Platforma, przed jesiennym głosowaniem do parlamentu, ma duży problem z programem wyborczym. Polega on na tym, że już go zrealizowała.
okładka Magazyn 2 sierpnia 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Platforma Obywatelska zbudowała neoliberalny ład w gospodarce, stworzyła sferę publiczną wedle kanonów liberalnej demokracji, ożywiła lokalne społeczności, wyposażając je w instytucje samorządności. Jej pieśń o nowej Polsce dobrze brzmiała w UE, która sama jest regionalnym parkiem technokratyzmu.
Więc dlaczego przed kolejnymi wyborami PO ma tak małe poparcie?

Nieplanowane dziecko transformacji

Wśród udanego potomstwa III RP jedno było nieplanowane: w globalnym podziale pracy staliśmy się gospodarką poddostawców, mistrzów skręcania śrubek. Naszą specjalnością jest tania praca i duży rynek wewnętrzny dla zagranicznych gości. Dla biznesu wszystko: korzystne warunki zatrudniania pracowników oraz regresywny system podatkowy; polski neoliberalny Lewiatan stworzył przedsiębiorcom duże możliwości obniżania kosztów pracy. Jednocześnie powstały też warunki awansu zawodowego i materialnego dla specjalistów z wysokimi kwalifikacjami. A co z zatrudnionymi w budżetówce, w strefach specjalnych, w coraz większej sferze usług dla międzynarodowego biznesu?
Według GUS 1,5 mln osób pracuje na podstawie umów cywilnoprawnych, 1,1 mln w ramach samozatrudnienia i 3 mln na umowach na czas określony. Ci zarabiają 30 proc. mniej niż ich koledzy na umowie bezterminowej. Do tego trzeba dodać darmowe lub niskopłatne staże oraz setki tysięcy walczących o byt w szarej strefie. Nic dziwnego, że 1,5 mln Polaków to pracujący biedni, którzy ledwo przekraczają pułap płacy minimalnej. Pensje w mikrofirmach wynoszą ok. 2,6 tys. – 2,8 tys. zł brutto, w tym 70 proc. zatrudnionych otrzymuje płace poniżej średniej.
Sukces przyciągał do urn wyborczych wygranych. Jednak kiedy zaczęły się ujawniać coraz większe koszty społeczne wolnego rynku i komercjalizacji usług publicznych, zaczęły rosnąć szeregi niezadowolonych. Bo wytworzone bogactwo przestało skapywać na dół. Złamano podstawowy warunek umowy społecznej: każdy ma coś i nikt nie jest na tyle bogaty, żeby mógł kupić innych. Udział płac w PKB między 1995 r. a 2014 r. spadł o ponad 10 pkt proc. Inne dane też pokazują ważną tendencję: w 2001 r. różnica między średnią krajową pensją a medianą płac wynosiła 300 zł, w 2008 r. – 400 zł, a w 2014 r. – 800 zł (średnia przekraczała 4,1 tys. zł, mediana wynosiła 3330 zł). Niezadowolenie, a nawet gniew tych, którzy nie znaleźli się blisko szwedzkiego stołu III RP, wykorzystał PiS. Mijając Platformę z prawa i z lewa, buduje IV RP: teraz przewodnią rolę odgrywa aparat państwa według sanacyjnej receptury.
Tymczasem PO pozostała awangardą „klasy średniej”. Ale jak stworzyć program atrakcyjny jednocześnie dla beneficjentów III RP, jak i dla tych, dla których okazała się ona macochą? Grzegorz Schetyna kusi obietnicami wyższych pensji, krótszych kolejek do lekarzy, czystego powietrza. To cieszy. Ale niebywający na salonach III RP pamiętają, że liberałowie, oprócz Autostrady Wolności, niewiele mają do zaoferowania tym, których praca uruchamia co dzień rano maszynerię zysku. W tej sytuacji gest szeroko otwartych ramion nie wygląda szczerze, zwłaszcza kiedy wspierało się młode pokolenie dryfujące na śmieciówkach radą: „Załóż własną firmę”.
Na dodatek PO rozczarowała młode pokolenia. Konserwatyzm światopoglądowy odpycha z jednej strony otwartych na świat milenialsów, z drugiej – nie jest wystarczająco patriotyczny, by zaspokoić oczekiwania młodych janczarów nacjonalizmu. Zemściło się oddanie edukacji szkolnej, wzmacnianej z ambony, rezonerom retrocmentarnego patriotyzmu i tradycjonalizmu kulturowego (np. brak edukacji seksualnej, etyki, lekcje religii zamiast religioznawstwa, uroczystości szkolne w kościołach). To nie w rocznicę czerwcowych wyborów 1989 r., lecz 11 listopada mocniej biją teraz serca „prawdziwych” patriotów.

