Lewica zamiast brzydzić się PiS-em powinna nas przekonać, że będzie lepszym PiS-em. Z Mikołajem Mirowskim rozmawia Robert Mazurek.
Dziennik Gazeta Prawna
Wybiera się pan na Marsz Niepodległości?
Nie.
A był pan kiedyś?
Nigdy.
Bo lewica nie chodzi?
Bo mieszkam w Łodzi. Nie miałbym problemu z tym marszem, zwłaszcza w szerszej, państwowej formule.
Historyk sztuki Piotr Rypson zauważył tydzień temu w DGP, że prawica potrafiła z przykurzonego 11 listopada zrobić barwne święto…
A lewica nie umiała. To realny problem o szerszym niż tylko wizualne podłożu. W Polsce, nie tylko na lewicy, panował strach przed pojęciem „polityka historyczna”, bo to coś złego, czym państwo nie powinno się zajmować. A to nieprawda, każde środowisko powinno mieć swoją opowieść o historii, swoją pozytywną narrację.
Prawica wybrała barwy narodowe, a lewica? Sierp i młot, koszulka z Che Guevarą.
Ten wizerunek się powoli przełamuje. Lewica rzeczywiście nie wiedziała, do czego się odwołać i rzeczywiście całkowicie przegrywa bitwę o pamięć.
Nawet nie podejmuje walki.
Trochę próbuje zajmować się polityką historyczną Partia Razem.
Oj tak, broniła właśnie zmiany ul. Fieldorfa „Nila” w Żyrardowie na ul. Jedności Robotniczej.
Co jest kompletnym absurdem i to nie tylko dlatego, że Fieldorf „Nil” nie był żadnym działaczem prawicowym. Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie, czym była owa „Jedność Robotnicza”.
Likwidacją resztek niezależności PPS.
Ja to wiem.
A w Razem tego nie wiedzą. Mógłby pan to swoim koleżankom i kolegom z lewicy wyjaśnić?
Z ogromną ochotą. W 1948 r. mieliśmy fałszywe połączenie PPS-u z PPR-em. A to był już PPS Cyrankiewicza, z naprawdę ostatnimi, nielicznymi przyzwoitymi ludźmi gdzieś w terenie. Tak powstała PZPR i odwoływanie się do tej tradycji jest dla współczesnej lewicy samobójstwem! Razem wchodzi w ten sposób w najgorsze, postkomunistyczne koleiny.
Proszę ich do tego przekonać.
Koledzy, a nawet towarzysze – bo ja się tego słowa nie boję – a więc towarzysze z Razem, rozumiem, że weszliście w alians z postkomunistami, ale nie świętujcie z nimi likwidacji niezależnego ruchu socjalistycznego w Polsce! Nie świętujcie represji, jakie spadały na polskich socjalistów! Uciekłbym od tego jak najszybciej i powiedział, że naszą tradycją jest Polska Partia Socjalistyczna, naszymi bohaterami – Daszyński, Moraczewski i Wojciechowski. A komuniści mordowali socjalistów, że dam przykład Kazimierza Pużaka.
Notabene, za kilka miesięcy będzie 70. rocznica jego śmierci w więzieniu w Rawiczu.
I dlaczego on nie może być lewicowym wyklętym? On, człowiek niezłomny, który nie chciał pójść na żadne porozumienia z PPR. W końcu komuniści po wojnie rozprawiali się nie tylko z NSZ i AK, lecz także ze środowiskiem niepodległościowych socjalistów. Byli dla nich takim samym wrogiem, nie tylko Pużak został zakatowany w Rawiczu. A jakie poglądy mieli członkowie WiN-u? Dziś nazwalibyśmy je liberalno-lewicowymi, z pewnością nie prawicowymi. Wracając do Pużaka…
Żadnej „Jedności Robotniczej”?
Najbardziej zdumiewa mnie, że moi koledzy, lewicowi publicyści, udają, że to o jakąś inną „jedność” chodzi. Jaką?!
Wróćmy do Pużaka, ofiary tej jedności.
Zero kompromisów z Cyrankiewiczem, zero związków z komunistami, sądzony w procesie szesnastu, jako jeden z przywódców polskiego państwa podziemnego...
Tego samego, z którego kpi Klaudia Jachira.
Zostawmy Klaudię Jachirę z jej problemami, kiedyś chętnie i jej to wszystko wytłumaczę. Pużak jest emanacją bezkompromisowości, patriotyzmu najwyższej próby, człowiekiem zamęczonym w komunistycznym więzieniu. Sztandarowa postać, romantyczny wyklęty, zresztą lubiany przez prawicę, której część zagospodarowuje tradycje lewicy sanacyjnej.
