To kolejny rząd Jarosława Kaczyńskiego. Ale premier Mateusz Morawiecki powiększył zakres swojej władzy.
Mateusz Morawiecki został ponownie desygnowany na szefa rządu i ma dziś (w piątek) zostać zaprzysiężony przez prezydenta Andrzeja Dudę – właściwym otwarciem nowego gabinetu będzie dopiero wtorkowe exposé.
To drugi szef rządu po Donaldzie Tusku, który będzie kontynuował misję w kolejnej kadencji Sejmu. W tym miejscu trzeba zrobić zastrzeżenie – choć w ciągu ostatnich czterech lat rządziły nami gabinety Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, to każdy z nich faktycznie był rządem Jarosława Kaczyńskiego. Tak też będzie i tym razem. Przy czym Morawiecki zręcznie powiększył teraz zakres swojej władzy.

Wszyscy ludzie premiera

Widać to przede wszystkim w personaliach. – Zwiększyła się liczba ministrów, z którymi ma bliski kontakt i „chemię” – mówi jeden z członków gabinetu. Sukcesem Morawieckiego zakończył się wielomiesięczny spór o resort energii z jego dotychczasowym szefem Krzysztofem Tchórzewskim: w nowym rozdaniu ministerstwo ulegnie podziałowi, w związku z czym Tchórzewski został zdymisjonowany. Z gabinetu odchodzi również Henryk Kowalczyk, polityk bliski Szydło.
Nowi nominaci to osoby, które Morawiecki wspierał podczas pracy na stanowisku premiera: Michał Kurtyka, Małgorzata Jarosińska-Jedynak czy Marlena Maląg, nie mówiąc już o Tadeuszu Kościńskim. Żadne z nich, co ważne, nie ma zaplecza politycznego, więc w razie konfliktu z szefem nie może odwołać się do Nowogrodzkiej, jak to było w przypadku Tchórzewskiego. Ale taki kształt gabinetu niesie ryzyko. Na przykład w razie porażki podczas unijnych negocjacji dotyczących energii i klimatu adresatem pretensji nie będzie minister, lecz sam premier. A akurat Tchórzewski był zręczny w negocjacjach z Brukselą w kwestii pakietu górniczego czy ustawy o cenach prądu.
Jest i inny wymiar rozszerzenia wpływów premiera – wypromował nie tylko własnych współpracowników, lecz także niektórych związanych z nim polityków PiS, np. szefa KPRM Michała Dworczyka czy Annę Gembicką, która została najpierw asystentką premiera, później wiceministrem inwestycji i rozwoju, a w końcu posłanką. – Grupa wspierana przez Morawieckiego to ok. 20–30 osób – mówi polityk PiS. Liczba ta jest porównywalna z siłą, jaką dysponuje Porozumienie Jarosława Gowina czy Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry.
Trzecim dowodem rosnącej roli Morawieckiego jest bardzo duże wzmocnienie jego bezpośredniego zaplecza, jak przejęcie przez jego kancelarię departamentów europejskich MSZ. Ale są także inne zmiany. Rozbudowane ma zostać kierowane przez prof. Waldemara Parucha rządowe Centrum Analiz Strategicznych, które w założeniu stanie się instytucją planistyczną. Siła CAS może dodatkowo wzrosnąć przez włączenie do niego części resortu inwestycji i rozwoju odpowiedzialnej za prognozy, strategie i ich ewaluacje. Kolejną instytucją w kancelarii premiera, która może być wzmocniona, jest Zespół do spraw Programowania Prac Rządu. Pod tą nazwą kryje się jeden z najważniejszych instrumentów działania, jakie premier ma do dyspozycji (powstał jeszcze w czasach Donalda Tuska). To zespół decyduje, które z pomysłów resortów mają szanse stać się projektami rządowymi i w jakim tempie będą procedowane. Jest sitem, przez które przechodzą propozycje, ma też wyłapywać wpadki, choćby takie jak ta, która przydarzyła się Ministerstwu Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej podczas prac nad projektem ustawy antyprzemocowej (regulacja miała wyłączyć z niej jednorazowe akty agresji).
Z silosowością państwa ma z kolei walczyć resort skarbu, który przejmie nadzór nad spółkami – w tym nad ich kadrami. Ale na razie nie znamy odpowiedzi na pytanie, na ile swoją pozycję w tych podmiotach utrzymają ludzie związani z Mateuszem Morawieckim i Zbigniewem Ziobrą oraz nominaci Krzysztofa Tchórzewskiego. Oraz czy mechanizm doboru kadr będzie faktycznie przełomem jakościowym, czy tylko pozornym ruchem, który ma zamaskować wymianę w spółkach ludzi jednej frakcji na tych z drugiej.