Słabnąca magia wolnego rynku

Jeszcze w latach 70. XX w. amerykański ekonomista Eugene Fama, rozwijając hipotezę rynku efektywnego, przekonywał, że dzięki rynkom finansowym otwiera się epoka stabilności makroekonomicznej bez baniek spekulacyjnych. Ale ostatni krach gospodarczy sprawił, że te tradycyjne liberalne zaklęcia straciły urok.
Po pierwsze, sami ekonomiści operują kilkoma modelami funkcjonowania gospodarki rynkowo-kapitalistycznej. Tylko neoklasyczna ortodoksja zamyka swój horyzont badawczy w okowach tradycyjnego modelu konkurencyjnego rynku, który miałaby dyscyplinować jego niewidzialna ręka. Coraz większe zastosowania mają modele oparte na asymetrii informacji, model monopolu, badanie instytucjonalnych podstaw gospodarki czy model koordynacji działań wielu podmiotów: setek firm, kilkunastu agencji rządowych, milionów konsumentów. A półświatkowi ekonomistów – twierdzi Dani Rodrik w książce „Rządy ekonomii” – te wszystkie różne teorie są potrzebne, by nie pomijał on „niedoskonałości i napięć na rynkach pracy, kapitału i towarów”.
Po drugie, gospodarka kapitalistyczna przy okazji zaspokajania potrzeb konsumentów ma na celu wytwarzanie zysku dla posiadaczy kapitału, głównie pieniężnego. W gospodarce dominuje akcjonariusz i spekulant, a nie producent. Stąd rozdęty sektor finansowy i rynek kapitałowy. Obsługuje on spekulację nie tylko papierami wartościowymi, ale również ropą, żywnością, nieruchomościami, przedsiębiorstwami przemysłowymi, które można kupić, sprzedać, zlikwidować – stosownie do kursów akcji i strategii biznesowej. Władcy aplikacji i obligacji kontrolują coraz więcej gałęzi gospodarki. Zysk ci wszystko wybaczy. Nawet wtłaczanie 15 mln litrów wody na jedną operację szczelinowania hydraulicznego (frackingu), by wycisnąć gaz ziemny z łupków.
Ale ogałacanie przyrody z tego, co powstało w ciągu milionów lat, nie może trwać bez końca. Na przeszkodzie stoi trwałość ziemskiego ekosystemu. Niedługo Elon Musk nie będzie musiał wysyłać ludzi na Księżyc, bo Ziemia stopniowo zaczyna go przypominać. Tylko w ciągu kilkunastu lat XXI w. gospodarka nastawiona na namiętną konsumpcję dóbr materialnych zużyła 31 proc. węgla, jaki kiedykolwiek został wydobyty, 37 proc. ropy naftowej i 48 proc. gazu ziemnego. Rozrasta się Wielka Pacyficzna Plama Śmieci – codziennie trafia do mórz i oceanów 6 mln ton plastikowych odpadów. Co roku przybywa ok. 2 mld ton elektrośmieci, z czego utylizuje się ok. 50 mln ton (dane pochodzą z książki Ugo Bardiego „Wydobycie. Jak poszukiwanie bogactw pustoszy naszą planetę”). Nadzieja pokładana w samej technice przypomina pogląd, że – jak przekonuje ekspert Klubu Rzymskiego Ugo Bardi – „kucharz może upiec większe ciasto z mniejszej ilości mąki, po prostu mieszając składniki szybciej”. Skoro nie można już łudzić publiki, że rynek wszystko załatwi, to robi się wszystko, by temat przemilczeć.

