Na nasze nastawienie do wydawania pieniędzy wpływ mają rodzina, kultura i edukacja. Ale to cechy psychologiczne mają największe znaczenie. One warunkują to, na ile i czy w ogóle kontrolujemy ten proces.
Dziennik Gazeta Prawna
Ile trzeba mieć pieniędzy, żeby poczuć się zamożnym?
Poczucie zamożności nie zależy od dochodów, ale od tego, co mamy w głowie. Zdaję sobie sprawę z tego, że może to zostać odebrane jak naruszenie dogmatu klasycznej makroekonomii, która radzi sobie z tą kwestią, porównując dochody, oszczędności, ubezpieczenia, kredyty i sposób zarządzania nimi, przepuszczając to wszystko dodatkowo przez czynniki demograficzne.
To tylko statystyka?
Ekonomia behawioralna dowodzi, że ludzie w swoich decyzjach nie kierują się racjonalnymi przesłankami, tylko emocjami. Ja idę nawet krok dalej i w swoich badaniach próbuję udowodnić, że to przede wszystkim indywidualne cechy psychologiczne, np. osobowościowe, sprawiają, że ludzie zachowują się tak a nie inaczej w odniesieniu do swoich finansów.
Czyli można zarabiać minimalną krajową i czuć się osobą zamożną?
Poczucie dostatku mamy w głowie, nie w portfelu. Można mieć miliony i czuć strach, że pieniędzy mamy za mało, że wciąż ich brakuje. I na odwrót: dysponując nawet pensją minimalną, pod warunkiem że nasze podstawowe potrzeby bytowe są zaspokojone – czyli jesteśmy w stanie opłacać rachunki i nie brakuje nam na jedzenie – jesteśmy spokojni i zadowoleni. Ludzi można z grubsza podzielić na finansowych optymistów oraz pesymistów. I, proszę mi wierzyć, optymistów można znaleźć także wśród najniżej uposażonych, a pesymiści są wśród milionerów.
Czym różnią się optymiści od pesymistów?
Optymiści szczodrzej wydają pieniądze i znajdują w tym przyjemność. Oni także, co brzmi paradoksalnie, częściej oszczędzają. Pesymiści, nawet jeśli zarabiają więcej niż przeciętna, i tak będą mieli przeświadczenie, że są biedakami. Mają problem z wydawaniem, bo każdy zapłacony rachunek sprawia im psychiczny ból, tak bardzo nie lubią rozstawać się z pieniędzmi. I rzadziej niż optymiści mają oszczędności, bo przecież nic nie ma sensu. Co ciekawe: optymista, nawet jeśli ma do dyspozycji niewielką kwotę, kupi np. lepszy, a więc droższy batonik, gdy pesymista pójdzie „po taniości”.
Aktora Keanu Reevesa, którego majątek szacuje się na 360 mln dol., można zobaczyć na ulicach Los Angeles czy Nowego Jorku w znoszonych ubraniach i butach, pijącego kawę z papierowego kubka. Wydaje się zupełnie nie przejmować tym, ile ma na koncie. Z czego wynika nasze nastawienie do pieniędzy?
Wpływ na to mają rodzina, kultura i edukacja. Ale to cechy psychologiczne mają największe znaczenie. Wpływają na styl wydawania pieniędzy: na ile i czy w ogóle kontrolujemy ten proces. Przy czym zarówno kontroli, jak i jej brakowi mogą towarzyszyć negatywne albo pozytywne emocje. W moim modelu stylów wydawania pieniędzy wyodrębniłam cztery style: gospodarność, zaciskanie pasa, rozrzutność i radość wydawania. Gospodarni i zaciskający pasa to dwa style związane z kontrolą wydatków, ale towarzyszą im odmienne emocje. Gospodarny, kiedy robi zakupy w dyskoncie, będzie się cieszył, że za niską cenę kupi coś fajnego. Zaciskający pasa pójdzie na zakupy z ponurą miną, a jego głowa będzie pełna czarnych myśli: „To straszne, że muszę chodzić do takiego miejsca, upadłem”.
A co z rozrzutnymi?
