Chcemy wprowadzić przepisy pozwalające wykluczać dostawców 5G – mówi DGP minister cyfryzacji Marek Zagórski
W przyszłym roku doczekamy się pierwszego miasta z siecią 5G?
Wszystko na to wskazuje. Zasadniczym krokiem jest teraz rozdysponowanie częstotliwości – to zadanie prezesa UKE. Wszystkie niezbędne akty prawne zostały wydane, więc nie powinno być problemu. Sama procedura – przetarg lub aukcja – trochę jednak potrwa.
Dla państwa lepszy jest przetarg czy aukcja?
Podstawowe różnice to czas przygotowania – przetarg jest pod tym względem łatwiejszy – i oczekiwane przychody. Doświadczenie wskazuje, że na większe sumy można liczyć z aukcji, choć nie jest to regułą. Natomiast z punktu widzenia celu, czyli wprowadzenia sieci piątej generacji zgodnie z unijnym planem, nie ma znaczenia, czy prezes UKE wybierze przetarg, czy aukcję. W obu przypadkach będzie można rozdysponować pasmo w połowie przyszłego roku.
Dla rządu jest ważne, ile pieniędzy za częstotliwości wpłynie do budżetu?
Z punktu widzenia ministra cyfryzacji wdrożenie 5G jest dużo ważniejsze niż maksymalizacja przychodów. Minister finansów może tu mieć nieco inną optykę. Ale jeśli operatorzy będą mocno zabiegali o częstotliwości, będziemy mieli dwa w jednym.
Co takiego jest w 5G, że czyni tę technologię tak ważną?
Trwa wyścig technologiczny na budowę gospodarek opartych na danych. Jego wynik zdecyduje, kto będzie dominował na świecie. Nie chodzi już nawet o konkurencję między państwami w Europie, lecz o rywalizację globalną: Europa, Azja, Ameryka. Nowoczesne technologie sprawiają, że gospodarki w coraz większym stopniu bazują na przetwarzaniu danych. 5G pozwala na ich szybszy, pewniejszy i stabilniejszy transfer. Mówimy tu nie tylko o przesyłaniu danych, ale też o internecie rzeczy, big data i sztucznej inteligencji. Prosty przykład: obecnie, by przekonfigurować linię technologiczną w fabryce, trzeba ją czasem wyłączyć na dwa, trzy tygodnie. Przy 5G będzie to kwestia wgrania nowego oprogramowania. Bez takiej sieci polskie przedsiębiorstwa już na starcie byłyby w tyle. Dlatego dziś inaczej patrzymy na rynek telekomunikacyjny i internet mobilny niż w czasach rozwoju LTE.
Już jesteśmy w tyle. 5G mają Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania…
Spokojnie, u nas też jest, choćby na Powiślu. Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że jesteśmy w tyle.
Ale to są testy. U nich ta sieć działa komercyjnie. My więc tkwimy w blokach startowych, a oni już biegną.
Na szczęście jeszcze nie jest tak, że kogoś musimy gonić, bo świat nam ucieka. Pamiętajmy, że 5G bazuje na obecnej sieci LTE. Niektóre państwa były pod tym względem wobec nas opóźnione, więc teraz nadrabiają. Dziś, choćby ze względu na niewielką podaż odpowiednich telefonów, nawet komercyjne 5G to dopiero pilotaż. Jesteśmy więc w stanie dobić do peletonu.
I nie musimy się martwić, że Niemcy już mają 5G, a my jeszcze nie?
Jeżeli zrealizujemy nasz plan, to nie. Czyli w 2020 r. jedno miasto, a do 2025 r. duże miasta i główne szlaki komunikacyjne w zasięgu sieci 5G. Myślę, że uda się to nawet wcześniej. Trzeba jednak pamiętać, że 5G ze względu na swoje szerokie zastosowanie wymusi inne podejście do bezpieczeństwa.
W projekcie Strategii Cyberbezpieczeństwa 2019–2024 pański resort stwierdza, że dla 5G potrzebne będą nowe rozwiązania prawne. Jakie?