Zaplecze silne jakością

Bazą społeczną partii liberalnych pozostają biznesmeni i obsługujący ich specjaliści. Tradycyjna inteligencja – dawni intelektualiści, naukowcy, specjaliści (lekarze czy prawnicy) – ustępują miejsca klasie menedżerów i kierowników, pośrednikom finansowym, brokerom, zarządzającym bankami i funduszami inwestycyjnymi. Pozostali tworzą stany wyższego wykształcenia (nauczyciele różnych stopni, kadry aparatu państwowego, oficerowie wojska i policji, duchowieństwo różnych rang, adwokaci, sędziowie, prokuratorzy itd.). Te grupy są zwane warstwą zarządzającą, kadrami, a przez publicystów i popsocjologię – klasą średnią. Ogółem to working rich, pracujący bogacze.
W Polsce osób o dochodzie miesięcznym powyżej 20 tys. brutto jest 194,4 tys. Ich zsumowane dochody sięgają 125,2 mld zł. Lepiej powodzi się tym, których dobra służba oraz profity z kapitału pozwalają na miesięczny dochód powyżej 50 tys. zł – takich jest w Polsce 50 tys. osób (łącznie uzyskali dochód brutto w wysokości 72,6 mld zł). Crème de la crème to ponad 23 tys. osób z dochodem powyżej 1 mln zł brutto co miesiąc (raport KPMG). 10 proc. najlepiej sytuowanych przejmuje w Polsce 40 proc. dochodu narodowego (Th. Blanchet, L. Chancel, A. Gethin, „How unequal is Europe? Evidence from Distributional National Accounts, 1980–2017”). To krezusi na swojską miarę, gdzie dwie rzecie zatrudnionych otrzymuje na rękę te „dwa tysiące”.
Beneficjenci transformacji to ok. 10–15 proc. społeczeństwa i to oni winni stanowić elektorat liberalnych formacji. Oczywiście nie ma prostego przełożenia interesów materialnych na preferencje polityczne. Przykładowo, górę mogą brać emocje, jak obecnie, kiedy wyborcy definiują się jako zwolennicy lub przeciwnicy PiS. Jednak w ostatnich wyborach samorządowych na Koalicję Obywatelską (KO) głosowało 37 proc. właścicieli/współwłaścicieli firm, a na PiS – 23 proc. W kategorii dyrektorzy, kierownicy, specjaliści KO zyskała poparcie 36 proc., a PiS – 21 proc. Wśród wyborców z wykształceniem wyższym i licencjackim Koalicja uzyskała 33,5 proc. głosów, PiS – 23 proc. Widzimy tu zatem logikę zachowań klasowych (J. Raciborski, „Przegląd”, 31.12–6.01.2019). Dlatego próżne jest oczekiwanie, że dyrektor ze sprzątaczką będą szli obok siebie w jednym pochodzie.
Gdyby politycy byli uczciwi, to Grzegorz Schetyna musiałby ogłosić, że jego partia reprezentuje 15 proc. najbogatszych, najbardziej przedsiębiorczych, kreatywnych Polaków, z największych miast. Nie jest sprawiedliwe, powinien powiedzieć, by ten prawdziwy kwiat narodu był niszczony przez „Sebiksów i Karyny”, którzy nie mają ich pieniędzy, ich wykształcenia, ich kompetencji. Powinien przyznać, że nic ich bardziej nie oburza niż ten siermiężny, narodowo-katolicki skansen.

