Mówi się, że to nie programy wygrywają wybory. Wygrywają je emocje i nastroje. Tylko te punkty programowe skutecznie przeciekają do świadomości elektoratu, które potrafią wzbudzać strach, nadzieję, złość czy nostalgię.
Skąd się biorą emocje? My, homo sapiens, jesteśmy zwierzętami stadnymi. Nasze polityczne emocje, owszem, rodzą się niekiedy z racjonalnej deliberacji, ale o wiele częściej wnikają w nas z zewnątrz, niczym fruwające w powietrzu wirusy przeziębienia. Im więcej osób wokół nas kaszle (np. boi się niemieckiej dominacji), tym większa szansa, że i my zaraz ustawimy się w kolejce po aspirynę (na YouTube’ie zalajkujemy filmik o związkach Tuska z Merkel, dalej puszczając wirus tego lęku w świat). Co sprytniej wypuszczony drobnoustrój potrafi wywołać epidemię, ta zaś niekiedy ustaje sama z siebie i nagle nikt już nie pamięta, że miał katar. We wspólnocie różne grupy są podatne na różne szczepy: jedno plemię cierpi na emocjonalną anginę „precz z Unią!”, gdy drugie jest na nią odporne i dumnie obnosi się z bronchitem „Zachodzie, zaczekaj!”. Nagłe, poważne choroby kończą się – i w życiu, i w tej metaforze – zaskoczeniem przy urnie.
Sondaże to jedno, ale nie ma lepszego sposobu na zrozumienie wyborczych zachowań niż dobry wywiad lekarski polegający na podglądaniu zainfekowanej wyborczej duszy. I ach!, gdybyśmy tylko mogli wziąć wyborcę z roku 2015 – nie jakiegoś konkretnego Stanisława czy Annę, lecz uogólnionego, abstrakcyjnego wyborcę, nosiciela większości tych emocji, które najsilniej wpłynęły na wyniki ówczesnych wyborów i przesądziły o zwycięstwie PiS-u – i kazać mu opowiedzieć, co mu w duszy gra(-ło)… A potem gdybyśmy mogli wykazać się zdolnością proroczą i ante factum wykonstruować sobie podobnie uogólnionego wyborcę dzisiejszego, takiego, co to ma akurat w sobie wszystkie te emocje, które najmocniej zdecydują o wynikach w nadchodzących wyborach, i jego też przepytać, jego też zrozumieć… Zadanie co prawda niemożliwe do wykonania, ale w czasach postprawdy prasa może, proszę państwa, wszystko. Oto dwa miniwywiady – z nieistniejącym wyborcą z roku 2015 i 2019. Są wynikiem kwerendy medialnej z odpowiednich momentów i produktem wyczytanym z badań, np. Diagnozy Społecznej 2015 czy badań elektoratu z 2019 r. autorstwa Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury. Mimo że ci wyborcy nie istnieją, to stanowią przypadki medyczne (emocjonalne), jak można przypuszczać, reprezentacyjne dla nastroju, jaki wygrał (wygra) wybory w Polsce.

2015

Witam serdecznie, oto ja, zwykły Polak 2015, uprzeciętniony, większościowy, abstrakcyjny.
Co mnie porusza? Wiele rzeczy, ale przede wszystkim poczucie, że oto stoję dziś na froncie obrony cywilizacji europejskiej. Jak to „jak to”? Przecież widziałem w internecie filmy, na których nieskończona fala imigrantów, Syryjczyków, Erytrejczyków i całej masy innych nacji, wlewa się – tak, wlewa, bowiem najbardziej właśnie lubię używać tu dehumanizującego języka kataklizmów naturalnych, który współgra z moim przerażeniem – do naszej białej, dzielnej, miłościwie światu panującej Europy. Kto by nie czuł, jak mu się biała ziemia usuwa spod nóg?