One nie kontrolują wydatków, zaś procesowi temu towarzyszą negatywne odczucia. Osoba rozrzutna, kiedy już pozbędzie się w niekontrolowany sposób tego, co zarobiła, będzie miała wyrzuty sumienia: „Co ja zrobiłam?!”. Ich przeciwieństwem są osoby, które charakteryzuje radość wydawania pieniędzy. Te osoby traktują je jako środek prowadzący do celu, wydając na zachcianki, czują satysfakcję: „Mogłam sobie na to pozwolić, super”. Dla nich wydawanie nawet na rzeczy, których nie potrzebują, tylko chcą, jest fajnym elementem życia.
Fajnym? Niełatwo wzbudzić w sobie takie uczucie, płacąc choćby ZUS. Jak odróżnić gospodarnych od rozrzutnych i od zaciskających pasa?
To nie jest łatwe do uchwycenia w badaniach ilościowych, trzeba się wspierać metodami jakościowymi, np. zwracać uwagę na to, jak te osoby mówią o wydawaniu pieniędzy, jakich określeń używają, jakie emocje pojawiają się na ich twarzach. Aby odróżnić te style i lepiej je zrozumieć, warto popatrzeć na nie w świetle teorii perspektywy czasowej – gospodarni myślą o konsekwencjach, dlatego zwykle nie robią głupot. Dla rozrzutników liczy się tu i teraz, to typowi hedoniści. Z kolei zaciskających pasa cechuje fatalizm, bo uważają, że nic od nich nie zależy. Dlatego te osoby nie tylko nie mają oszczędności, ale też nie ubezpieczają się.
Z pani badań wynika, że finansowi optymiści zarabiają więcej pieniędzy.
To prawda, bo optymiści przyciągają pieniądze. Ponieważ lgną do nich ludzie, takie osoby chętniej są zatrudniane czy dostają awans. Poza tym lepiej radzą sobie z przeciwnościami. Ale sam optymizm nie wystarczy. Jednym z klasycznych kwestionariuszy badających osobowość jest Wielka Piątka Paula Costy oraz Roberta McCrae. Obejmuje on pięć czynników: ekstrawersję, otwartość na doświadczenie, ugodowość, sumienność oraz neurotyczność. Okazuje się, że decydujące dla zachowań finansowych są dwa ostatnie czynniki. Sumienność pomaga w dobrym funkcjonowaniu finansowym, szczególnie w skutecznym oszczędzaniu oraz unikaniu nierozsądnych decyzji finansowych. Natomiast neurotyczność ma negatywne konsekwencje – sprzyja chaotycznym i nierozsądnym decyzjom finansowym.
Oj, zaraz wyjdą nam oczywistości typu „Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą”. I jeszcze, że materilizm popłaca.
O, materializm to fascynująca cecha. Możemy go zdefiniować jako sposób patrzenia na siebie oraz świat z perspektywy pieniędzy i zysku. Klasyczny materialista ocenia innych pod względem tego, ile posiadają i jaką mają pozycję społeczną. Ponadto materialista wywodzi poczucie własnej wartości z tego, ile ma, szczególnie w porównaniu do innych. Dlatego to osoby nieszczęśliwe, gdyż zawsze znajdzie się ktoś, kto ma więcej – właśnie z tego powodu ich poczucie wartości nigdy nie będzie stabilne, a pragnienia nie zostaną zaspokojone. Mam tu na myśli materializm twardy, zwany terminalnym. W tym przypadku nie ma znaczenia, jaki jest faktyczny dochód materialisty: i tak w jego otoczeniu będą tacy, którzy mają mniej, a więc może nimi gardzić, i tacy, którzy mają więcej, a więc będzie im zazdrościć. Takie podejście prowadzi do rozczarowań. Ludzie myślą: „Byłbym szczęśliwy, gdybym miał więcej pieniędzy. Gdybym mógł mieć piękny dom, supersamochód, gdyby mnie było stać na podróż dookoła świata”. I często dzieje się tak, że kupują wymarzony dom, ale małżeństwo czy rodzina się rozpadają. Stać ich na wypasione auto, ale znajomy ma lepsze, więc cały ich trud na nic. Bo nie w braku pieniędzy tkwił problem.
Ale bez przyzwoitych dochodów trudno być szczęśliwym, nie każdy marzy o życiu w Bieszczadach.