5G będzie siecią strategiczną dla gospodarki, nie tylko służb czy administracji. Jej bezpieczeństwo musi być zapewnione już na starcie. Wymagania będą dotyczyły architektury sieci, oprogramowania, rodzajów transmisji wewnątrz sieci. Musimy to zdefiniować. Dotyczy to również wymagań wobec dostawców urządzeń – i nie chodzi mi tylko o jednego.
Nazwa Huawei i tak padnie.
Nie tworzymy rozwiązań pod żadnego konkretnego producenta.
Więc nie będzie zapisu: „wybierając dostawcę, unikamy Huaweia”? Albo firm chińskich?
Nie będzie. Ale chcemy wprowadzić przepisy pozwalające wykluczać dostawców konkretnych urządzeń czy oprogramowania dla 5G, jeżeli poweźmiemy informację, że mogłyby one generować zagrożenie.
Fakt, że firma pochodzi z państwa, w którym trzeba współpracować z wywiadem, jest zagrożeniem?
Tak, może nim być.
To eliminuje Chiny.
I np. Koreę Północną. Ale powtórzę – nie odnosimy tego do konkretnego państwa ani dostawcy.
To będzie specjalna ustawa?
W tym kierunku zmierzamy. Chcemy z tym wyjść zaraz po wyborach. To mnóstwo zagadnień, które się odnoszą do istniejących przepisów. Na przykład do prawa zamówień publicznych. Ono już daje możliwości wykluczania dostawców ze względów bezpieczeństwa. To prawo dotyczy jednak tylko podmiotów publicznych, a 5G będą budowały prywatne firmy. Muszą więc powstać nowe narzędzia prawne, które będą obligowały operatorów telekomunikacyjnych do stosowania się do wskazówek państwa w zakresie bezpieczeństwa. A być może także do nakazów czy zakazów.
Polski stosunek do Huaweia to się ociepla, to ochładza. W lipcu zapewnialiśmy szefa chińskiego MSZ, że ta firma nie będzie dyskryminowana przy 5G – takie tezy przygotowało wtedy MSZ. Natomiast to, co pan mówi, nie wróży Huaweiowi nic dobrego. Co się zmieniło?
Nic się nie zmieniło. Choć oczywiście dziś jesteśmy bogatsi w wiedzę niż kilka miesięcy temu. Od początku mówimy jednak to samo, czyli bezpieczeństwo przede wszystkim. Nie do końca się więc zgodzę z diagnozą, że mamy jakiekolwiek wahania od ciepła do chłodu.
Jakimi narzędziami państwo dysponuje, by motywować operatorów do szybkiej budowy 5G?
Dysponujemy zasobami częstotliwości, czyli dobrem rzadkim. Rozdzielając je, możemy nałożyć na operatorów zobowiązania co do czasu budowy sieci, jej zasięgu itd. Takie instrumenty wprowadziliśmy do prawa telekomunikacyjnego.
Nie niepokoi pana, że z czterech głównych operatorów testy 5G prowadzi tylko trzech?
Nie. Testy operatorów są ważne, ale sieć powstaje we współpracy z dostawcami urządzeń i technologii. Wystarczy, że oni testują ten system. Polska jest w o tyle dobrej sytuacji, że trzech największych – poza chińskimi – producentów sprzętu dla 5G dużo u nas inwestuje.
Huawei twierdzi, że około połowy naszej obecnej infrastruktury jest jego produkcji.
W sieci LTE tak. Ale jeśli mówimy o 5G, to Nokia, Ericsson i Samsung mają u nas duże centra badawczo-rozwojowe, zatrudniają po kilka tysięcy osób. W przypadku Nokii i Ericssona to mniej więcej tyle samo, co w Finlandii i Szwecji. Mamy więc dostęp do najnowszych rozwiązań.
Porozmawiajmy o e-państwie. Co pan robi dla obywateli?
