W partii rośnie chęć na wyborcze porachunki. Wynik dla sporej części polityków jest rozczarowujący.
Na Koalicję Obywatelską (KO) zagłosowało w tych wyborach ok. 5 mln ludzi, co przełożyło się na 27,4 proc. poparcia. To niemal dokładnie trzy miliony mniej niż liczba wyborców którzy oddali głos na komitet PiS. W porównaniu do wyborów sprzed czterech lat, KO uzyskała o 239 tys. głosów więcej niż wówczas otrzymały łącznie Platforma Obywatelska i Nowoczesna.
W Platformie wynik KO jest przyjmowany z rezerwą. Z jednej strony jest o kilka punktów procentowych wyższy niż to, co jeszcze niedawno przewidywały niektóre sondaże. Wiele wskazuje na to, że większość wyborców, którzy podbili tegoroczną frekwencję do historycznego poziomu, zagłosowała właśnie na Koalicję Obywatelską. To by oznaczało, że niewykorzystane rezerwy elektoratu, o których politycy PO mówili po wyborach majowych, udało się zmobilizować. Rzutem na taśmę opozycji udało się również zdobyć większość w Senacie.
Z drugiej strony wciąż to PiS ma perspektywę na samodzielną większość w Sejmie, a opozycji raczej nie uda się stworzyć „kordonu sanitarnego” wokół PiS próbującego sformułować własny rząd. – Na pewno PiS będzie miał trudniej w tej kadencji. Po jednej stronie mocno spluralizowana opozycja, po drugiej – Konfederacja. Do tego bufor bezpieczeństwa w postaci Senatu z większością dla opozycji – wskazuje jeden z posłów PO.
Sporym zaskoczeniem są niektóre wyniki indywidualne. Zwłaszcza Grzegorza Schetyny, startującego we Wrocławiu (miał otwierać listy w stolicy, ale tam zastąpiła go Małgorzata Kidawa-Błońska). Lider PO osiągnął wynik ponad 66,8 tys. głosów – to o prawie 24,4 tys. głosów mniej niż jego kontrkandydatka, startująca z list PiS Mirosława Stachowiak-Różecka. Optymizmem nie napawa też polityków KO wynik ich formacji na Dolnym Śląsku (okręg nr 3). Tam Koalicja – z wynikiem 32,80 proc. – została minimalnie wyprzedzona przez PiS (34,67 proc.). – Wynik Grzegorza jest naprawdę słaby. Trudno powiedzieć, czy w ogóle dotrwa do styczniowych wyborów kierownictwa PO, o samym jego wyborze nie wspominając – przyznaje jeden z działaczy PO.
Zupełnie inaczej postrzegany jest wynik Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Zebrała ona ponad 408 tys. głosów, podczas gdy jej główny rywal Jarosław Kaczyński – ponad 244,6 tys. (w 2015 r. miał ponad 202,4 tys.). Dla porównania, startująca w stolicy w 2015 r. Ewa Kopacz uzbierała 230,9 tys. głosów.
Zarówno wynik całej formacji, jak i indywidualny wynik jej lidera stały się powodem do krytyki Grzegorza Schetyny. W partii natychmiast pojawiły się głosy, że to on odpowiada za wyborczy rezultat.
– Wybory do Senatu pokazały, że błędnie zinterpretowano wynik wyborów europejskich – mówi nam jeden z polityków PO. Jego zdaniem gdyby szeroka koalicja została podtrzymana w wyborach parlamentarnych, to były szanse na pokonanie PiS.
Koncepcję szerokiej koalicji na samym początku uciął PSL, Schetyna zdemontował jedynie porozumienie z SLD. – Mamy demokratyczne wybory, Schetyna wykonał ogromną pracę, szkoda że z powodu dystansu naszych partnerów projekt na wybory europejskie nie wypalił – mówił wczoraj wiceszef PO Tomasz Siemoniak.
Ale nie wszystkich w PO to przekonuje. – Potrzebne są zmiany i wyciągnięcie wniosków – mówi inny polityk Platformy. W gronie pretendentów do stanowiska szefa partii wymieniany jest Borys Budka. Wcześniej takie aspiracje zgłaszał Bogdan Zdrojewski. Schetyna może się jednak bronić, bo wynik PO jest na pewno lepszy od oczekiwań w końcówce kampanii, a do Sejmu wejdzie wielu jego ludzi. Pierwszą próbą sił będzie wybór szefa klubu PO – tu będą mieli okazję policzyć szable przeciwnicy obecnego lidera PO.
Tomasz Siemoniak powiedział wczoraj, że naturalnym kandydatem partii na prezydenta jest Małgorzata Kidawa-Błońska. Argumentem za nią jest jej wynik i wygrana z warszawskim pojedynku z Jarosławem Kaczyńskim. Ponadto, jak wynika z naszych rozmów z działaczami PO, typowany przez niektórych prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski ponoć wcale nie jest zainteresowany startowaniem w wyborach prezydenckich.