Co z tego, że przyjdą, pytacie? Ano wiele. Mogą wśród nich być terroryści, to zresztą prawie pewne. Tego się właśnie obawiam. Wyobrażacie sobie warszawskie metro wylatujące w powietrze? A podobno duża część z nich to wcale nie uchodźcy ani nawet nie terroryści, tylko ekonomiczni migranci, faceci w sile wieku jadący po pieniądze, co mnie osobiście bardzo wkurza, do pasji wręcz doprowadza, bowiem sam jestem niezamożny. A tu nagle nadchodzą, dobijają się inni, którzy chcą uszczknąć dla siebie kawałek naszego chwiejnego dobrobytu. Nasza nacja latami na to pracowała! Może by więc tak na początek zająć się nami, Polakami, a dopiero potem się dzielić z jakimiś muzułmanami?
Wystarczy, że Angela Merkel bierze ich wszystkich, jak leci, zamiast dokładać do naszej wspólnej, europejskiej kasy. Francuzi też ich nawpuszczali i teraz mają, nie dość, że korzystają z socjalu, to jeszcze tam jeden atak terrorystyczny za drugim. Tak się kończy ta cała polityka multikulturalizmu. Podobno jak się idzie przez Londyn, to można iść godzinę i nie spotkać żadnego Brytyjczyka. Chcielibyście takiej Warszawy? Ja na pewno nie. Polska dla Polaków! I niewielkiej liczby ekspatów, np. Hiszpanów, Holendrów albo Amerykanów, którzy dodają szykowności naszej młodej demokracji. Że co, że my też emigrujemy za pieniądzem? Bo Polska dla Polaków, a Unia dla Europejczyków, jeśli przez Europejczyków rozumie się Polaków, oczywiście.
Nie jestem ksenofobem ani rasistą, o nie! Po prostu uważam, że ludzie stamtąd są inni, oni nas nie zrozumieją, my nie zrozumiemy ich. Czy są gorsi? Nie mówię, że o wiele gorsi. Czy znam kogoś stamtąd? Ja nie, ale siostra była w Egipcie. A jak oni traktują kobiety, słyszałeś? Okropność. Że co, że niby sam też nie jestem feministą? Nieprawda, kobiety zawsze szanowałem i kropka. Są ważne, przecież wartości chrześcijańskie mówią, żeby szanować kobiety. Już wolę Ukraińców, niech przyjeżdżają do nas pracować, przynajmniej wyglądają jak my. Polak z Ukraińcem się dogada. Widzisz, nie jestem ksenofobem!
No i właśnie, skoro już o tym mowa, to cokolwiek by człowiek powiedział, to już wszyscy krzyczą, że rasizm. A ja po prostu chcę, żeby mój kraj miał swoją tradycję, żebym ja się tu czuł dobrze. Coraz bardziej mi doskwiera, że nic nie można powiedzieć, żeby ktoś na człowieka nie naskoczył. Ta „polityczna poprawność” wiąże nam języki. Potem nie ma jak wyrazić tego, co ja powiedzieć potrzebuję: że się boję, że nie czuję się pewnie w świecie, który tak szybko się zmienia, że niewiele z tego wszystkiego rozumiem i nie wiem, co się stanie jutro. Czy to naprawdę takie wygórowane żądanie, chcieć wiedzieć, na czym się stoi?
Z kolei Unia Europejska, na którą się tak wszyscy cieszyliśmy, chce teraz od nas, żebyśmy byli jak te zachodnie kraje, żebyśmy myśleli tylko o prawach człowieka i uniwersalnych wartościach. Ja nie mam nic przeciwko tym uniwersalnym wartościom, naprawdę, zasadniczo mi się podobają. Ale tradycja też powinna się liczyć, naród, więzy krwi. Ojczyzna po prostu. Polak będzie Polakiem. No i poza tym trzeba pamiętać, że najpierw trzeba żyć w miarę dostatnio, a potem można być dobrym. Może jakbym zarabiał tak, jak przeciętny Niemiec, tobym chętniej przyjmował u nas uchodźców. Może gdybym miał pensję w euro, tobym bardziej chciał być Europejczykiem.
