lat obradom komisji zdrowia przewodniczył poseł opozycji.
Klub Jagielloński postuluje także, ażeby możliwe było zwoływanie wysłuchania publicznego na wniosek 1/3 składu komisji w Sejmie i Senacie. To postulat Prawa i Sprawiedliwości z 2011 r. Dziś wiadomo, że na przyjęcie takiej zmiany w regulaminach izb nie ma szans. Oznaczałaby ona bowiem, że wysłuchania publiczne byłyby osiągalne w obu izbach dla parlamentarzystów opozycji, choćby rządząca opcja by ich nie chciała.
Oczywiście nadal wspomina się postulat PiS z czasów opozycyjnych, gdy partia chciała, aby podczas każdego posiedzenia Sejmu prezes Rady Ministrów odpowiadał na pytania parlamentarzystów. I tu jednak nie należy się spodziewać pozytywnego rozstrzygnięcia, gdyż trudno byłoby o wzajemność w Senacie. Do kogo bowiem pytania mieliby kierować senatorowie PiS?
W budowaniu wzajemnego szacunku między izbami nie pomaga również kampania dyfamacyjna wymierzona w marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego. Telewizja publiczna ujawniła „szokującą” informację, że ten profesor nauk medycznych, wybitny chirurg, zgromadził pokaźny majątek, na który składają się oszczędności w wysokości ok. 400 tys. zł, dom, mieszkanie, działka budowlana i samochód marki jaguar. Czyli tyle, ile mogła zgromadzić bardzo dobrze zarabiająca osoba w sile wieku. Informacje o majątku zostały podlane sosem w postaci zarzutu pewnej pani, jakoby Grodzki zażądał łapówki w wysokości 500 dol. za przeprowadzenie operacji. 21 lat temu. Poseł PiS Jacek Ozdoba wskazał już, że skoro są „w jakimś sensie zarzuty”, to sprawę trzeba zbadać. Trudno powiedzieć, jak posłowie PiS chcieliby to zrobić po ponad dwóch dekadach, za to łatwo wskazać, czemu ta kampania ma służyć – pokazaniu opozycyjnego marszałka jako człowieka nieuczciwego, łapówkarza, krętacza. Czyli kogoś, kto nie powinien sprawować funkcji – formalnie – trzeciej osoby w państwie.
Sam Grodzki zapowiedział już, że poleci do USA. Chce podziękować amerykańskim senatorom za troskę o naszą demokrację pod rządami Zjednoczonej Prawicy.
W sumie więc politycy – mając niepowtarzalną okazję, by ucywilizować choć trochę tworzenie w Polsce prawa – zrobili to, co zawsze: zaczęli się kłócić i obrzucać błotem.