Konfrontacja z rzeczywistością – konto puchnie, a szczęście nie przychodzi – powoduje stany depresyjne. Wbrew powszechnemu sądowi pieniądze nie są elementem gwarantującym szczęście. Wszystko w porządku, kiedy są środkiem prowadzącym do celu: chcę gdzieś pojechać czy się zabawić. Ale kiedy ich pomnażanie staje są celem samym w sobie, to wtedy stają się problemem. Z materializmem jest czasem tak, że młodzi ludzie, którzy zaczynają karierę, awansują i coraz lepiej zarabiają, to zachłystują się nim: „Mogę mieć więcej, będę więcej pracować, zostawać po godzinach, jeszcze parę tysięcy i będę szczęśliwy”. Ale zwykle opamiętują się i zostawiają sobie margines na życie. Jednak bycie materialistą nie zależy od przeżytych lat, materialiści są w każdej grupie wiekowej. Tak samo nieszczęśliwi.
Ile takich osób jest wśród nas?
Trudno to precyzyjnie określić, ale można oszacować na podstawie badań, że skrajnie negatywnych materialistów – mających poczucie krzywdy: bo jeśli nie mają odpowiednio dużo, to z winy innych ludzi, i roszczeniowych: bo im się należy – jest w polskiej populacji ok. 20 proc. Materialistów umiarkowanych, traktujących pieniądze jako środek prowadzący do upatrzonego celu, którym nie towarzyszą tak negatywne emocje, kolejne 20 proc. U tych osób częściej materializm ma charakter funkcjonalny, nie jest tak bardzo powiązany z cechami osobowości, a bardziej uwarunkowany społecznie, np. etapem życia czy pozycją społeczną, i dlatego bywa przejściowy. Jest jeszcze jedna kategoria osób, które zawsze obserwuję w moich badaniach – rodzinni niematerialiści.
Kim oni są?
To ludzie, dla których rodzina jest najważniejsza. Wiem, że taką deklarację złoży 95 proc. Polaków, jednak dla wielu z nich to puste słowa. Więc czasem trzeba zabawić się w antropologa, zajrzeć do domów ankietowanych, żeby zrozumieć, czy naprawdę rodzina jest dla nich ważna. I co się okazuje? Wchodzimy do niby „rodzinnego” domostwa, a tam brak jakiejkolwiek wspólnej przestrzeni, gdzie się razem spędza czas, choćby kuchni z dużym stołem. Każdy ma własny pokój z telewizorem i komputerem. Czasem dajemy osobom badanym zadania do zrealizowania – np. fotoreportaż na temat „Najważniejsze rzeczy w życiu mojej rodziny”. I jedni fotografują lśniące samochody czy domy, a inni zdjęcia słoików z przetworami przygotowanymi dla wnuków albo kanapę, na której toczą się codzienne wieczorne rozmowy. Rodzinni niematerialiści podporządkowują życie nie zbieraniu pieniędzy na rodzinę, ale byciu z nią. Są w stanie zrezygnować z większych zarobków, by pobyć z najbliższymi.
Ja bym nie przykładała nadmiernego znaczenia do fotografii. Na moim profilu na FB dominują psy, co nie znaczy, że są ważniejsze niż ludzie.
Prowadząc profil na FB, może pani unikać pewnych tematów, ale gdyby zgodziła się pani na udział w badaniu i miała uwiecznić to, co jest najważniejsze w życiu, podeszłaby pani do zadania w inny sposób. Poza tym fotografie nie są jedynym źródłem naszych dodatkowych informacji. Co ciekawe, w grupach, o których mówiłam, coraz mniejsze znaczenie ma demografia – wiek, płeć czy miejsce zamieszkania. To, co różnicuje te osoby, to cechy charakteru, podejście do życia, sposób radzenia sobie z emocjami. Jest to spójne z tym, że współcześnie demografia ma zdecydowanie mniejsze znaczenie niż jeszcze 20–30 lat temu. Mniej jest rzeczy, które wypada robić tylko kobietom albo tylko mężczyznom, tylko starszym albo tylko młodym.
A jak pożyczamy pieniądze?
Kiedy pyta się respondentów, dlaczego zapożyczają się w bankach, najczęściej odpowiadają, że muszą. Gdyby się zastanowić nad meritum – dlaczego ludzie biorą pożyczki – zwykle okazuje się, że nikt ich do tego nie zmusza.
Biorą, bo chcą mieć mieszkanie, pralkę czy samochód. Ci, którzy muszą się zapożyczyć, bo np. potrzebują na leczenie dziecka, to rzadkość.