Że co, żeby wprowadzić u nas euro? Co to, to nie! Nie rozumiem dobrze ekonomii, ale coś mi mówi, że to tak, jakby się oddać w wasalstwo Niemcom. Wtedy już nie będzie ucieczki z tej kosmopolitycznej Europy. Tak to jeszcze mamy jakieś szanse, żeby wstać z kolan i pokazać wszystkim, że wcale nie jesteśmy ich pachołkami, ale że jesteśmy kimś, wielką nacją, która po prostu miała pecha, została kilka razy zdradzona. Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie! Na razie śpiewam tak po cichu, bo to przecież nie wypada i od razu powiedzą: oszołom. Może kiedyś zaśpiewam głośniej.
Co mi się w kraju nie podoba? To, że rządzący wciągają ośmiorniczki, kiedy ja nie mam do pierwszego. To, że oni nie mają wstydu, po prostu. Ja nawet się godziłem na to, że rządzi nami taki Sikorski albo Sienkiewicz, myślałem sobie: wykształceni ludzie, pewnie wiedzą lepiej niż ja, co robić. Polityka międzynarodowa to nie moja działka, ekonomia też nie, lepiej niech rządzą elity, specjaliści. Ale jak usłyszałem te taśmy z Sowy i Przyjaciół, na których oni klną jak szewcy, po prostu gadają jak pod budką z piwem, to coś we mnie pękło. W czym ja jestem gorszy od nich? Oni tam są u tej władzy po to, żeby się nachapać. A ja, głupi, im wierzyłem. Ciepła woda w kranie, też coś. Trzeba mieć jeszcze serce. Charakter. Polskość w sobie, a nie niemieckość. No i chleb, a z tym jest coraz gorzej.
U mnie w pracy na przykład restrukturyzacja. Miałem umowę, teraz mam śmieciówkę. Mogą mnie zwolnić jutro, ot tak, bo im się zachciało. Na moje miejsce ustawiają się już Ukraińcy. Wiem, że mówiłem, że Ukraińcy są w porządku, ale jakoś mniej mi się podobają, kiedy chodzi o moją pracę. No powiedzcie, czy ja dostanę kredyt na mieszkanie z taką umową? A nawet jakbym dostał, to z czego bym go spłacił? Może to i lepiej, że kredytu nie mam, koleżanka wzięła we frankach i to był jej koniec. Banki to potworne instytucje. Ja ciułam na swoim koncie na benzynę, a prezes takiego banku, co moją koleżankę wykończył, limuzyną jeździ. Gdzie tu jest sprawiedliwość? To jest złodziejstwo, a nie sprawiedliwość. Niedawno ktoś się zabił podobno, bo nie miał jak spłacić hipoteki. Napisałem wtedy w internecie: „To już nie są s…syny, to są mordercy”. Tak myślę: mordercy.
Coraz częściej mam wrażenie, że są dwie kategorie ludzi. Jedna to ci kosmopolici, elity tak zwane, którym Polska nie leży na sercu; oni to by równie dobrze mogli mieszkać w Warszawie co w Luksemburgu czy innym Nowym Jorku. Eksperci, bankowcy, urzędnicy z Brukseli, ekonomiści. Dziennikarze, szefowie think tanków. Jeżdżą BMW, parkują w podziemnych garażach na grodzonych osiedlach, na wakacje jeżdżą na Mauritiusa. Dzieciaki wysyłają do prywatnej szkoły za trzy tysie miesięcznie. A jak jeden z drugim jest chory, to dzwoni na vipowską linię do Lux Medu i od razu go przyjmują do specjalisty. I jedzie sobie taki do tego specjalisty odstrzelony w gajerku od Armaniego albo biegnie taka z wymanikiurowanymi stopami wsuniętymi w klapeczki od Prady.
