Odtworzyliśmy kulisy próby nawiązania współpracy przez polski MON z ukraińską firmą zbrojeniową Motor Sicz. Przy „budowaniu wspólnego śmigłowca” powraca Wacław Berczyński, przewodniczący podkomisji smoleńskiej. Jego plan nie wypalił. Ukraińcy nie dają jednak za wygraną.
Magazyn okładka 31.10 / Dziennik Gazeta Prawna
Zaporoże podarowało Związkowi Sowieckiemu namiastkę robotniczo-chłopskiego samochodu, który miał być odpowiednikiem Volkswagena, a stał się najszybszym traktorem świata. ZSRR zawdzięcza też miastu sztangistę – wielokrotnego mistrza globu Leonida Żabotynskiego, któremu w centrum wybudowano dziwny pomnik. Sportowiec miał wyglądać jak siłacz, ale za sprawą wizji autora tego dzieła Eldaniza Hurbanowa bardziej przypomina dorosłego mężczyznę w pampersie niż herosa.
Kręcąc się po Zaporożu między dawną ulicą Metalurgistów i aleją Entuzjastów, oprócz gęstego szlamosmogu z lokalnej huty można poczuć powiew dawnej wielkości aglomeracji, którą zachwycał się sam Le Corbusier. Dziś ten glamour dojrzałego konstruktywizmu to przeszłość. Życie położonej nad Dnieprem półmilionowej metropolii wisi na trzech zakładach: hucie, podupadłej fabryce, w której do niedawna powstawały marszrutki (najczęściej żółta jak smog, blaszana zmora dowożąca mieszkańców byłego ZSRR do pracy), oraz na Motor Siczy – unikalnym w skali świata zakładzie produkującym silniki do samolotów i śmigłowców. W tym tych największych – An-225 Mrija i An-124 Rusłan.
Fabryka zupełnie wymyka się lokalnej logice. Interesują się nią Chińczycy i Rosjanie, upominają się o nią doradcy Donalda Trumpa. Dla Pekinu Motor Sicz jest warunkiem koniecznym, aby rzucić wyzwanie USA w transporcie strategicznym. Moskwie firma jest potrzebna do tego, aby nadal produkować śmigłowce uderzeniowe i transportowe, z których korzystano m.in. podczas aneksji Krymu i wojny na Donbasie.
Motor Siczą przez chwilę interesowała się również Polska. Bo zakład – zupełnie realnie – mógł ściśle kooperować z polską zbrojeniówką. Oczywiście gdyby pomysł „śmigłowca Macierewicza” nie zamienił się we własną karykaturę, zanim na poważnie zaczęto o nim w ogóle dyskutować.
Odtworzyliśmy kulisy kontaktów między polskimi władzami a ukraińską firmą. Nieoczekiwanie znów na pierwszy plan wysuwa się bliski współpracownik Antoniego Macierewicza – Wacław Berczyński. W historii o Motor Siczy przewijają się ukraińskie służby, bośniacki pośrednik współpracujący z rosyjską generalicją i samoloty floty VIP – m.in. ten, którym lata sam Władimir Putin. Są próby rejderstwa, prośby i groźby, raje podatkowe, namolni i konsekwentni Chińczycy oraz interwencja dyplomacji USA. W zalanym smogiem Zaporożu w pewnym momencie skrzyżowały się interesy najważniejszych osób i państw na świecie.

Podchody pod Macierewicza

Jak przyznaje w rozmowie z DGP Wiaczesław Bohusłajew, prezes Motor Siczy, były poseł Partii Regionów i mąż zaufania Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich w latach 2004 i 2010, oferta złożona Polsce była zupełnie poważna. W międzyczasie pojawili się jednak Chińczycy, dla których wejście do firmy było jeszcze ważniejsze. Jeśli na trwałe przejęliby udziały w firmie, mieliby szansę zbudować silnik do samolotu zdolnego do przerzutu wojsk w odległe rejony świata, kontrolować wasali Pekinu (np. w Afryce), a tym samym wskoczyć na zupełnie nowy poziom rywalizacji ze słabnącym mocarstwem – Stanami Zjednoczonymi.