Otóż to. Jednak w swojej świadomości nawet te osoby, które się zapożyczyły, aby poprawić komfort życia, i tak są przekonane, że zrobiły to, bo musiały. Jest jednak różnica w tym, w jaki sposób podchodzimy do spłat swojego zadłużenia. Konieczność obsługiwania kredytu mieszkaniowego nie odbiera nam radości, ale spłaty rat za pożyczkę konsumpcyjną już tak. Te znacząco większe raty, na nieruchomość, spłacamy także sumienniej. Moje badania pokazały, że dużo zależy od tego, czy obok kredytu lub pożyczki mamy też oszczędności. Okazuje się, że osoby, które mają nawet spore kredyty mieszkaniowe, ale mają także oszczędności, są bardziej zadowolone z życia niż osoby zadłużone, lecz bez oszczędności. W przypadku tych pierwszych zapożyczenie się w banku nie jest przejawem desperacji, ale sposobem zarządzania życiem. Te osoby zazwyczaj podjęły odpowiedzialną decyzję, przeanalizowały skutki i wiedzą, że są w stanie podołać zobowiązaniom. Wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem że decyzje podejmujemy w sposób świadomy. Także chwilówki, tak zohydzone w mediach…
Bo to przecież pułapka na biedaków.
Z moim badań wynika, że szybkie pożyczki, zwłaszcza przez internet, biorą nie tylko osoby zdesperowane, ale też bardzo świadome, dla których jest to sposób na zarządzanie finansami. Bo np. bardziej im się opłaca zapłacić większe odsetki niż zlikwidować terminową lokatę, co byłoby bardziej dotkliwe.
Jednak dla instytucji finansowych to właśnie klienci zdesperowani są najlepsi. Zadłużają kartę kredytową, a nie mają sił ani woli, aby ją spłacić, ale za to bank ściąga od nich podwyższone odsetki.
Banki często popełniają błędy, gdyż w swoich działaniach nie uwzględniają skomplikowanej psychologicznej wiedzy o klientach. Tworzą komunikację na podstawie stereotypów, często niemających wiele wspólnego z prawdziwymi mechanizmami podejmowania decyzji konsumenckich. Stosują tanie chwyty, jak np. „Załóż u nas konto, dostaniesz 300 zł”. To nie jest strategia owocująca zbudowaniem bazy lojalnych klientów, to typowa zagrywka pod materialistów – jeśli inny bank zaoferuje im 400 zł, to się przeniosą. W naszych realiach klienci banków są, generalnie rzecz biorąc, nieruchawi, nawet jeśli nie bardzo są zadowoleni z usług, to zwykle cierpią i tkwią dalej. Bo im się nie chce zrobić niczego, aby zmienić sytuację, bo musieliby spłacić debet albo zadłużenie na karcie. A ci, których można łatwo przeciągnąć, to skoczkowie. Nie będą lojalni. Na krótką metę takie podejście banków jeszcze się sprawdza, ale za chwilę brak dbałości o stałych klientów się zemści.
Kto jeszcze się zadłuża – oprócz desperatów i strategów?
Liczną grupą są ci, którzy zadłużają się dla innych. To zwykle kobiety w starszym wieku. Biorą pożyczki dla dzieci albo wnuków. I najczęściej mają problem ze spłatą. Bo przeszacowały własne możliwości, bo miały ustną umowę, że faktyczny beneficjent będzie regulował raty, ale tego nie robi. Natomiast banki także nie są tutaj bez winy, bo kiedy rozpatrują wniosek pożyczkowy emeryta, to kierują się tym, że w razie problemów, przy stałym dochodzie, łatwo będzie dług windykować. Ale jest jeszcze jeden problem, moim zdaniem ważniejszy niż nieczułość instytucji finansowych, które są nastawione na zysk. Wiele osób kompensuje sobie braki w uczuciach pieniędzmi. Kupię dziecku buty, samochód albo nawet mieszkanie i w ten sposób pokażę, jak je kocham. Niektórzy są w stanie się zapożyczyć na taki cel. Wspomniani rodzinni niematerialiści nie mają takich pomysłów. Wiedzą, że nie na tym polega miłość. Mało tego – są w stanie zrezygnować z możliwości zarobienia kolejnych pieniędzy, aby więcej czasu poświęcić najbliższym. Wybiorą wakacje na działce zamiast zagranicznej wycieczki, będą grać w scrabble, palić ognisko czy zbierać grzyby.