A ja? Ja jestem drugiej kategorii. W szkole u dziecka skasowali darmowe obiady. Nie stać mnie na korepetycje z matematyki, więc o dobrym gimnazjum możemy zapomnieć. Do ortopedy czekamy już szósty miesiąc. Ledwo znajdujemy kasę na leki dla matki. Ciuchy z lumpeksu, a jak mamy lepszy miesiąc, to z przeceny w H&M. Paranoja. I gdzie ten Zachód niby? No gdzie? Polska w ruinie. Nikt się mną nie przejmuje, nikt. I wszyscy tylko patrzą z góry: patrzcie na niego, on sobie nie poradził.
No nie, nie mówcie mi, że się nam żyje lepiej niż kiedyś, bo nawet gdyby tak było, to innym się żyje o wiele lepiej, a to w porządku nie jest. Kto oszukał naród przy Okrągłym Stole, ten dziś ma dwa samochody i domek. Kto się potrafił wtedy ustawić z prądem Balcerowicza, ten dzisiaj ma te klapki od Prady. A porządni ludzie ledwo przędą. Porządni ludzie, którzy są sercem i duszą tego kraju.
Żeby jeszcze zostawili mnie w spokoju, ci z elity – ale nie. Ciągle tylko słyszę: jesteś zacofany, jesteś głupi, jesteś nic niewarty. Nie radzisz sobie. Nie jesteś przedsiębiorczy. Rasisto ty, głupi wsioku, radiomaryjny moherze. Ostatnio intelektualiści, Łętowska czy jakiś Woleński, podpisali list, że niby władze RP są „nadmiernie uległe wobec roszczeń Kościoła”. A ja wam powiem, że z dwojga złego lepiej na kolanach iść do Częstochowy niż do Berlina.
Bo jak ktoś chodzi do innych państw na kolanach, to potem się kończy tak, jak w Smoleńsku. Prezydent nie żyje. Mnóstwo ludzi nie żyje. I wszystko tam jest podejrzane, po prostu czuć, że to się nie mogło stać ot tak. Czuję, że musimy odkryć tę prawdę, że jest w tym jakiś spisek, jakieś czarne siły, inni szatani niż mgła, może Tusk z Putinem? Kto wie, nie takie rzeczy już się działy. Jak sobie pomyślę, że ci, którzy być może kryją ten spisek, rządzą nami i udają, że wszystko jest w porządku, to zbiera się we mnie potężne obrzydzenie. Moralne obrzydzenie. Nie mogę, po prostu. Przepędziłbym tę hołotę pseudoelitarną na cztery wiatry.
Och, żeby ktoś tak przyszedł i oczyścił to bagno. Żeby nastąpił nowy, porządny świat, w którym Polak jest szanowany, w którym rządzą ludzie odważni, prawi, solidarni. A nie ci, którzy zniszczyli Polskę, rzucili ją na kolana, a nam, jej obrońcom, kazali się zamknąć, bo jesteśmy nieeleganccy.
Nie działa już ta ich cała demokracja liberalna. Musimy zabrać władzę z rąk unijnych technokratów, którzy mierzą banany, a nie mają serca. Niech wróci nasz naród, niech się nie ugnie przez zachodnim naciskiem. Czuję, że wszystko idzie ku gorszemu, musimy się uzbroić. Moralnie. Musimy powstać, odkryć prawdę, nie wiem dokładnie, przeciwko czemu i jaką prawdę chcę odkrywać, ale brońmy się, stańmy naprzeciw zepsuciu. Żeby zacytować Herberta:
Cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca.
Na barykady więc; tfu, do urn.

2019

Witam. To ja, Polak 2019. Nie każdy Polak oczywiście, ale ten najważniejszy, który najprawdopodobniej zdecyduje o wyniku wyborów. Poznajmy się!
Uchodźcy? Jacy uchodźcy? Czemu o nich pytasz? Ach tak, pamiętam jak przez mgłę, wojna w Syrii… No tak, to może był pierwszy znak, że Unia nie broni Europy, a już na pewno nie broni nas, Polaków. Trzeba Unię naprawić. Nie mówię, żeby od razu z niej wychodzić, ale pokazać jej, jak to wszystko powinno wyglądać.
