Prezydent przekonuje, że przeciw niemu spiskuje głębokie państwo tworzone przez służby specjalne, biurokrację i demokratów. Wyborcy w to wierzą.
Cokolwiek demokraci mówiliby publicznie o impeachmencie, to poza kamerami obawiają się skutków wywołanej burzy. Nie dość, że nie mają wystarczającego poparcia w Senacie, to trwa kampania wyborcza, a Donald Trump już sygnalizuje, że próba usunięcia go z urzędu jest niczym więcej jak brudną polityczną grą. Nie tylko przeciwko niemu, ale i starej, dobrej Ameryce oraz prawom jej obywateli. Kiedyś taką retorykę traktowano by jak absurd, dziś nikt się jej nie dziwi. Bo Trump jest innym prezydentem niż którykolwiek przed nim. 45. przywódca USA zmienił nie tylko język, ale i substancję polityki. Z tej drogi może już nie być powrotu, gdyż elektorat prezydenta twardo przy nim stoi i widocznie takiej narracji i takiej polityki chce.

Niszczyciel filiżanek

Z perspektywy mozolnie budowanego przez ostatnie stulecie dyplomatycznego imperium Trump jest więcej niż słoniem w składzie porcelany, bo nie tylko przez własną nieporadność kruszy filiżanki. On je aktywnie niszczy. I to jest też powodem przeciągającego się kryzysu w Foggy Bottom, czyli siedzibie amerykańskiego MSZ. Prezydent bardzo słabo wypadał na spotkaniach dwustronnych z liderami będącymi zaprzeczeniem amerykańskich wartości, przede wszystkim Władimirem Putinem i Kim Dzong Unem. Na Twitterze przedstawiał to jako sukces. Jakby tego było mało, kłopotliwych polityków zwykł przedstawiać jako mężów stanu. Jego wyborcom taki styl się jednak podoba. A najlepszą tego ilustracją jest to, jak obecny prezydent budował swój hazardowy biznes w Atlantic City.
To, co wyróżniało jego nadatlantyckie kasyna, to egalitaryzm i przystępność. Niskie kwoty na otwarcie stołu do black jacka, tanie jedzenie, lejący się strumieniami alkohol. I przyjaźnie nastawieni krupierzy, aby czuć się jak w domu. Lokale Trumpa były azylem dla „niebieskich kołnierzyków” – tej samej klasy społecznej ze Wschodniego Wybrzeża i tzw. Pasa Rdzy (stanów, w których kiedyś królował przemysł ciężki, dziś podupadłych), która stała się jego głównym politycznym klientem.
Kiedy otwierano Trump Taj Mahal, nowojorski biznesmen mówił, że to „ósmy cud świata”. Ale wystarczył niecały rok, by zaczął przynosić straty. Firma przeszła przez procedurę bankructwa naprawczego. Trump oddał 50 proc. udziałów posiadaczom obligacji w zamian za obniżenie oprocentowania i opóźnienie wykupu papierów. W 1995 r. powstała firma Trump Entertainment Resorts, skupiająca jego inwestycje. W 2009 r. wycofał się, odsprzedając udziały w TER za bezcen firmie Icahn Enterprises. Ale w zamian za drobny pakiet akcji zostawił nazwisko. Obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej obawiają się, że to samo know-how wykorzystuje do rządzenia krajem i w dyplomacji.

Narcystyczny dewiant

Prezydent lubi też koncentrować się na konfliktach. – Najciekawsze wydaje mi się to, że ten człowiek jest przesiąknięty potrzebą odwetu. I to na każdym. On zawsze zaczyna rozmowę od ataku, posługuje się wyłącznie metaforami odnoszącymi się do wojny lub sportów walki. Używa przy tym zwykle języka trzecioklasisty. W niemal każdym jego zdaniu pojawiają się takie słowa, jak głupek, hejter, debil, kretyn, frajer – mówi DGP Jack Shafer, publicysta portalu „Politico”.
W 1986 r. francuski badacz Paul-Claude Racamier w artykule pt. „Między psychiczną agonią a psychotycznym zaprzeczeniem i perwersją narcystyczną” podjął się próby zdefiniowania tego typu postawy. I napisał: „Nie należy liczyć na wyniesienie czegokolwiek z relacji z narcystycznym dewiantem, można jedynie mieć nadzieję, że wyjdzie się z niej bez szwanku”. Polska, opierając swoją politykę zagraniczną o sojusz z Donaldem Trumpem, musi o tym pamiętać.
W każdym jego zdaniu pojawiają się słowa typu debil czy frajer