Belgrad prowadzi politykę jednoczesnej bliskiej współpracy wojskowej z Moskwą i państwami Zachodu. Ale to od Władimira Putina dostaje bojowe helikoptery. Za te dary przyjdzie mu kiedyś zapłacić
Pod koniec lipca do Serbii w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach dotarło dziesięć opancerzonych pojazdów rozpoznawczo-patrolowych BDRM, sprezentowanych Belgradowi przez prezydenta Rosji Władimira Putina. Kwestia ta wywołała na nowo dyskusje na temat długoterminowej polityki obronnej Belgradu.
Wedle słów prezydenta Aleksandara Vučicia do końca roku Serbia otrzyma jeszcze cztery bojowe helikoptery Mi-35, trzy Mi-17, 20 wozów BRDM i czołgi T-72, a wszystko w ramach przyjacielskiego prezentu. Mimo agresywnej kampanii w mediach bliskich rządowi okazuje się jednak, że nie wszystkie maszyny Serbia otrzyma bezpłatnie, choć do tej pory nie wiadomo, za co i ile będzie musiała zapłacić.
Vučić dziękował Putinowi za szczodrość w trakcie prezentacji w Niszu, największym mieście południowej Serbii. – Muszę przyznać, że krytykowanie Putina jest teraz w modzie. Ja nie chcę być jednak modny i popularny, chcę być przy Putinie i jestem wdzięczny prezydentowi Federacji Rosyjskiej – powiedział serbski przywódca.
Uroczystość odbyła się w obecności ministra obrony Serbii Aleksandara Vulina, wysokich rangą oficerów, a także ambasadora Rosji w Serbii. Ambasador Aleksandr Bocan-Charczenko podkreślał gotowość Rosji do dalszej pomocy Serbii, co jego zdaniem wzmacnia stabilność regionu, a Vučić podkreślał, że Belgrad zbroi się, by bronić swojej integralności terytorialnej, i nie ma agresywnych zamiarów wobec sąsiadów.
Pierwsze komentarze z NATO były dosyć neutralne; sztab stwierdził, że Serbia ma prawo decydować, od kogo kupuje broń. Ale mniej oficjalne komentarze nie były już tak zdystansowane. Damon Wilson z Atlantic Council oświadczył na przykład, że takie posunięcie to znak, że Belgrad nie do końca chce być partnerem Zachodu. Zdaniem serbskiego analityka Aleksandara Radicia to ukłon w stronę prawicowych wyborców i bardziej radykalnej części koalicji rządzącej.
– Wystarczy spojrzeć, jaka jest generalna atmosfera w państwie. Tabloidy rozpisują się o prezentach z Rosji – stwierdza Radić w rozmowie z DGP i dodaje, że informacji na temat współpracy Serbii i NATO w mediach brak. – Serbowie trenują z wojskami amerykańskimi – ostatnie takie ćwiczenia miały miejsce w Bułgarii. Mamy też swoich ludzi w Libanie, służących wraz z przedstawicielami państw NATO w ramach batalionu dowodzonego przez Hiszpanów – podkreśla Radić.
Jego zdaniem paradoks sytuacji Serbii polega na tym, że z jednej strony prorządowe media podsycają prorosyjskie sentymenty, a z drugiej strony relacje z NATO układają się bardzo dobrze. – Opinia publiczna chce współpracy z Rosją, która jednak wysyła nam stary sprzęt wojskowy. Wozy BRDM były u nas na wyposażeniu jeszcze w latach 60. i 70. – twierdzi Radić.
– Dar jest znakiem dobrej woli ze strony Rosji, ale nie powinien być on postrzegany jako coś bardzo poważnego – twierdzi Radić. Większą zagadką jest sposób, w jaki wozy pancerne dotarły do Niszu. Rumunia z niewyjaśnionych przyczyn na pewien czas zatrzymała transport. Radić twierdzi, że jedna z wersji mówi o niedopilnowaniu procedur związanych z transportem rzecznym, co jednak zostało po cichu rozwiązane, by nie doprowadzić do skandalu dyplomatycznego na linii Belgrad–Bukareszt.
Radić przypomina też, że Serbia nie odżegnuje się od zakupów sprzętu w Niemczech czy we Francji – takim nabytkiem były śmigłowce H134M i pociski Mistral. Specjalista ds. wojskowych Zoran Dragišić mówi, że Serbia wypracowała charakterystyczną wersję polityki neutralności, która jednak może sprowadzić na nią niebezpieczeństwo. – Serbia nie nałożyła sankcji na Rosję i to jest nasze prawo, ale z drugiej strony bycie sojusznikiem Moskwy w sercu Europy jest ryzykowne – stwierdza Dragišić, mając na myśli groźbę opóźnienia akcesji do Unii Europejskiej.