Łatwiej jest dać niż wychować. Skąd się bierze takie podejście?
Z kompleksów, poczucia winy, braku wiedzy. Wreszcie z cech osobowościowych i pójścia na łatwiznę. Wiele osób żyje w przekonaniu, że powinni wszystko zapewnić dziecku i jak najdłużej chronić je przed dorosłym życiem, w tym zarabianiem pieniędzy. Okazuje się jednak, że im wcześniej dziecko zaczyna pracować i zarabiać na własne potrzeby, tym lepiej radzi sobie w dorosłym życiu. Ale często jest tak, że niezaradne finansowo osoby wychowują jeszcze bardziej niezaradnych potomków. Takich, którzy sobie potem nie radzą. Chcą mieć, więc kompulsywnie się zadłużają. Chcieliby zaoszczędzić, ale nie wiedzą, jak to zrobić, nie potrafią zapanować nad zachciankami.
A więc, mówiąc po młodzieżowemu, nieogary wychowują kolejne pokolenie nieogarów.
Właśnie tak. Ciekawe jest to, w jaki sposób różne osoby – te ogary i nieogary – radzą sobie z obsługiwaniem zadłużenia. Jest spora grupa beztroskich, którzy – kiedy na ich koncie pojawiają się środki – przeznaczają pieniądze na konsumpcję, dopiero później spłacają zobowiązania. Ich przeciwieństwem są sumienni, którzy w pierwszym rzędzie regulują rachunki, dopiero potem żyją. Przy czym ta pierwsza grupa często wychodzi z założenia, że niespłacanie zobowiązań wobec banków nie jest naganne. Okraść bank nie jest grzechem, to niemal wymierzenie sprawiedliwości. I nie da się ukryć, że osób zaciągających niewielkie pożyczki, których nie mają zamiaru spłacać, a ich windykacja jest niemal niemożliwa, jest sporo. Jak widać w zachowaniach finansowych znaczenie mają nie tylko cechy osobowościowe, ale również zasady etyczne i przekonania moralne.
Porozmawiajmy jeszcze o oszczędnościach. Jeśli już coś uda mi się zgromadzić na koncie, to zaraz dzieje się wypadek losowy i znów nie mam ani grosza. Ale z badań wynika, że nie jestem rarogiem, bo w ogóle Polacy mało odkładają.
Nie biczujmy się, bo ekonomiści na całym świecie narzekają, że ludzie za mało oszczędzają. A jeśli zdarza się tak, że dopadają panią nieprzewidziane wypadki, które zjadają oszczędności, to i tak świetnie – bo miała pani zaskórniaki. Proszę się uśmiechnąć. Sumienność i optymizm na pewno w tym pomogą. Pomocne bywają różne strategie, które mogą uzupełnić deficyty osobowościowe. Wystarczy parę złotych przelać na subkonto albo wrzucić do słoika. Pesymista finansowy powie, że to na nic, że inflacja, że stopy procentowe za małe, ale optymista będzie wrzucał, bo a nuż się przyda. Rozrzutny może i chciałby, ale nie potrafi, więc będzie miał poczucie winy. Nie jest tak, że osoby, którym zarządzanie swoimi finansami przychodzi z trudnością, muszą być pozostawione z tym problemem same. Są różne rozwiązania. W Polsce wprowadza się pracownicze plany kapitałowe (PPK), zobaczymy, jak to wypali. W USA niektóre firmy tworzą fundusze bożonarodzeniowe – z pensji pracownika odciągana jest niewielka kwota, która jest wpłacana na nieoprocentowane konto. I w grudniu, wraz z wypłatą, dostaje się bonus, który pomaga wyprawić święta.
Mam wrażenie, że Polacy są nieufni wobec instytucjonalnych form oszczędzania. Wciąż wolimy skarpety.