Wokół zakładu ponownie zaczęli się też kręcić Rosjanie, którzy za pośrednictwem schem (półlegalnych sposobów uprawiania biznesu), mimo wojny i tego, że są nominalnym wrogiem Ukrainy, próbowali kontynuować współpracę z koncernem Bohusłajewa. Dla nich to też sprawa życia i śmierci. Bo w 80 proc. ich śmigłowców pracują silniki z Motor Siczy.
W przypadku Polski też było o czym rozmawiać. Wojsko wciąż ma ok. 100 śmigłowców Mi. Od najmniejszych dwójek, przez ósemki i jego eksportową wersję „17”, aż po bojowe „24”. Jeśli mają dalej pracować, konieczna będzie ich modernizacja. Motor Sicz może ją zapewnić: jest relatywnie tania, ma know-how i zdolności dawania drugiego życia przelatanym maszynom. Zresztą nawet jeśli zaraz kupimy nowe śmigłowce – na co się nie zanosi – nie trafią one do Polski z dnia na dzień. Wiara w to, że za chwilę pozbędziemy się „postsowieckiego” sprzętu, jest iluzją. Co doskonale rozumieją lobbyści Bohusłajewa i on sam.

Kontakt

Za rządów Prawa i Sprawiedliwości pierwsze przymiarki do współpracy z Bohusłajewem zaczęły się we wrześniu 2016 r. podczas targów w Kielcach. Do stoiska Motor Siczy podeszli współpracownicy ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza. Jednym z nich był Wacław Berczyński, przewodniczący podkomisji ds. ponownego zbadania wypadku lotniczego pod Smoleńskiem, który kilka miesięcy później w rozmowie z Magdaleną Rigamonti na łamach DGP wyjawił, że to „on wykończył caracale”. Chodziło o unieważnienie przetargu na francuskie śmigłowce wielozadaniowe w październiku 2016 r. Berczyński w tym samym miesiącu został przewodniczącym rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1 w Łodzi (WZL-1).
– Być może w przyszłości powstanie wspólny polsko-ukraiński helikopter, który pod względem jakościowym nie będzie ustępował tym produkowanym na Zachodzie – mówił kilka tygodni później Macierewicz w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”. Pojawił się również wątek remotoryzacji (zwiększenia mocy) silników Mi-8 i Mi-24. Wiosną 2017 r. Macierewicz spotkał się z Bohusłajewem i dworem doradców z obydwu stron w Ministerstwie Obrony przy ul. Klonowej. – Minister zadawał szczegółowe pytania. Widać, że interesował się tematem – mówi nam jeden z uczestników tego spotkania.
Ukraińcy zaproponowali, że WZL-1 dostaną tymczasowo dwa nowe silniki do śmigłowca Mi-8, by sprawdzić, jakie maszyna będzie miała z nimi osiągi. Ponoć nawet dotarły do Łodzi. Problem polegał na tym, że Berczyński robił to zupełnie na rympał i poza Polską Grupą Zbrojeniową. Realizował misję biznesową poza normalnymi trybami. – To nie mogło się udać, bo działo się zupełnie poza PGZ, która miała być czapą wszystkich projektów zbrojeniowych – opowiada nam jeden z ówczesnych członków zarządu PGZ.
Fakt, że wszystko odbywało się bez żadnego trybu, Ukraińców nie zraził. We wrześniu 2018 r., gdy ministrem obrony był już Mariusz Błaszczak, Motor Sicz wysłała do ówczesnego prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej Jakuba Skiby oferty nowych silników za cenę ok. 2 mln dol. Na kolejne listy nie doczekali się żadnej odpowiedzi. Ani na „tak”, ani na „nie”.
Jesienią tego roku na targach w Kielcach znów doszło do polsko-ukraińskiego spotkania. Brali w nim udział przedstawiciele m.in. PGZ i WZL-1. Kilka tygodni później, na początku października, podczas targów w Kijowie polska delegacja z PGZ odwiedziła Zaporoże. – Czuć, że zmienia się klimat. Resort obrony zobaczył, że jednak nie ma pieniędzy na wszystko, i teraz mam wrażenie, że te rozmowy ruszą – mówi nam jeden z ludzi pracujących dla Motor Siczy w Polsce. MON na nasze pytania nie odpowiedział. Podobnie jak Berczyński. Nieoficjalnie usłyszeliśmy, że rozmowy są raczej… kurtuazyjne.