Teoretyczne państwo na własne życzenie

Ewolucja polskiego Lewiatana dokonywała się jednocześnie na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, był to proces wewnętrznej rekonstrukcji aparatu władzy: obejmował on dekoncentrację i decentralizację struktur organizacyjnych w formie samorządu terytorialnego. Po drugie, osłabiano państwo w drodze cięć i redukcji, dążąc do demontażu jego funkcji. Po trzecie, dotychczasowe jego zadania przekazywano w formie podwykonawstwa podmiotom zewnętrznym. Dokonało się więc stopniowe utowarowienie usług publicznych. W konsekwencji społeczne koszty pomnażania i ekspansji kapitału Lewiatan przerzucał na klasy pracownicze. Żyjącym z pracy rąk i umysłów, zamiast bezpieczeństwa socjalnego, oferując bezpieczeństwo fizyczne, głównie przed terroryzmem i imigrantami. Dlatego obecnie państwo i polityka to synonimy zamordyzmu ZUS i urzędów podatkowych, długich kolejek w przychodniach i szpitalach, biurokratycznej hydry czy posad dla córek leśnika.
Jednak głównym źródłem teoretyczności państwa było wysuszenie podatkowe, a w konsekwencji niskie nakłady na ochronę zdrowia, edukację czy naukę. Ale są też tego przyczyny doktrynalne. Według liberałów demokracja to przestrzeń wolnych wyborów dokonywanych przez upodmiotowione jednostki kierujące się własnymi interesami i potrzebą samorealizacji. Państwo to strażnik wolności obywatela, który musi mieć możliwość obrony, jeśli to państwo próbuje ingerować w sferę jednostkowych praw i swobód. Tymczasem jeśli zamiast zmiennej „obywatel” podstawimy rolnika czy robotnika, okaże się, że mają oni najmniej pozytywny stosunek do demokracji, gdyż dla nich najważniejsze są praca dająca chleb, rodzina, przyjazne otoczenie (badanie „Diagnoza społeczna 2015”).
W konsekwencji reprezentacja w demokracji liberalnej nie wymaga wiele od obywatela: głosuj raz na cztery lata, w tym czasie troszcz się o sukces materialny, walcz przedsiębiorczością i sprytem z innymi. Resztę zrobi za ciebie polityk. Dzięki niemu zarejestrujesz firmę w jednym okienku, on skonstruuje dla ciebie podatki, pracowników też ci zdyscyplinuje. W tej sytuacji hasło obrony demokracji ma ograniczoną moc. Jedni są zadowoleni z tego, co przyniosła nowoczesność: chłopom, robotnikom, częściowo kobietom. Inni czekają na dokończenie projektu nowoczesności. To wciąż stojące w kolejce do równości środowiska LGBT, mniejszości etniczne i rasowe, ateiści, nowe ruchy społeczne.
Natomiast dużym osiągnięciem ustrojowym okazała się reforma samorządowa. Zdynamizowała aktywność społeczności lokalnych, na szczeblu gminy, powiatu, dużych miast. To naturalne zaplecze PO, po które sięga to ugrupowanie i tym razem. Jednak aktywność na szczeblu lokalnym jest często przejawem gry partykularnych interesów poszczególnych samorządów, branż czy korporacji gospodarczych, w tym zagranicznych. Z ich pola widzenia znika perspektywa ogólnokrajowa. Tymczasem ponadlokalny charakter mają sprawy ochrony klimatu, środowiska naturalnego, gospodarki wodnej, infrastruktury technicznej i informatycznej. Także z tego powodu Polska potrzebuje sprawnego ogólnego kierownictwa. Całości nie złoży rynek, tym bardziej wolny.
Liberałowie wypaczyli też poglądy na rolę długu publicznego. Wbrew narzucającej się oczywistości zdrowego rozsądku, państwo (jako instytucja) zaciąga dług w imieniu społeczeństwa, a nie przyszłych pokoleń. „Ludzie umierają i ich następcy otrzymują wierzytelności z tytułu długu, jak i zobowiązania spłaty. Jeśli zatem dokonają bilansu, to wyjdzie im, że mają kredyt u siebie” – pisze ekonomista Andrzej Sopoćko. Dlatego jest sprawiedliwe, by dziedzicząc różne ulepszenia w postaci infrastruktury, sprawnych instytucji, bardziej innowacyjnej gospodarki czy bardziej harmonijnego społeczeństwa – kolejne pokolenie dziedziczyło też część zobowiązań zaciągniętych dla ich sfinansowania. Do skutecznego wykorzystania pożyczonego kapitału potrzebne są prorozwojowe, a nie pasożytnicze elity, z czym w Polsce najgorzej. Dług publiczny redukuje się poprzez inflację, rzadko przez zawieszenie spłat, a najczęściej roluje. Amerykańskie państwo roluje swój dług od 30. lat XIX w.! Dlatego straszenie długiem nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś.