Bo nikt już nie wie, że to lewica.
Firma, w której pracuję, czyli Muzeum Historii Polski, na 100-lecie niepodległości wydaje w większości socjalistów, bo dotychczas – i tu wrzucam kamyczek do ogródka Razem czy „Krytyki Politycznej” – nikt ich wydawać nie chciał.
Dlaczego lewica boi się patriotyzmu?
Bo lewicową opowieść zagospodarowało SLD, które zamiast czcić niepodległościowych działaczy socjalistycznych, broniło Gierka. To jest ta różnica i na tym polegał dramat. Z drugiej strony lewica solidarnościowa, czyli tacy ludzie jak Ikonowicz, Kuroń, Wujcowie czy Romaszewscy, podzielili się towarzysko, a nie ideowo i nie powstała formacja lewicy, która mogłaby odwoływać się do innej tradycji niż komunistyczna. Jedynym pomysłem na to była Unia Pracy Bugaja, która w 1997 r. padła, w związku z tym temat patriotyzmu przejęła na stałe prawica, tym bardziej że liberałowie w ogóle nie byli tym zainteresowani.
Kwaśniewskiego „Wybierzmy przyszłość” bardzo z tym współgrało.
Leszek Balcerowicz programowo zohydzał słowo „socjalizm”, zamieniając je na „stalinizm”, a środowiska Unii Wolności w neoliberalnym zachwycie piały nad reformami. Nikt nie miał głowy do zajmowania się historią.
Do władzy w Warszawie musiał przyjść Lech Kaczyński, by powstało Muzeum Powstania Warszawskiego, a Muzeum Historii Polski nie powstało do dziś.
Walczymy o to cały czas.
Kilka lat temu powstaje Razem, potem Wiosna, organizacje młodych ludzi. Żadna nie zrobiła koszulki z lewicowymi bohaterami.
Próbowali to robić.
Widział pan gdzieś lewicowe koszulki patriotyczne?
W Łodzi organizowany jest co roku lewicowy marsz upamiętniający Rewolucję 1905 roku, bardzo ciekawa akcja, która wrosła już w tkankę miasta. I tam zawsze po przemarszu była impreza, na której chóry rewolucyjne śpiewały „Warszawiankę” czy pieśni socjalistyczne, można też było kupić T-shirty z Pużakiem, które robiła niszowa firemka.
Niszowa, bo młoda lewica woli T-shirty z Che Guevarą i na polskich patriotów nie ma popytu. A Red is Bad wyrósł na potentata.
Dajmy im trochę czasu, Razem przecież odwołuje się do tradycji Sierpnia, mówią o Daszyńskim.
Szeptem, bo głośno walczą tylko o „Jedność Robotniczą”.
Już mówiłem, że to ewidentny błąd.
Właściwie dlaczego to nie lewica organizuje Marsz Niepodległości? W końcu to Piłsudski przejął w 1918 r. władzę.
Oczywiście! Piłsudski to nie tylko zwycięski wódz i szermierz niepodległości, ale od 1894 r., przez kolejnych 20 lat, lider Polskiej Partii Socjalistycznej! Lewica musi o tym mówić głośno.
I on, socjalista, zdobywa dla Polski niepodległość – piękna historia.
Mało tego, natychmiast powstaje rząd Moraczewskiego. I jakie są jego pierwsze decyzje? Prawo głosu dla kobiet, 8-godzinny dzień pracy, prawo do strajku i związków zawodowych, zasiłki chorobowe i prawa dla lokatorów. To dekalog lewicy.
Wprowadzony w Polsce sto lat temu przez rząd, który obaliła endecja. Gdzie Moraczewski na koszulkach?
No nie ma, niestety, nie ma. Był pomysł, by świętować 7 listopada…
Rocznicę rewolucji październikowej?
Nie, rocznicę powstania w Lublinie tymczasowego, ludowego rządu Ignacego Daszyńskiego. Chciano przypominać socjalistyczny manifest tego rządu, robić manifestacje. Nic z tego nie wyszło, bo 11 listopada przykrywa absolutnie wszystko.
Bo to święto powszechne, nie tylko prawicowe.
Dlatego moim zdaniem lewica powinna wymyślić taką formułę, by pod 11 listopada się mądrze podczepić. Nie ma sensu walczyć z Marszem Niepodległości.
Jakoś nie wyobrażam sobie Adriana Zandberga na Marszu Niepodległości.
A przecież trzeba powiedzieć: „Hej, a 11 listopada to na czyją cześć powstało?” Któż, jak nie endecja w 1937 r., kontestował to święto jako podkreślające kult socjalisty Piłsudskiego?
A dzisiaj...