Wiaczesław Bohusłajew prezes Motor Siczy fot. Zbigniew Parafianowicz / DGP
Gdy wcześniej pracowaliśmy nad tekstem na temat Motor Siczy, dostaliśmy odpowiedź od Polskiej Grupy Zbrojeniowej, że jak do tej pory „spółki z jej grupy kapitałowej nie uczestniczyły i nie uczestniczą w projekcie skonstruowania polsko-ukraińskiego śmigłowca”. Dodano, że „Motor Sicz jest dostawcą Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1 S.A.”, a „ukraińskie przedsiębiorstwo dostarcza produkowane przez siebie podzespoły i części zamienne niezbędne do realizowania przez WZL nr 1 zleceń serwisowych oraz umów”.
Do kooperacji na większą skalę zapewne nie zachęca sposób załatwiania interesów na Ukrainie i rozwijające się zamieszanie z Chińczykami w Motor Siczy. Nasz rozmówca podaje przykład próby zmiany prezesa zakładów Antonowa Dmytro Kiwy. Gdy chciano go odwoływać, doszło do olbrzymiej bójki między siłami rządowymi a… związkowcami Antonowa. Nadal zdarzają się również rejderstwa, czyli próby nielegalnego przejęcia firm z użyciem służb specjalnych i prokuratury. Entuzjaści współpracy z Ukrainą przekonują jednak, że jeśli wchodzić w ten biznes, to właśnie teraz – gdy wiele firm z potencjałem jest w dołku, a w państwie pod rządami Wołodymyra Zełenskiego zapanowała liberalna moda na prywatyzacje. – Teraz jest dobry czas. Za 10–15 lat sytuacja może być znacznie lepsza, ale wtedy do kooperacji będzie wielu chętnych – mówi jeden z naszych rozmówców.

Czego od Motor Siczy chcą ukraińskie służby

Jeszcze przed próbą współpracy z Polską było jasne, że Motor Sicz – mimo aneksji Krymu i wojny na Donbasie – wciąż ma doskonałe kontakty w Rosji. To był od zawsze jej naturalny partner i rynek. Tylko naiwni mogli wierzyć, że zakład z dnia na dzień zapomni o dawnych przyjaciołach. Całkowite odcięcie się od partnera ze Wschodu byłoby dla niej wyrokiem. Bohusłajew, przez cztery kadencje deputowany do Rady Najwyższej z ramienia janukowyczowskich regionałów (w ostatnich wyborach nie zdobył mandatu, jednak, jak przekonują nasi rozmówcy, jego interesy reprezentuje poseł, który wszedł do parlamentu z listy Sługi Narodu Zełenskiego), przez lata publicznie mówił o konieczności budowania unii celnej, wspólnego rynku i integracji z Rosją. Z jego perspektywy był to racjonalny wybór. Sfinalizowanie projektu zamykałoby co prawda Ukrainie drogę na Zachód, ale jemu otworzyłoby rynek w byłym ZSRR i zapewniło trwanie przez kolejne dekady.
Argument o śmierci z powodu odcięcia od Wschodu pomajdanowego prezydenta Petra Poroszenki, któremu na polecenie Kremla pozamykano fabryki czekolady w Rosji, nie miał żadnego znaczenia. Podobnie jest zresztą i za obecnej władzy. Wołodymyr Zełenski pochodzi z odległego zaledwie 200 km od Zaporoża Krzywego Rogu. Tak jak Bohusłajew jest rosyjskojęzyczny. Mimo to kontrolowana przez niego Służba Bezpieczeństwa Ukrainy stale przygląda się Motor Siczy. Dlaczego? W lipcu serwis Naszi Hroszi i Bihus.info opisały, jak za pośrednictwem przedsiębiorstwa zarejestrowanego w Bośni firma Bohusłajewa sprzedawała w 2018 r. do Rosji elementy silników śmigłowcowych produkowanych w Zaporożu. Formalnie odbiorcą miało być przedsiębiorstwo Inzeniring, na którego czele stał serbski polityk i biznesmen w Bośni i Hercegowinie Savo Cvijetinović. To również aktywista współpracujący z rosyjskim Związkiem Żołnierzy Desantu i doradca Milorada Dodika, prorosyjskiego byłego premiera i prezydenta Republiki Serbskiej (jednego z dwóch podmiotów Bośni i Hercegowiny).