Przekonuję ich, że od nowoczesnych technologii nie ma odwrotu i że warto z nich korzystać, bo to i bezpieczeństwo, i wygoda. I, sądząc choćby po statystykach przyrostu profili zaufanych czy wykorzystania e-usług, to przekonywanie działa. Co nie oznacza, że efekty są wystarczające. Myślę jednak, że przechodzimy właśnie przez pewien punkt przesilenia. Będziemy kontynuować to, co już zaczęliśmy. Najważniejszy będzie rozwój portalu Gov.pl, który na razie ma przede wszystkim warstwę informacyjną, ale zmierzamy do uaktywnienia warstwy transakcyjnej. Usługi, które dzisiaj mamy na Obywatel.gov.pl i ePUAP, docelowo będą zintegrowane na Gov.pl. Niedługo wprowadzimy panel użytkownika – „mój gov.pl”, gdzie każda osoba z profilem zaufanym będzie miała konto umożliwiające zalogowanie się za jednym zamachem do wszystkich systemów administracji publicznej. Będą tam też wszystkie nasze dane i historia usług, z których korzystaliśmy – internetowe konto pacjenta itp. – oraz skrzynka e-doręczeń. Nowa jakość.
Usługi e-państwa są już powszechne czy to wciąż nowinka?
Upowszechniają się coraz bardziej, ale jeszcze wiele przed nami. W końcu 2015 r. było ok. 350 tys. użytkowników profilu zaufanego, w tym wielu urzędników. Mniej niż procent populacji. Dzisiaj mamy ich 4,1 mln, a więc już ponad 10 proc. Chociaż to ciągle za mało. W państwach, gdzie takie systemy dobrze funkcjonują, użytkowników jest co najmniej 80 proc., a w Estonii prawie 100. Do tego dążymy.
Nasz opór wobec e-usług widać przy e-dowodzie. Zgłosiło się wiele osób, ale nawet połowa nie aktywowała warstwy elektronicznej, choć to jedyna różnica między starym a nowym dowodem.
Ależ ta połowa to dobry wynik. Ci, którzy aktywowali chipa, teraz z niego korzystają. I wierzę, że to będzie się rozwijało.
Jak zachęcić pozostałych?
Funkcjonalnościami. Przy e-dowodzie działa ten sam mechanizm, co w przypadku profilu zaufanego. Żebyśmy chcieli z niego korzystać, muszą być usługi, do których się przydaje. A jeśli będą usługi, będzie przybywać profili zaufanych, czyli coraz więcej osób będzie korzystać z usług online itd. Chip w dowodzie to przede wszystkim narzędzie dla biznesu, gdzie jest wiele potencjalnych zastosowań e-dowodu. Na przykład meldowanie się w hotelu. Dziś trzeba wypełniać jakąś kartę, a wystarczyłoby przyłożyć e-dowód do czytnika. Oferta biznesowa się pojawi, gdy będą 2–3 mln dowodów z warstwą elektroniczną. Wtedy będzie się opłacało zainwestować w czytniki. W kolejnych latach będziemy odchodzić od budowy usług wyspowych na rzecz wdrażania całych procesów. Jeżeli np. zgłaszamy elektronicznie narodziny dziecka, powinniśmy mieć od razu możliwość wnioskowania o 500+ czy zapisania dziecka do żłobka, a nawet szkoły. Żeby za parę lat ktoś mógł się z nami tym samym kanałem skontaktować z informacją, że jest miejsce w żłobku, powiedzmy przy Lipowej. To wyzwanie, bo wkraczamy w domenę innych ministerstw i samorządów.
Ale w tym samym państwie.
Oczywiście. Z punktu widzenia obywatela nie ma znaczenia, który urząd za co odpowiada. On chciałby wszystko załatwić za jednym zamachem. Naszym zadaniem jest więc integracja procesów. Tylko i aż.
I kiedy ona nastąpi?
Mam nadzieję, że w ciągu następnych czterech lat. To wymaga skomplikowanych zmian w prawie. Tak naprawdę będzie to zmiana filozofii prawa z analogowego na cyfrowe. Potrzebna jest też zmiana podejścia po stronie urzędów i samorządów. Zrozumienia, że w centrum naszej pracy jest obywatel, który chce po prostu załatwić swoją sprawę. Ważna jest też edukacja oraz wzmacnianie kompetencji cyfrowych. W tym zakresie sporo robimy. Jestem przekonany, że jeśli spotkamy się za kilka lat, będziemy w zupełnie innym miejscu. Cyfryzacja i dynamiczny rozwój technologii to proces, którego nie da się odwrócić. Powinniśmy się teraz maksymalnie koncentrować nad wykorzystaniem tej szansy. Bo to może zdecydować o naszej pozycji, również ekonomicznej, na wiele kolejnych lat.