Bo wtedy Unia nam wciskała uchodźców, a teraz, do spółki z platformersami, wciska nam coś gorszego: gender, LGBT. Faceci w sukienkach. Nie chodzi mi o gejów, niech sobie żyją, ale o dyrektywy edukacji seksualnej, które nakazują uczyć w szkołach o masturbacji. To wszystko to jakaś ekspansywna seksualna ideologia zachodnia, relatywizm, który korumpuje nasze dzieci i ma wykastrować naszą tradycję, naszą polskość. Kto wie, może to prawda, że te liberalne elity już się pogodziły z faktem, że Polski ma nie być, ma być Europa; może one chcą, żeby u nas Hindus pod pachę chodził z transwestytą… Może to jest według nich postęp. Ja mam taki postęp gdzieś. Postęp może być prawomyślny i narodowy. A to – to wojna ze zdrowiem cywilizacji i z Kościołem.
To znaczy: bez przesady. Widzę wady Kościoła, oczywiście. Film Sekielskiego obejrzałem, a jak. Okropność te katabasy. Żeby dzieci gwałcić, to się nie mieści w głowie. Ale z drugiej strony, czy nie jest tak, że od zgniłego Zachodu dzieli nas tylko religia, tylko nasza wiara? No dobra, może nie chodzę do kościoła, może się nie modlę, ale ślub mam kościelny! Dzieci ochrzciłem! Nie dopytujcie się, proszę, dlaczego uważam, że to właśnie religia nas trzyma w pionie, bo to coś, co czuję głęboko w środku i kropka. W coś wierzyć trzeba, bo się człowiek pogubi. Od parady równości wolę już Radio Maryja, nawet jeśli rząd daje im trochę za dużo kasy.
Co sądzę o elitach? Dużo by opowiadać. Kiedyś sądziłem, że to elity potransformacyjne są złe i skorumpowane. Że się nachapali i teraz nie chcą się dzielić, jak te smoki, co to same tej kasy nie przeżrą, a teraz siedzą na złupionej kupie złota w penthausie na grodzonym osiedlu i nie dadzą nikomu podejść. Że system wyłaniający elity się zepsuł, bo wygenerował pożeraczy ośmiorniczek, że trzeba go naprawić. Myślałem, że musi się dokonać moralna rewolucja w polityce, przewrót wartości, który sprawi, że elity się wymienią i będą solidarne, ideowe, pracujące dla narodu, a nie dla siebie, dla rodziny, Niemców, dla Unii.
Teraz, moi drodzy, już tak nie myślę. To znaczy dalej sądzę, że platformersi to ruja i korupcja, ale wiem już, że w pewnym sensie wszyscy są tacy. Nie jestem już zły, wkurzony; nie chcę na te elity napadać, w kwestii moralnej odnowy Polski jestem raczej zrezygnowany. Patrzcie na ten PiS: afera KNF, afera Srebrnej, cała ta hucpa z Fundacją Narodową… Można mnożyć przykłady. Misiewicze cholerni. Nie powiem tego oczywiście przy szwagrze, który głosuje na Schetynę, boby się za bardzo napawał. On z tych, co to niemieckie TVN oglądają.
Ale wiesz co? Nic mnie ta cała korupcja już nie obchodzi. Taka widocznie jest polityka, że wszyscy kradną. Czas się z tym pogodzić. Świnie przy korycie się zmieniły – najważniejsze pytanie to, co z tego koryta spada dla mnie.
Teraz spada nawet nieźle. PiS daje mi 500+ na każde dziecko. PiS chce dać mojej matce dodatkową emeryturę. PiS może nie jest kryształowy, ale na Boga, przynajmniej teraz możemy sobie czasem pojechać na wakacje nad morze i trochę wypocząć. Mam też inne korzyści z tej władzy: mogę głośno mówić rzeczy, których kiedyś musiałem się wstydzić.