W rzeczywistości Inzeniring kontrolują jednak Walerij Awtuszenko, były zastępca szefa sztabu sił powietrznych Rosji i równocześnie dyrektor działającej w tym kraju firmy Bohusłajewa – Awiaremont – oraz Wiktor Denisow, były dowódca lotniczego transportu wojskowego Rosji, powiązany z działającą w tym kraju firmą WKMS, która też ma związki z Motor Siczą.
DGP zapytał Wiaczesława Bohusłajewa, czy jego firma dostarczała cokolwiek do Bośni. – Mamy obowiązek utrzymywać silniki swoich klientów. Kto kupił wcześniej coś od nas, musi dostać części. Jak sprzedajemy nowy silnik, przez całe jego życie musimy dostarczać części na remonty. Zawsze tak jest. Jeśli tego nie zrobimy, narażamy ludzi – usłyszeliśmy. Zaprzeczył równocześnie, by znał Cvijetinovicia i za jego pośrednictwem eksportował cokolwiek do Rosji. – Nie znam tego człowieka. Nie kojarzę go. Nigdy nie było takiego procederu – powiedział.
Co innego mówił ukraińskim dziennikarzom sam Cvijetinović. – (Wszystko działo się – red.) zgodnie ze wskazaniami Wiaczesława Bohusłajewa. Rozumiecie… tak jak w biznesie… – słychać na nagraniu rozmowy telefonicznej reportera Bihus.info z serbskim politykiem.
Jednak prezes Motor Siczy przekonuje nas, że historia bośniacka to forma czarnego PR. – Kiedyś rozmawiałem z doradcą sekretarza stanu USA. Bardzo zdolnym człowiekiem, doktorem nauk. Pokazałem mu dokument, który powstał w Pensylwanii. Można było w nim przeczytać, że pomagamy Iranowi tworzyć bombę atomową. Poprosiłem tego doradcę, aby zamknąć usta tym, którzy tak piszą. On mi odpowiada: „Nie mogę, bo mamy wolność” – mówi Bohusłajew.
Czarny PR w branży zbrojeniowej to norma. Problem w tym, że śladów rosyjskich wokół Motor Siczy jest znacznie więcej. Ludzie związani z prezesem – m.in. Petro Kononenko, reprezentujący interesy firmy w Moskwie – na zdjęciu z 2017 r. (czyli trzy lata po aneksji Krymu) pozuje na imprezie, w której uczestniczyli też szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow oraz nieżyjący już, znany wykonawca popularnego szansonu Iosif Kobzon (to postać niebanalna – na jego koncertach panie z tapirem wpadały w ekstazę nerwową, a panowie oficerowie z FSB i SWR ujawniali nieoczekiwanie swoją wrażliwość).
Według Bihus.info firma kontrolowana przez Kononenkę po 2014 r. miała dostarczać również części do samolotów, które stanowią flotę rządową Federacji Rosyjskiej. W tym do maszyn, którymi lata Władimir Putin. O ile do aneksji Krymu współpraca Motor Siczy z rosyjskim wojskiem była czymś oczywistym, o tyle dziś wydaje się być co najmniej kontrowersyjna.
Między innymi dlatego w kwietniu 2018 r. firmą zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. W tle było podejście do sprzedaży udziałów firmy Chińczykom. Prezydentem był wówczas Poroszenko. – Władze Ukrainy aresztowały chińskie akcje, a do nas przysłali SBU. Czegoś szukali. Wzięli jakieś papiery z księgowości. W mieszkaniach członków rady dyrektorów też zrobili przeszukania. Wówczas byłem parlamentarzystą. 14 śledczych było u mnie w gabinecie. Najpierw postawiłem im kawę – opowiada Bohusłajew. Jego zdaniem prawdziwym powodem była chęć dokonania rejderstwa, czyli przejęcia firmy przez ludzi związanych z ówczesnym prezydentem.