Na jednym kolanie przed biskupem

Platforma Obywatelska ma w swoim genomie „konserwatywną kotwicę”. To, jak głosił Leszek Kołakowski, „wiara w wartości zastane i niedowolne”. Bez przekonania próbuje wyjść z kruchty, w której od kilku wieków tkwi polska dusza. Jak pisał Witold Gombrowicz: „Tu kultura była równinna, wiejska, pozbawiona wielkich miast, silnego mieszczaństwa, gdzie życie się skupia, komplikuje, piętrzy, nabiera rozmachu, zasila tysiącem splotów międzyludzkich. Była szlachecko-chłopska, proboszczowska, szlachcic na folwarku siedział, chłopem poganiał, a ksiądz proboszcz był wyrocznią. Poczucie bezformia, dręczące Polaków, ale też wypełniające ich jakąś dziwaczną wolnością, było u źródła ich uwielbienia dla polskości”.
PiS by chciał zaoszczędzić Polce i Polakowi traumy nowoczesności i nowości. Robi to w sojuszu z Kościołem katolickim. Ten duopol buduje wspólną narrację, opartą na odpowiednio spreparowanej tożsamości narodowej i kulturowej. Jego dziełem jest młode pokolenie odwołujące się do tradycji przedwojennego ONR. Dlatego na tym polu liberałowie mieliby wiele do roboty. Sęk w tym, że PiS wykorzystuje inicjatywy adaptujące polskie prawo i instytucje do standardów cywilizacji, by budzić lęk przed „ideologią LGBT”, traktowaną nawet jako „komunizm XXI wieku” i zastępującą w obecnej kampanii „hordy uchodźców” z Bliskiego Wschodu.
W obawie przed propagandowymi ciosami konkurenta Platforma kultywuje szczególnie złośliwą odmianę mieszanki ideologicznej. Jest wolnorynkowa, a zarazem konserwatywna. Hołubi wolność w sferze gospodarczej, a zarazem jest tradycjonalna światopoglądowo i obyczajowo. Dziwny to liberalizm, który wypiera się dziedzictwa oświecenia, autonomii orzeczeń nauki o biologii człowieka, o antropoewolucji. Nie przyjmuje też do wiadomości, że „żyjemy na średniej wielkości planecie, okrążającej przeciętną gwiazdę, na skraju zwyczajnej galaktyki spiralnej, jednej z miliona galaktyk w obserwowalnej części wszechświata” – wedle słów fizyka Stephena Hawkinga.
Wybór formacji, na którą można głosować, jest wbrew pozorom spory. Albowiem szeroki udział wszystkich obywateli w różnych formach demokracji, zapewnienie równych praw wszelkim mniejszościom, otwartość kulturowa i pluralizm wartości, oświeceniowy racjonalizm wyklucza tylko konserwatywno-narodową prawicę i zwolenników „wielkiej katolickiej Polski”. Ich wódz buduje skansen dziejowych osobliwości w Europie. Chce go otoczyć różańcowym kordonem. Wspierają go w tym zmartwychwstałe duchy endecji i radykalnego ruchu narodowego międzywojnia, z jego ksenofobią, z kultem narodu jako wielkiej rodziny. W tym skansenie patriarchalny, plemienny ład tworzy i podtrzymuje aparat państwowy na sanacyjną modłę. Kto nie chce znów żyć w kraju pod rządami pana (prezesa), wójta i plebana, ma duży problem. Czy Platforma Obywatelska jest bliska jego rozwiązania – można wątpić.