Przez ostatnie cztery lata bycie pierwszym księgowym państwa mogło dawać satysfakcję. Pierwszy minister finansów w rządzie PiS Paweł Szałamacha miał jeszcze pod górkę: inwestycje nie chciały rosnąć, tempo wzrostu PKB pozostawało dalekie od oczekiwań, a w planie wydatkowym państwa trzeba było zapisać program 500 plus i obniżkę wieku emerytalnego, a do tego pilnować, żeby nikt nie wpadł na pomysł podwyższenia kwoty wolnej do 8 tys. zł. Nie bardzo było też wiadomo, czy uszczelnienie systemu podatkowego wypali, a jeśli wypali, to czy nie przyniesie jakichś negatywnych skutków ubocznych.
DGP
Dość szybko okazało się, że VAT zaczyna płynąć do kasy państwa całkiem szerokim strumieniem. Kolejne działania służące uzupełnieniu jego niedoborów zaordynował ówczesny wicepremier oraz minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki. Do tego trafiła się świetna koniunktura w otoczeniu naszej gospodarki. Niemal wszystkie najważniejsze wskaźniki (oprócz inwestycji) wyglądały coraz lepiej i każdy kolejny szef resortu finansów mógł się chwalić rekordowo niskim deficytem i rekordowo wysokimi wpływami z podatków.
Nic, tylko aplikować na to stanowisko i grzać się w blasku pozytywnych statystyk. Kolejna kadencja uczyniła jednak fuchę ministra finansów znacznie mniej atrakcyjną. Nowy szef resortu najprawdopodobniej będzie musiał zdać kilka poważnych egzaminów. Nisko wiszące owoce uszczelnienia zostały już zerwane i teraz nie będzie już tak łatwo wydusić z systemu podatkowego dodatkowe miliardy. Co więcej, ruchy po stronie wydatkowej skutecznie ogranicza stabilizacyjna reguła wydatkowa. Pilnuje ona, aby w dobrych czasach wydatki nie rosły zbyt szybko, a gdy nad gospodarką pojawią się ciemne chmury, zezwala na popuszczenie pasa i stymulowanie wzrostu.
Magazyn DGP. Okładka. 8.11.2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Reguła stabilizacyjna dała nam de facto zrównoważony budżet państwa na przyszły rok, ale przy okazji skrępowała ręce przyszłemu ministrowi – jeśli zechce on wydać więcej lub uszczuplić wpływy do kasy państwa, to będzie musiał znaleźć dochody ekstra bądź oszczędności. Pierwsze oznacza zazwyczaj podwyżkę podatków, a drugie cięcia. Przy słabnącym wzroście PKB oba rozwiązania wydają się trudne do przeprowadzenia. O politycznych konsekwencjach nie ma nawet co wspominać. Do tego tempo rozwoju już zwalnia, a to nie jest najlepszy sygnał dla dochodów podatkowych i w tej kadencji trzeba się będzie zmierzyć z przerwą pomiędzy dwiema wieloletnimi perspektywami budżetowymi Unii Europejskiej. To zaś oznacza, że inwestycje będą nam raczej odejmowały od dynamiki wzrostu, skoro kurek z miliardami euro z Brukseli będzie przykręcony.
Rząd PiS nie przechodził jeszcze testu spowolnienia czy kryzysu. Nowy minister finansów będzie musiał sterować budżetowym okrętem po znacznie mniej spokojnych wodach. Z naszych rozmów wynika, że mało osób kwapi się do objęcia kierownictwa. Tym bardziej że szef resortu finansów będzie musiał podnieść morale wśród skarbowców, którzy niedawno dowiedzieli się, iż przez dwa lata pod ich nosem hulała mafia vatowska, rozkręcona – zdaniem prokuratury – przez dwóch dyrektorów. No i jeszcze wywalczyć sobie minimum samodzielności przy premierze Mateuszu Morawieckim i jego otoczeniu, które tryska pomysłami potrafiącymi przyprawić o ból głowy każdego ministra, a tego od finansów najbardziej.