Pod naporem protestów i druzgocącej oceny niedawnych wyborów prezydenckich przez międzynarodowych obserwatorów Evo Morales podał się do dymisji. Rządzący od 2006 r. 80. prezydent Boliwii był jej pierwszym przywódcą wywodzącym się z ludności indiańskiej, którego wybrano w demokratycznych wyborach.
Według oficjalnych wyników Morales dostał 20 października 47 proc. głosów. Boliwijskie przepisy przewidują, że do wygrania w pierwszej turze wystarczy, jeśli lider zdobędzie powyżej 40 proc. poparcia i będzie miał co najmniej 10 pkt. proc. przewagi nad numerem dwa. Morales miał pokonać lidera opozycji Carlosa Mesę różnicą 10,6 pkt. Proces liczenia głosów i same wyniki wzbudziły wątpliwości. Miasta, będące bastionem przeciwników Moralesa, sparaliżowały liczne manifestacje.
W niedzielę manipulacje wyborcze zostały potwierdzone we wstępnym raporcie obserwatorów z Organizacji Państw Amerykańskich. Dokument wzmógł protesty. Pod ich naporem były hodowca koki, przywódca związkowy i – jak sam mówił – zwolennik komunitarnego socjalizmu zrzekł się urzędu. Podobnie uczynili przewodniczący obu izb parlamentu. Najpewniejszym scenariuszem będą powtórzone wybory. Do ich rozstrzygnięcia funkcję głowy państwa będzie zapewne pełnić wywodząca się z opozycji wicemarszałek senatu Jeanine Áñez.
Morales doszedł do władzy na hasłach poprawy losu ludności autochtonicznej. Zmieniając konstytucję, zmienił też oficjalną nazwę kraju na Wielonarodowe Państwo Boliwia. Poza hiszpańskim uczynił językami urzędowymi 36 języków lokalnych. Próbował ograniczać wpływy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Przyjaźnił się z przywódcami Białorusi, Nikaragui, Rosji i Wenezueli.
Z biegiem lat coraz wyraźniejsze stawało się jego przywiązanie do władzy. Choć zachował w ustawie zasadniczej limit kadencji, wierny mu sąd konstytucyjny pozwolił mu kandydować kolejny raz, uznając, że zakaz ogranicza prawa człowieka. Jego popularność stopniowo malała ze względu na korupcję i rosnące rozczarowanie. Teraz mimo manipulacji otrzymał najniższe poparcie od wyborów w 2005 r.
Nie oznacza to, że po dymisji bezwarunkowym faworytem nowych wyborów będzie Carlos Mesa, centrysta, który rządził Boliwią w latach 2003–2005. Stopniowo coraz większą rolę w protestach zaczął odgrywać konserwatysta Luis Camacho. Choć generalnie były one pokojowe, zdarzały się akty przemocy. Prawicowe bojówki atakowały domy członków ekipy rządzącej i porywały członków ich rodzin. Pojawiały się hasła antyindiańskie. Dymisja nie oznacza więc jeszcze powrotu do stabilności.