– Jedenaście razy odmawiałem Poroszence spotkania. On chciał mi odebrać firmę. Nie kupić, tylko odebrać. To straszny człowiek. On nie kupuje, tylko odbiera – komentuje.
Gdy wybory prezydenckie wygrał Wołodymyr Zełenski, media ukraińskie ponownie obiegła informacja, że większościowe udziały w firmie są w rękach Chińczyków. – Piątego dnia po wyborach Zełenski zaprosił mnie do siebie – opowiada Bohusłajew. Wprost powiedziano mu wówczas, że rząd pieniędzy na utrzymanie Motor Siczy nie ma i trzeba szukać sponsorów. – Dziś ok. 30 proc. akcji firmy jest na giełdzie. 25 proc. należy do Ukrainy, czyli do mnie, a 40 proc. jest chińskie – mówi prezes.

Jak się odmawia Boltonowi

W tym momencie do gry na dobre włączyli się Amerykanie. Poprzez ambasadę w Kijowie zaczęli naciskać na odwrócenie dealu i na to, by sprawa trafiła do urzędu antymonopolowego. Podczas sierpniowej wizyty na Ukrainie temat w rozmowie z Zełenskim poruszył ówczesny doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa John Bolton. Miał on również dążyć do spotkania z Bohusłajewem i szantażować wstrzymaniem pomocy wojskowej dla Ukrainy, jeśli akcje pozostaną u Chińczyków. – Nie chciałem się z nim spotykać, bo wiedziałem, że zaraz straci stanowisko. Obecnie prowadzone są rozmowy między wicepremierem Ukrainy i Chin. Przypuszczam, że ich rezultat będzie następujący: 25 proc. będzie miała Ukraina, 40 Chińczycy, a reszta zostanie na giełdzie – komentuje Bohusłajew.
Informacje o tym, że Motor Sicz była przedmiotem rozmów prezydenta Ukrainy i Boltona, potwierdził w rozmowie z DGP pod koniec sierpnia ówczesny sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony i bliski współpracownik Zełenskiego Ołeksandr Danyluk. W sprawę głęboko nie wszedł, bo tak jak Bolton we wrześniu stracił stanowisko. Na placu boju pozostali niezatapialny i obecny w firmie od 1966 r. Bohusłajew oraz cierpliwi Chińczycy.
10 października na nieformalnym spotkaniu z dziennikarzami w Kijowie Zełenski powiedział, że jego „priorytetem jest to, aby Ukraina zachowała przedsiębiorstwo”. Tak jak jego poprzednik nie wskazał jednak rynków, z których mogłoby ono żyć i źródeł jego finansowania. Nieco wcześniej obecny szef MSW Ukrainy Arsen Awakow zdecydował o zakupie na potrzeby podległej mu Gwardii Narodowej za pół miliarda euro 55… francuskich caracali. – To, co robi Bohusłajew, można postrzegać jako taktykę negocjacyjną. Jakbym miał obstawiać, to powiedziałbym, że skończy się kupnem udziałów w Motor Siczy przez jeden z amerykańskich funduszy. A na te gesty i pozy można patrzeć jak na targowanie się – komentuje jeden z naszych rozmówców. To realny scenariusz, bo ludzie tacy jak Bohusłajew to metr z Sèvres pragmatyzmu. Jego branża nie zna stałych sojuszy i sympatii. W tym sensie, jeśli do firmy wejdą Amerykanie, temat współpracy Polski z Zaporożem może w radykalnie proamerykańskim resorcie obrony w Warszawie znacznie zyskać na atrakcyjności.
– Nadal uważam, że pomysł współpracy z Motor Siczą w kwestii modernizacji naszych śmigłowców jest bardzo dobry. Jeśli tylko będzie taka możliwość, warto do niego wrócić. Oczywiście wymaga to dużej ostrożności i gwarancji warunków bezpieczeństwa współpracy – mówi w rozmowie z DGP Antoni Macierewicz.