Minister ochrony państwa

W tle tych zmian można też zaobserwować wzmocnienie koalicjantów PiS. – Niepotrzebnie wdrożyliśmy regułę, że ludzie Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina dostają jedno miejsce na liście w okręgu. W efekcie koncentrowali się oni na promocji swoich kandydatów, gdy nasi ze sobą konkurowali – podkreśla polityk PiS. Dobry wyborczy wynik Solidarnej Polski i Porozumienia zaprocentował lepszą pozycją w rządzie tych ugrupowań. Resort Jadwigi Emilewicz zostanie powiększony, zaś SP otrzyma drugie ministerstwo, na czele którego stanie Michał Woś. Choć jest to okrojony resort środowiska, sporo jeszcze w nim zostało – choćby Lasy Państwowe.
W całej tej układance Jarosław Kaczyński pozostawił sobie „złotą akcję”. A to dzięki temu, że Mariusz Kamiński pozostanie szefem MSWiA i dalej będzie nadzorował służby: ABW, AW, CBA, SOP, policję i Straż Graniczną. – To gigantyczna władza. Moim zdaniem większa od tej, którą ma minister Ziobro. Nikt nie będzie człowiekiem lepiej poinformowanym niż Kamiński, a to nie człowiek Morawieckiego, tylko Jarosława Kaczyńskiego – podkreśla politolog Antoni Dudek.
Ważne jest też to, że prezes PiS zachowa również kontrolę nad agencjami wojskowymi – Służbą Kontrwywiadu Wojskowego i Służbą Wywiadu Wojskowego, które na co dzień będzie nadzorował jego bliski współpracownik, szef MON Mariusz Błaszczak. Polityk z punktu widzenia Nowogrodzkiej ma swoje zasługi w tym ministerstwie. Przede wszystkim wyciszył spory, które pozostawił po sobie ekspansywny Antoni Macierewicz, co w okresie maratonu wyborczego ma ogromne znaczenie.