Dzisiaj to neoendecy świętują sanacyjne święto, chichot historii.
Bo lewica jedzie do lasu.
Zachęcam, by tego dnia obchodzić Święto Niepodległości. Nie muszą już w tym roku iść pod rękę z Krzysztofem Bosakiem, mogą zacząć od składania kwiatów pod Cytadelą i pomnikiem Piłsudskiego.
Który zaraz zostanie uznany za polityka prawicy, przyjaciela Dmowskiego.
Więcej, w poetyce Marszu Niepodległości to taki Romano-Józef, taki Piłdmowski, wszelkie różnice się zatarły.
Dlaczego w takim razie nie można świętować wspólnie? W powstaniu warszawskim ginęli i ci z AK, i ci z NSZ…
I ci z Armii Ludowej, bo choć dowództwo było z sowieckiego nadania, to żołnierze byli niewinni. To chyba prof. Paweł Machcewicz stwierdził, że musimy w świecie polityki dogadać się, czyja tradycja jest tą oficjalną, ważną tradycją polską, a czyja się w tym obiegu nie mieści. I on uznał, że odrzuceni powinni być radykalni nacjonaliści z ONR i komuniści z PPR, a wszyscy inni powinni mieć w polskiej tradycji swoje miejsce: od starej, profesorskiej endecji przez państwo podziemne i AK po PPS-owską lewicę. Oni się między sobą różnili, i to znacznie, ale dla wszystkich państwo polskie było wartością. Boję się, że dziś skupiamy się wyłącznie na Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ.
No to pokażcie, towarzysze, coś innego.
Może być Krzysztof Kamil Baczyński ze Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Spartakus”, żołnierz powstania warszawskiego, albo może dzielne Brygady Robotnicze broniące w 1939 r. Warszawy?
Lewica broni dziś raczej Brygad Dąbrowskiego w Hiszpanii i walczy z Łupaszką.
To jest błąd i droga w przepaść. Nie da się obronić Brygad Międzynarodowych, w tym dąbrowszczaków, nawet zakładając, że byli wśród nich uczciwi ludzie, którzy chcieli walczyć z faszyzmem. Dlaczego? Bo w tym samym gronie byli tacy ludzie jak Marceli Nowotko czy Bolesław Mołojec i – cholera – nie da się ich bronić. Przestrzegałbym przed tym lewicę. To jest zresztą rewers dyskusji o żołnierzach wyklętych.
Bo tam też są różni ludzie?
Naturalnie, mamy przecież Pileckiego, „Nila”, „Anodę”, ale jest też Rajs „Bury”, którego wytłumaczyć się nie da.
Panie doktorze, o kim nie pamiętamy?
O Kościuszce.
Serio pytam.
Ale dlaczego by nie? Tadeusz Kościuszko – uniwersał połaniecki, w końcu założył sukmanę i pokazał, że warstwa chłopska jest częścią narodu, że Polacy to nie tylko szlachta. Zaczynamy głęboko w historii.
Można było od Piasta Kołodzieja zacząć i rzemiosło pod to podpiąć.
Nie, formowanie współczesnego narodu polskiego zaczyna się od XIX w., więc i my zacznijmy od prekursora, czyli od Kościuszki. Potem jest cała tradycja powstania styczniowego, sztyletników i czerwonych, no i przede wszystkim ks. Piotr Ściegienny.
Bo i ksiądz, i socjalista?
To jest nasz odpowiednik ludowych księży z Ameryki Południowej, głoszących teologię wyzwolenia… A tak poważnie, był to duchowny, który prócz tez o wyzwoleniu spod jarzma zaborców postulował zniesienie pańszczyzny, uwłaszczenie chłopów i rozparcelowanie wielkich majątków ziemskich. Naprawdę wierzę, że ks. Ściegienny to postać, którą powinniśmy odkryć na nowo.
Już widzę nową lewicę biorącą katolickiego księdza na sztandary.
Będą się bali? To zresztą zupełnie inny temat, ale mądry sojusz partii lewicowych z tradycją Kościoła byłby naturalny. Na początek sugerowałbym lewicy lekturę społecznych encyklik Jana Pawła II.
A jeśli nie duchowni?
Dla lewicy naturalnym źródłem tradycji powinien być PPS i tacy ludzie jak Piłsudski. Bardzo się ucieszyłem z filmu Michała Rosy, w którym widzimy Piłsudskiego jako członka Organizacji Bojowej PPS napadającego na pociągi, człowieka czynu, człowieka z krwi i kości, w którym kochają się kobiety, a który uparcie, irracjonalnie tkwi przy idei niepodległości i ostatecznie wygrywa. To wciąż historia do sprzedania.
Piłsudski to spiżowy gość z pomnika, nie bohater lewicy.