Jakie to rzeczy? Na przykład, że jestem dumny ze swojego narodu. Że nie chcę tu Pakistańczyków i Hindusów, nawet jeśli rozwożą jedzenie w Uber Eats. Że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety. Że Niemcy są nam winni kasę za wojenne zniszczenia. Że Powstanie Warszawskie to piękna karta polskiej historii. Że eksperci to zwykle postkomuna albo podli kosmopolici, którzy są na żołdzie Sorosów i innych takich. Nie muszę już małpować tego, co piszą w „Newsweeku”, żeby ludzie ze mną normalnie gadali. Przynajmniej połowa ludzi, znaczy się. Ta normalniejsza. Nie ci, co płaczą za bezpowrotnie utraconym stołkiem.
Smoleńsk? Jaki Smoleńsk, człowieku, to jakaś prehistoria. Był zamach, nie było zamachu… Trochę przeholował ten Macierewicz, to fakt. Nie ma tematu.
Magazyn DGP. Okładka. 4 października 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Konstytucja? Niby tak, ale fakt jest taki, że przestrzeganiem konstytucji nikt się jeszcze nie najadł. Może trochę tu i tam PiS ponaciągał, ale przynajmniej jest jakaś skuteczność, jakieś realne działanie. Gdyby był ktoś, kto traktuje nas po ludzku, a jednocześnie całą tę praworządność zachowuje, to może. Ale gwarancji nie ma, a Kaczor dał, nie? Nie mam głowy do liczenia stosunku transferów społecznych do wzrostu podatków i wydatków. Najważniejsze jest to, że na koncie jest z początkiem miesiąca trochę więcej.
Lęki, pytacie… Są takie rzeczy, których nie mogę się trochę nie obawiać. Na przykład globalne ocieplenie. Nie mówię o tym głośno; w internecie przewijam posty o rekordowych temperaturach, przecież nie będę się tym torturować. Wolę nie myśleć, nie wyobrażać sobie… Nawet czasem zastanawiam się: a może to wszystko prawda, może trzeba by faktycznie coś robić. Ale nie jestem głupi, o nie! Nie daj Bóg człowiek zagłosuje na kogoś, kto ma walkę z kryzysem klimatycznym w programie, i zaraz już znowu będziemy tańczyć, jak nam lewacka Unia zagra, przestrzegać jakichś dziwnych praw, likwidować kopalnie. Może mi nawet piec zabiorą? Może samochód? Rowerem jeździć każą? A co, do brata w Dublinie mam wpław płynąć? Lepiej już udawać, że nic się nie dzieje.
Boję się też tego, o czym dużo mówią, że technologia nas widzi i zaraz będzie tu tak, jak w Chinach: rozpoznawanie twarzy, reklamy pokazywane tylko mnie, śledzenie... Ale przecież na ludzi, którzy o tym mówią, też nie mam zamiaru głosować, bo znowu: to lewaki, nie wiadomo co zrobią, jeszcze Facebooka człowiekowi zabiorą. Z drugiej strony – co to ja mam niby do ukrycia? Porno i tak oglądam w zakładce incognito. Może to nie jest wcale żadna ważna sprawa.
Kim jestem? Już nie jestem tego taki pewien. Kilka lat temu bałem się biedy, spisku, globalizacji, prekaryzacji; nienawidziłem elit, czekałem na rewolucję. Byłem wojownikiem. Sekretnym wojownikiem o Polskę, o dumę, o historię, o czystość narodu i moralną odnowę. Teraz też się boję, ale o rzeczy małe: co zdarzy się jutro, czy będą pieniądze, czy nie wyląduję pewnego dnia na SOR-ze. Czuję też podskórnie, że nadchodzi jakiś kataklizm, może ekologiczny, może wojna, nie wiem.
Ale o rewolucję już się tak nie martwię. Każda się udaje tylko w połowie. A wojownik potrzebuje żyć i ten, kto mu da na życie, może liczyć na mój głos. By zacytować Herberta raz jeszcze:
Budzę się w nocy spocony. Patrzę w sufit. Cisza.
I znów – raz jeszcze – zmęczoną do szpiku kości ręką
Odganiam złe duchy i przywołuję dobre.