Jakie jest wykształcenie szefa MF

Minister finansów Tadeusz Kościński w otoczeniu Mateusza Morawieckiego funkcjonuje od lat. Znają się jeszcze z czasów, kiedy obecny premier był dyrektorem, a później prezesem BZ WBK. Kościński wszedł z nim też do polityki i został wiceministrem rozwoju (2015–2018), później wiceministrem przedsiębiorczości i technologii (2018–2019), a od lipca tego roku był wiceministrem finansów.
Jego nominacja to kolejne zerwanie z paradygmatem, że w gmachu przy Świętokrzyskiej powinien urzędować ekonomista. Paweł Szałamacha i Marian Banaś byli prawnikami. Pierwszym uniwersyteckim kierunkiem, jaki skończył Mateusz Morawiecki, jest historia, do której później dołożył dyplom związany ze światem finansów. Inżynierem i doktorem nauk technicznych był Jerzy Kwieciński. Z sześciu ministrów finansów, licząc z Kościńskim, ekonomistką była tylko Teresa Czerwińska.
– Morawiecki stawia na doświadczenie i zaufanie, a nie dyplomy. A Kościński spełnia to kryterium – mówi nam osoba z kręgu szefa rządu. Oficjalny biogram nowego ministra, który urodził się w Londynie i tam spędził dużą część życia, jest lapidarny. Wiadomo, że przez ponad 30 lat był związany z sektorem bankowym. Od 1997 r. pełnił funkcję dyrektora w Banku Zachodnim WBK. Wcześniej pracował w Polskim Banku Rozwoju, Banku Przemysłowo-Handlowym, Banku Śląskim i Banku Pomorskim, a także w dwóch bankach w Londynie. Zna język angielski – tyle można o nim przeczytać w oficjalnej nocie. O jego majątku nic nie wiadomo, bo chociaż zgodnie z przepisami musiał składać oświadczenia, to nie wydał zgody na ich upublicznienie.
W odpowiedzi na nasze pytania resort finansów uzupełnił notę biograficzną przyszłego ministra. Dwie londyńskie instytucje, w których pracował, to japoński Tokai Bank, gdzie przez dwa lata zajmował się finansowymi instrumentami eksportowymi, oraz zagraniczna placówka Banku Handlowego, gdzie spędził dekadę i jako senior manager nadzorował departamenty odpowiedzialne za skarb, księgowość, eksport i płatności. W latach 80. BH był związany z wywiadem PRL. Bank pełnił funkcję instytucji przykrywkowej do prowadzenia operacji finansowych służb specjalnych, np. przy handlu bronią. Z informacji, jakie przekazano nam z MF, wynika także, że ojciec Kościńskiego był żołnierzem armii gen. Władysława Andersa, który po wojnie zamieszkał w Londynie i tam założył rodzinę. Dziadek zaś walczył m.in. w bitwie warszawskiej w 1920 r., a następnie trafił na Syberię.
Minister studiował geologię, botanikę i zoologię. Jest absolwentem Goldsmiths University of London, który ukończył w latach 1976–1977. Wcześniej kształcił się w Salesian College, także w Londynie. Resort finansów poinformował nas, że Kościński w brytyjskim modelu uzyskał „higher education”, czyli w dosłownym tłumaczeniu: wyższą edukację.
– Jednak w polskim systemie oznacza to, że ma jedynie średnie wykształcenie. Każdy wiceminister przed powołaniem wypełnia ankietę, która następnie trafia do kancelarii premiera. Tam Kościński musiał wpisać, że ma wykształcenie średnie – twierdzi nasz informator. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów nie odpowiedziała na nasze pytanie w tej sprawie. Ta kwestia – według naszych źródeł z otoczenia szefa rządu – nie miała jednak żadnego znaczenia przy wyznaczaniu go na stanowisko ministra finansów.
– Premier bardzo dobrze ocenia jego pracę w Ministerstwie Rozwoju, w którym Kościński odpowiadał za politykę eksportową i inwestycyjną oraz gospodarkę cyfrową. Będąc w resorcie przedsiębiorczości, przeprowadził reformę specjalnych stref ekonomicznych, której celem było zwiększenie atrakcyjności inwestycyjnej naszego kraju. W MF dostał pod nadzór m.in. wrażliwe departamenty podatkowe. Poza tym Kościński, rozwijając karierę bankową w Londynie, nie musiał się legitymować nie wiadomo jakim wykształceniem, ważniejsze są kompetencje i doświadczenie – podkreśla rozmówca z otoczenia Morawieckiego. Od stycznia tego roku Kościński jest też przedstawicielem premiera w Komisji Nadzoru Finansowego. Kolejne źródło zwraca uwagę na duże zaufanie, jakim darzy go premier. – Morawiecki chciał, by Kościński już wcześniej został ministrem finansów, bo zawiódł się na Teresie Czerwińskiej, która robiła wolty wobec planów wydatkowych. Jednak kierownictwo polityczne PiS postawiło wówczas na Mariana Banasia. Ale Kościński był w resorcie uszami i oczami premiera oraz jego swoistym komisarzem – podkreśla informator.
Kościński nie był faworytem do objęcia teki ministra finansów, bo do jego kandydatury sceptycznie podchodziło szefostwo PiS. Premier rozważał też postawienie m.in. na Piotra Walczaka, obecnego szefa Krajowej Administracji Skarbowej, ale ten według naszych rozmówców nie przyjął oferty. – Kościński pozwala premierowi na bezpośredni wgląd w to, co się dzieje w ministerstwie, dzięki czemu ma pewność, że ten nie odstawi mu tam żadnego numeru – zwraca uwagę nasz informator.
Z naszych ustaleń wynika, że Kościński, chociaż wiele lat spędził za granicą, ma już poświadczenie bezpieczeństwa wydane przez ABW. Nasi informatorzy zaznaczają też, że przed wskazaniem go na kandydata na ministra finansów był sprawdzany w archiwach IPN.