W takim razie jest cała tradycja PPS-owskich no name’ów, że zacznę od Daszyńskiego, premiera rządu ludowego, potem marszałka Sejmu. Po latach stał się liderem ruchu przeciwko sanacji. Mogę opowiedzieć jedną historię?
Zasadniczo od tego pan tu jest.
To epizod, który na lata uczynił z Daszyńskiego moralnego przywódcę i symbol obozu antypiłsudczykowskiego. 31 października 1929 r. Sejm miał przyjąć budżet. W imieniu rządu przedstawiać go miał nie premier Kazimierz Świtalski, lecz skromny minister spraw wojskowych Józef Piłsudski, który na pomoc wezwał kilkudziesięciu uzbrojonych oficerów.
Marszałek Daszyński się nie ugiął.
W ostrej wymianie zdań, a był z Piłsudskim na „ty”, wypalił, że „pod bagnetami, karabinami i szablami Izby Ustawodawczej nie otworzy!”. I wygrał.
Z kolei pana ulubieniec Moraczewski pozostał wierny Piłsudskiemu.
Reformy, które wprowadził, miały ogromne znaczenie w czasie wojny bolszewickiej. Marchlewski, Kon, ale też Lenin liczyli na to, że w Polsce – kraju tak samo biednym i z takimi samymi podziałami klasowymi jak Rosja – uda się wywołać rewolucyjny ferment. Gdyby nie 8-godzinny dzień pracy czy ubezpieczenia, historia mogłaby się potoczyć inaczej i pogrążona w rewolucji Polska padłaby łupem Sowietów. Stało się inaczej, to robotnicy i chłopi zaciągali się do wojska, to socjalistyczny poseł Norbert Barlicki jeździł na front agitować przeciw bolszewickiej propagandzie, nie żaden endek. A Stanisław Wojciechowski, zapomniany prezydent Polski?
Faktycznie zapomniany.
Pamiętamy o Narutowiczu i o Mościckim, a nie o tym prezydencie pomiędzy, który w 1926 r. uchronił Polskę od regularnej wojny domowej. To on poszedł po rozum do głowy i ustąpił, mówiąc „Wolę, żeby tu przez 15 lat rządził Piłsudski, niż by za chwilę mieli rządzić Sowieci z Niemcami”. Niech pan sobie wyobrazi polityka, który dla ratowania kraju poświęca swoją karierę i składa urząd.
Wszystko to jednak prehistoria.
Żyją wciąż ludzie tworzący tradycję korowską, przecież lewicową z ducha, nawet jeśli twórcami KOR byli Antoni Macierewicz i Piotr Naimski.
Skądinąd ludzie o lewicowych przekonaniach, ale dziś nikt w to nie uwierzy.
Jak się posłucha wspomnień Michnika o Macierewiczu, wiadomo, że to była rewolucyjna lewica. Lewicowi byli Romaszewscy, a młodszy od nich Mariusz Kamiński pisał pracę magisterską o sztyletnikach z powstania styczniowego. On zresztą przyznaje się do tradycji lewicowej. A Jan Olszewski?
Tej niepokornej lewicy najwięcej w PiS.
Dodałbym do nich Kuronia, Wujców i przede wszystkim Karola Modzelewskiego, który zawsze odżegnywał się od jakichkolwiek związków z tradycją „Jedności Robotniczej”, bo widział, gdzie jest granica.
Historia lewicy to nie tylko historia PPS.
Cały wielki ruch Solidarności miał czysto lewicowe podłoże – to był u podstaw związek zawodowy robotników, wspierany przez lewicowych doradców. To do tej tradycji powinna się odwoływać współczesna lewica, bo to tradycja strajku, tradycja niezgody na wykluczenie społeczne.
Sorry, ale ostatnio walkę z wykluczeniami wziął na sztandary PiS, co nie dziwi, bo Lech Kaczyński, zanim został prezydentem, uchodził raczej za człowieka lewicy.
Pełna zgoda, transfery socjalne i godnościowa retoryka zostają przejęte przez PiS tak samo jak wcześniej retoryka patriotyczna.
Lewicy pozostają sprawy światopoglądowe.
Które spychają ją na pozycje niszowego ruchu wielkomiejskiego. Żeby trafić do swoich wyborców i zająć się sprawami nierówności społecznych czy mądrej krytyki kapitalizmu, lewica powinna wejść w jakiś dialog z PiS i przekonać ludzi, że zachowa to, co dał PiS, bez wchodzenia w konflikty społeczne i bez naprawiania zegarka przy użyciu siekiery. Tak, lewica zamiast brzydzić się PiS powinna nas przekonać, że będzie lepszym PiS.