Ma pani rację, ale skarpeta nie jest taka zła. Lepiej odkładać do skarpety niż w ogóle nie odkładać. Jest jeszcze inny sposób na gromadzenie oszczędności, u nas bardzo popularny – dajemy na przechowanie bliskim, którym ufamy. Każdy sposób jest dobry. I jeszcze raz powtórzę: oszczędności mogą być małe, ale liczy się gotowość do oszczędzania. Te małe zaskórniaki mogą nam nie tyle uratować życie, ile pomóc w opresji. Oczywiście może być tak, że należymy do grupy rozrzutnych, skrajnych materialistów albo pesymistów ciągle zaciskających – bez żadnych efektów – pasa, wtedy będzie nam bardzo trudno oszczędzić. Jest też tak, że mamy grupę osób, które nie radzą sobie z zarządzaniem finansami ze względu na specyficzne cechy osobowości. To nie ich wina, to kwestia deficytów osobowościowych lub społecznych. W wielu rozwiniętych krajach z pomocą takim osobom przychodzą psycholodzy. Nie trenerzy, którzy radzą, jak pomnożyć majątek, ale specjaliści, którzy podpowiedzą, jak sobie poradzić z finansami, jak skutecznie nimi zarządzać, jak wychodzić z długów.
W naszej rzeczywistości spotkałam się z relacjami, jak kiepsko radzą sobie z finansami np. bezrobotni, którzy to, kiedy dostaną zasiłek, większość z pieniędzy przeznaczają na śmieciowe jedzenie i alkohol.
Prawdą jest, że złe funkcjonowanie finansowe jest częściej spotykane wśród osób z najniższych warstw społecznych, bezrobotnych, niewykształconych, z problemami alkoholowymi. Ale i one, przy wsparciu, mogą zerwać z bezradnością. Choć nie jest tak, że tylko osoby mało wykształcone mają problemy finansowe. Wystarczy przywołać ostatnie afery finansowe – Amber Gold czy GetBack – ludzie bardzo wykształceni, zamożni utopili w nich oszczędności życia.
Bo chciwość oślepia?
Tak.
Robiła pani badania na temat ubankowienia Polaków. Jak się przyglądałam wynikom, to okazuje się, że większość z nas ma już konta, robi zakupy przez internet. Wieś więcej nawet kupuje mobilnie niż miasto.
Jeśli chodzi o ubankowienie i korzystanie z nowinek technologicznych, jesteśmy bardzo do przodu. Ale czy to powód do dumy? Afryka i Azja też zanotowały skok w bankowości mobilnej, niemal każdy mieszkaniec tych kontynentów ma smartfona, dzięki któremu może wykonywać płatności. Niektóre kraje znajdują ciekawe rozwiązania wykorzystania dostępu do internetu bez posiadania konta. Na przykład w Indonezji, gdzie wiele osób nie posiada konta w banku, a mimo to robi zakupy przez internet. Jest to możliwe, choć jest nieco bardziej skomplikowane niż u nas. Muszą zarezerwować zakup w sieci, na przykład bilet na samolot. Kiedy już to zrobią, mają dwie godziny na to, aby pójść do jednego ze sklepów sieci Indomart i wpłacić tam gotówkę.
Niektórzy wieszczą, że gotówka to pieśń przeszłości. Są kraje, które próbują się całkowicie przestawić na obrót bezgotówkowy. Pani zdaniem to się uda?
Pewnie tak, choć nie w najbliższej przyszłości. Bo wciąż jest spora grupa osób, które mają bardzo specyficzny stosunek do pieniędzy. Po prostu muszą mieć fizyczny kontakt z gotówką. Lubią jej dotykać, rozkładać na kupki, gładzić. Dla nich przejście na wirtualny pieniądz byłoby katastrofą emocjonalną, zostaliby pozbawieni dużej przyjemności. Dlatego pewnie minie jeszcze parę dekad, zanim pozbędziemy się pieniądza w sensie fizycznym.
Z badań nad ubankowieniem Polaków wynika, że gotówki trzymają się nie tylko najstarsi.
To prawda, kont w bankach nie ma też spora grupa najmłodszych, do 24. roku życia, a więc tych, którzy nie weszli jeszcze na rynek zawodowy. Jednak z roku na rok pula nieubankowionych Polaków robi się coraz mniejsza. Szacuję, że jest to mniej niż 20 proc. społeczeństwa. Przy czym wśród nieubankowionych, obok emerytów, jest również sporo młodych. Starsze osoby przed posiadaniem konta powstrzymuje lęk przed technologią. Natomiast dla młodzieży jest to częściej strach przed dorosłością. Ale to już jest temat na zupełnie odrębne badania.