Flanka europejska wzmocniona

Decyzja o przeniesieniu spraw europejskich pod bezpośrednią pieczę premiera oznacza wyprowadzkę z gmachu MSZ wiceministra spraw zagranicznych Konrada Szymańskiego. Ta zmiana sprawiła, że byli szefowie resortu Witold Waszczykowski i Radosław Sikorski, których dzieli niemal wszystko, nagle zaczęli mówić jednym głosem.
Waszczykowski uznał tę decyzję za niefortunną. Jak napisał na Twitterze, to MSZ nadzoruje decyzje zapadające w stolicach europejskich, które mają olbrzymi wpływ na finalne ustalenia podejmowane w Brukseli. „Kto to teraz będzie robił? Europejska dyplomacja Szymańskiego?” – pytał minister spraw zagranicznych w rządzie PiS. W bardzo podobny sposób sprawę skomentował polityk PO. Sikorski stwierdził w TVN, że dzięki temu wprowadzony zostaje do polskiego rządu model brytyjski. A to – jak sugerował – nie przyniosło temu krajowi, który za moment może się rozstać z UE, za wiele dobrego. Ostrzegał też, że Mateusz Morawiecki będzie jeździł na unijne szczyty podobnie jak były szef brytyjskiego rządu David Cameron – z porozumieniem wypracowanym przez wszystkie ministerstwa w rządzie, ale bez wiedzy na temat stanowiska innych stolic. Te uwagi obu polityków jeden z naszych dyplomatów europejskich określił mianem „emeszetowskiego patriotyzmu”, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by MSZ nadal zajmowało się monitorowaniem nastrojów w pozostałych krajach członkowskich UE.
Reorganizacja ma przede wszystkim wzmocnić europejską flankę w polskim rządzie, bo Warszawę czekają w tej kadencji o wiele większe wyzwania w UE. Polsce grożą duże cięcia funduszy unijnych, które na dodatek mają zostać powiązane z praworządnością. Bruksela stawia sobie za cel numer jeden walkę ze zmianami klimatu, a to będzie oznaczać wyśrubowane cele i nieuchronne pożegnanie z węglem. To od sprawności polskiego rządu w dużej mierze będzie zależeć, czy i w jakim stopniu polityka klimatyczna okaże się dla nas kosztowna. Warszawa nie uniknie również kolejnej odsłony sporu o praworządność. Nowa przewodnicząca KE Ursula von der Leyen chce przeprowadzania co roku oceny funkcjonowania zasad państwa prawa we wszystkich krajach. Na to, jak nowy mechanizm zapisany w prawie unijnym, wpływ również będzie miał nasz rząd.
Szef MSZ Jacek Czaputowicz powiedział DGP, że wydzielenie z MSZ spraw europejskich to realizacja programu PiS z 2015 r. – Ta decyzja dojrzewała, myślę, że umożliwi lepszą koordynację polityki europejskiej – podkreśla. Czaputowicz rozmawiał o tej sprawie z premierem. – Wymieniliśmy opinie i są one zgodne. To będzie służyło koordynacji polityki europejskiej w tym sensie, w jakim nasze członkostwo tego wymaga. Polityka zagraniczna, polityka wobec stolic, polityka zagraniczna w UE, cały czas będzie w naszym zasięgu, w naszych kompetencjach – przekonuje szef MSZ. To niejako stanowi finał sporu kompetencyjnego zapoczątkowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska, kiedy to obaj walczyli o przewodzenie delegacjom na unijnych szczytach. Kontrowersje trwały do czasu, aż Trybunał Konstytucyjny w 2009 r. orzekł, że prezydent, owszem, może brać udział w spotkaniach Rady Europejskiej, ale to premier przedstawia tam polskie stanowisko. Od tamtej pory to wyłącznie szef rządu jeździł do Brukseli.
Decyzja o przeniesieniu komórki europejskiej do kancelarii premiera umacnia podział kompetencyjny w naszej polityce zagranicznej: prezydent zajmuje się USA, szef rządu – Europą, a MSZ – całą resztą.
Taki model w wielu krajach europejskich znajduje się w pewnego rodzaju instytucjonalnym zawieszeniu. Austria dopiero kilka lat temu zdecydowała o utworzeniu samodzielnego resortu spraw europejskich. W Niemczech prowadzi je MSZ, ale z wyjątkową pozycją ministra Michaela Rotha, który uczestniczy również w posiedzeniach rządu. Także w Polsce ministrowie odpowiedzialni za sprawy europejskie stali do tej pory trochę z boku. Rafał Trzaskowski, poprzednik Konrada Szymańskiego, był jednocześnie wiceministrem spraw zagranicznych oraz doradcą do spraw europejskich premier Ewy Kopacz. Tymczasem to właśnie ministrowie odpowiedzialni za sprawy europejskie są forpocztą rządów poszczególnych krajów w Brukseli i to oni – a nie ministrowie spraw zagranicznych – odpowiadają za relacje z UE. Wchodząc w skład Rady ds. Ogólnych, przygotowują kolejne unijne szczyty, czuwają nad realizacją ich postanowień i podejmują decyzje o dużym politycznym znaczeniu.

