Na straży utrzymania status quo stoi potężna organizacja lobbingowa: Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie (NRA). Trump zapowiada nowe regulacje.
Po sobotnich strzelaninach w Dayton i El Paso, w których zginęło w sumie 29 osób, Donald Trump zapowiedział, że czas pomyśleć o wprowadzeniu dodatkowej i bardziej wnikliwej kontroli nabywców broni. „Nie możemy pozwolić, by ci, którzy ostatnio zginęli, ponieśli ofiarę na próżno” – napisał na Twitterze prezydent. Dodał, że jest gotów do rozmów z Kongresem w tej sprawie w zamian za ustępstwa demokratów w polityce imigracyjnej. Wspomniał również o dodatkowej kontroli ludzi, którzy kupują broń palną, np. czy byli wcześniej notowani lub podejrzewani o przestępstwo, a także poprzez testy psychologiczne, wymagane choćby przy egzaminach na prawo jazdy. Ale słowem nie wspomniał o ewentualnym zakazie sprzedaży broni.
Instytut Gallupa regularnie analizuje stosunek Amerykanów do kwestii posiadania broni. Od 1960 r. liczba gospodarstw domowych w Stanach, w których trzyma się choćby jedną sztukę nowoczesnej i czynnej broni palnej, spadła z 50 do 40 proc. Równocześnie pół wieku temu niemal 80 proc. obywateli USA było za zaostrzeniem przepisów dotyczących ich sprzedaży. Dziś ta grupa stanowi ledwie połowę ankietowanych.
W badaniu z listopada 2015 r. pytano: „Czy pani/pana zdaniem powinno się zakazać możliwości noszenia broni na ulicy?”. Za zakazem było 27 proc., przeciw – 72 proc. Dla Amerykanów to prawo obywatelskie.
Za te nastroje odpowiada jeden z najpotężniejszych lobbystów w USA: Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie (National Riffle Association). A za plecami stowarzyszenia producenci broni palnej. Cały ten przemysł zarabia na wewnętrznym rynku 13,5 mld dolarów rocznie, z czego 1,5 mld to czysty zysk. W samym 2013 r. wyprodukowano prawie 11 mln sztuk broni palnej, z czego tylko 4 proc. na eksport. W Stanach branża daje pracę dla 250 tys. osób.
Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie liczy dziś 5 mln członków. Powstało w 1871 r., a inicjatywa wyszła od kilku weteranów zakończonej sześć lat wcześniej wojny secesyjnej. Chodziło im o trenowanie drużyn strzeleckich i podnoszenie umiejętności młodzieży, która w przyszłości być może będzie musiała walczyć za kraj.
Zwrot w polityce NRA nastąpił w 1975 r., gdy stowarzyszenie zaczęło walczyć o powszechne prawo do posiadania broni oraz o zyski jej producentów. Rok później powstał fundusz wspierający kandydatów na urzędy, którzy popierają te idee. Szybko stał się potężnym narzędziem wyborczym. W 2008 r. podczas kampanii prezydenckiej wydano z niego 40 mln dolarów, z czego 10 mln na walkę z Obamą, który opowiadał się za ograniczeniami w obrocie bronią. Natomiast w 2013 r. NRA przeprowadziła skuteczną ofensywę przeciw dwóm demokratycznym stanowym senatorom w Colorado, bo ci zapragnęli zmian w lokalnym prawie. Przeprowadzono referendum i polityków usunięto ze stanowego senatu.
Prawnicy, ideolodzy i sponsorzy stowarzyszenia walczą też o masową wyobraźnię. Opowiadają się za surowszymi karami wobec sprawców tragedii takich jak w Dayton i El Paso. To właśnie finansowa zależność federalnych senatorów i kongresmanów od NRA uniemożliwiła debatę w Kongresie na temat zaostrzenia przepisów.
Trzeba jeszcze przypomnieć, że na samym początku republikańskich prawyborów w poprzedniej kampanii NRA poparła Trumpa. We władzach stowarzyszenia był przez pewien czas obecny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i architekt obecnej polityki zagranicznej USA John Bolton.
Koszty przestępstw popełnianych z użyciem broni palnej i ich następstw (tj. koszty leczenia, prawne i społeczne) w USA w skali roku to 230 mld dolarów. Mniej więcej tyle, ile wynosi PKB Irlandii lub Pakistanu.