Kolejny tydzień i kolejna porażka Johnsona. Brytyjski Sąd Najwyższy orzekł, że zawieszenie prac parlamentu było niezgodne z prawem. Niekorzystne dla niego orzeczenie sędziów stało się powodem licznych dyskusji na temat, czy brytyjski premier mógłby się podać do dymisji.

Przypomnijmy jak doszło do tego, że obrady Izby Gmin zostały zawieszone.

Pod koniec sierpnia Johnson poprosił królową Elżbietę II o zgodę na przerwę w pracach parlamentu, która miałaby potrwać 5 tygodni. Królowa wyraziła zgodę na prorogację (zawieszenie) do 14 października, co w praktyce oznacza, że posłowie wróciliby do prac parę dni przed szczytem Rady Europejskiej i dwa tygodnie przed planowaną datą wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE. Zawieszenie obrad Johnson uznał za sukces osobisty, bo była to – wydawało się skuteczna - próba uniemożliwienia opozycji pokrzyżowania jego planów dotyczących rozstania z Wspólnotą.

Po długich pracach sędziowie orzekli, że prorogacja była niezgodna z prawem. Sąd Najwyższy uznał, że do zawieszenia parlamentu w ogóle nie doszło, a obecna sesja nadal trwa.

W krótkim komentarzu dla BBC Johnson powiedział, że szanuje decyzję sądu. Dodał, że teraz Zjednoczone Królestwo przeżywa taki moment, w którym potrzebuje przedterminowych wyborów.

Największy rywal premiera, Jeremy Corbyn, również nie pozostawił orzeczenia sędziów bez komentarza. Zasugerował, że najlepszym rozwiązaniem dla Jonsona będzie podać się do dymisji i stać się najkrócej urzędującym premierem Wielkiej Brytanii.

Lider Partii Pracy podkreślił, że jeżeli zostanie szefem rządu, Londyn wynegocjuje umowę z Brukselą w ciągu trzech miesięcy. Później zorganizuje referendum, w którym Brytyjczycy zadecydują czy chcą rozstać się z Wspólnotą na takich warunkach, na których proponuje Corbyn, czy pozostać w Unii.

Zbyt dumny, żeby zrezygnować

Niekorzystne dla Johnsona orzeczenie brytyjskiego Sądu Najwyższego stało się powodem licznych dyskusji na temat tego, czy faktycznie premier mógłby ustąpić.

- Najłatwiejszym rozwiązaniem dla Borisa Johnsona byłoby podanie się do dymisji ze stanowiska premiera, ale pozostanie na stanowisku lidera partii. Uważam jednak, że Johnson jest zbyt dumny i zbyt długo czekał na to stanowisko, żeby z niego zrezygnować. Nawet ze względów taktycznych. Przeszedłby do historii jako najkrócej rządzący premier. Nie warto również zapominać, że premier sam określił swoje granice: „żadnych ale, z końcem października wychodzimy z UE”. Jeżeli do brexitu nie dojdzie 31 października, presja na to, aby zrezygnował ze stanowiska wzrośnie jeszcze bardziej – mówi Jarosław Wiśniewski, ekspert ds. polityki brytyjskiej.

Zawieszając pracę Parlamentu, Johnson już pokazał jak bardzo szanuje brytyjskie prawo. Po tym, jak została uchwalona ustawa blokująca bezumowne wyjście, doradca premiera Dominic Cummings zapowiedział, że będą szukać luki prawnej, która pozwoli obejść ustawę.

- Ustawa Hilary'ego Benna, która zakazuje wyjścia bez porozumienia uważana jest za "wodoodporną". Pisali ją najlepsi eksperci od brytyjskiego ustawodawstwa, w tym przede wszystkim poseł Oliver Letwin, uznawany za autorytet w tych sprawach. Prawnicy mówią, że skonstruowana jest w taki sposób, że nie da się znaleźć w niej luki prawnej. Nie oznacza to, że administracja premiera nie będzie próbować. Wówczas można oczekiwać natychmiastowej skargi do Sądu Najwyższego – zaznacza Wiśniewski.

Ekspert dodaje, że nikt teraz w Wielkiej Brytanii nie podejmuje decyzji długofalowych. Nikt nie ma pewności, czy z końcem października nie będzie trzeba uruchomić planów awaryjnych związanych z bezumownym wyjściem. Zjednoczone Królestwo znajduje się w stanie zawieszenia, który trwać będzie do spotkania przywódców UE-27 na szczycie Rady Europejskiej.

Uważaj, Boris

Mijający tydzień na Wyspach pokazuje, że normy prawa jednak warto szanować, a z porażek należy wyciągać wnioski.

W anglosaskim prawie karnym istnieje zasada „cienkiego lodu” („thin ice” principle). O tym, kiedy ona ma zastosowanie i jakie miejsce zajmuje w brytyjskim systemie prawnym można mówić długo, dokładnie tak samo jak o brexicie. Warto jednak przetoczyć główną myśl Lorda Morrisa, prawnika, dzięki któremu cytat stał się zasadą.

Morris uważał, że ciężko jest wskazać osobie, która jeździ na łyżwach po warstwie cienkiego lodu, gdzie dokładnie pęknie lód, pod który ta osoba wpadnie.

Prawnik twierdził, że jeżeli wiemy, iż lód jest cienki i wpadamy pod niego, to jest nasza wina. Co ciekawe, uważał, że jeżeli nie wiemy o możliwości pęknięcia warstwy lodu, ale koniec końców znajdziemy się pod zmarzniętą wodą, to również jest nasza wina. Spytacie się dlaczego? Z jednej prostej przyczyny – mogliśmy to przewidzieć w sposób racjonalny.

Brexit odbiega od wszelkich zasad zdrowego rozsądku, szczególnie po tym, jak na Downing Street pojawił się Boris Johnson. Im bliżej jest końca października, tym bardziej brytyjski premier przypomina łyżwiarza, który wiruje na cienkim lodzie Tamizy. Pęknięcie pokrywy to tylko kwestia czasu.