Klimat pod Unię. Czyli jaki?

Dyplomacja europejska ma dostać solidne wzmocnienie w postaci nowego resortu do spraw klimatu, który zostanie wyodrębniony z Ministerstwa Środowiska. Na jego czele stanie dotychczasowy wiceminister środowiska Michał Kurtyka, który ma w Brukseli opinię eksperta.
Ten technokrata jest współpracownikiem Jacka Sasina, który przejmie zwierzchnictwo nad spółkami Skarbu Państwa. Związany ze Zbigniewem Ziobrą Michał Woś będzie zaś odpowiedzialny za koncesje wydobywcze. Brzmi prosto? Tylko brzmi. Bo diabeł tkwi w szczegółach. Rozbicie Ministerstwa Energii w czasie klimatycznego wzmożenia w Brukseli i gdy mają zapaść kluczowe decyzje w sprawie polskiej energetyki (ile węgla, co z atomem, jakie OZE) i konieczności finansowania tych zmian, to nieco brawurowa zmiana. Z merytorycznego punktu widzenia może być uzasadniona potrzebą przyspieszenia transformacji polskiej energetyki. Do tego Michał Kurtyka ma szanse na lepszą współpracę z premierem, choć sam nie ma zaplecza politycznego.
Jest nadal dużo niejasności w kwestii szczegółowego podziału kompetencji energetycznych między ministerstwa i podobno targi w tej sprawie mogą trwać aż do exposé premiera. Nie wiadomo np., czy Kurtyka zajmie się regulacjami dotyczącymi sektora energetycznego. Ze wstępnej informacji premiera wynika, że mają to być kwestie związane z obniżaniem emisji CO2, programy „Czyste Powietrze” i „Mój Prąd”, NFOŚiGW i gospodarka odpadami.
Magazyn DGP z 15 listopada 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Jest jeszcze jeden problem. Żeby działania ministra ds. klimatu były skuteczne, muszą dostosować się do nich spółki energetyczne, nad którymi nadzór będzie miał inny resort. Ministerstwa te będą więc musiały współpracować. Jeśli zaś chodzi o spółki przesyłowe (PERN, Gaz-System, PSE), to według naszych nieoficjalnych informacji ma się nimi nadal zajmować Piotr Naimski – albo jako wiceminister w resorcie Kurtyki, albo jako pełnomocnik w KPRM. Są też bardziej konkretne pytania – czy nowy projekt polityki energetycznej Polski do 2040 r., który wyszedł spod ręki ministra Tchórzewskiego tuż przed ogłoszeniem zmian w resortach, będzie realizowany?