Sejm w obecnym składzie zbierze się jeszcze raz – po wyborach. Opozycja zastanawia się, czy decyzja nie oznacza, że PiS ubezpiecza się na wypadek potknięcia w jesiennym głosowaniu.
Sejm rozpoczął wyjątkowo długą przerwę w posiedzeniu. Zakończenie obrad ma nastąpić już po wyborach. To wywołało podejrzliwe reakcje opozycji. – PiS przyzwyczaiło do kompletnego braku przejrzystości, jeśli chodzi o posiedzenia Sejmu. Działa to jak w czeskim filmie: nikt nic nie wie. I kiedy dochodzi do zdumiewającego ruchu, można się domyślać, że stoją za tym złe intencje – mówi wiceszef PO Tomasz Siemoniak. Politycy PiS zaprzeczają. Oficjalnie podanym powodem przerwy są prośby posłów, którzy prowadzą kampanie.
– Od czterech lat było wiadomo, że będzie kampania. Można się spodziewać, że stoi za tym zły plan, a nie bałagan, do którego wszyscy się przyzwyczaili – odpowiada Siemoniak. Taki układ posiedzenia powoduje, że potencjalnie drażliwe punkty, jak wotum nieufności dla ministra Zbigniewa Ziobry czy informacja rzecznika praw obywatelskich, udało się zmieścić wczoraj wieczorem, poza godzinami największej oglądalności programów informacyjnych.
Opozycja zaczęła się jednak zastanawiać, czy długa przerwa nie oznacza, że PiS ubezpiecza się na wypadek potknięcia w wyborach. Mógłby jeszcze wówczas przegłosować korzystne dla siebie rozwiązania w starym składzie izby. Pojawiły się nawet spekulacje, czy PiS nie myśli o wyborze sędziów Trybunału Konstytucyjnego w miejsce tych, którym kadencja kończy się w grudniu. Tyle że byłoby to powtórzenie zagrania PO z poprzedniej kadencji, które PiS krytykowało i które doprowadziło do wojny o TK.
Absencja posłów faktycznie była wczoraj spora. Rano brakowało 180 parlamentarzystów. – Jutro pewnie i tak zabrakłoby kworum – zauważa jeden z posłów PiS. Dla wielu z nich kampania w regionie jest ważniejsza. Posiedzenie Sejmu to z ich punktu widzenia trzy dni w Warszawie, podczas których nie uścisnęliby kilku tysięcy rąk potencjalnych wyborców. – Podczas kampanii zupełnie zmieniają się priorytety, a punkt ciężkości zostaje przełożony na okręgi wyborcze. Wszelkie działania niebędące działaniami kampanijnymi odchodzą na drugi plan. Mam wrażenie, że teraz w przypadku większości posłów jakakolwiek aktywność w Warszawie ma sens tylko wtedy, gdy ma przełożenie w terenie, a więc gdy występują na konferencjach prasowych czy w telewizji – mówi Sergiusz Trzeciak, ekspert ds. komunikacji strategicznej.
Marek Sawicki z PSL dopuszcza inny wariant, w którym Sejm zbierze się wcześniej, między 1 a 10 października. – Posiedzenie Sejmu będzie jeszcze przed wyborami. PiS ma kilka pomysłów, które musi jeszcze policzyć. Wrzuci je w ostatnim tygodniu przed wyborami, żeby opozycja czy media nie rozebrały ich na czynniki pierwsze – spekuluje Sawicki.
Na pewno natomiast przerwa w posiedzeniu Sejmu czy jego dokończenie po wyborach nie są niezgodne z konstytucją, która przewiduje, że kadencja trwa do momentu zebrania następnego składu Sejmu. – Mamy zasadę permanencji, czyli Sejm zachowuje swoje uprawnienia do momentu zebrania się następnego, i praktykę z lat 90., która polegała na wielodniowych przerwach w posiedzeniach – podkreśla konstytucjonalista dr hab. Ryszard Piotrowski.
Nawet gdyby Sejm zakończył obecne posiedzenia w tym tygodniu, nie ma przeszkód, żeby marszałek zwołał nowe także po wyborach, choć zdaniem Piotrowskiego powinna zostać wówczas zachowana powściągliwość w przyjmowanych ustawach. – Działania podejmowane przez Sejm po wyborach, a przed zebraniem nowego, powinny uwzględniać zmianę okoliczności politycznych, którą te wybory mogą spowodować. Nowo wybrany Sejm może skorzystać ze swoich uprawnień, jeśli nie będzie chciał podtrzymać zmian – podkreśla prawnik. Jak jednak dodaje, tak długa przerwa oznacza zmianę praktyki parlamentarnej.