Jednoczy działaczy protestanckich, katolickich i prawosławnych, nie licząc już muzułmańskich państw Azji. Ultrakonserwatywny ekumenizm postawił na globalne działanie ponad podziałami.
Majestatyczny Pałac Gran Guar dia w historycznym sercu Werony pod koniec marca zamienił się w centrum osobliwego zgrupowania indywidualności. Trudno znaleźć lepsze określenie dla wydarzenia, które przyciągnęło jednocześnie zachodnioeuropejskich ministrów, prawosławnych hierarchów, nawróconych arystokratów czy parlamentarzystów najbiedniejszych państw Afryki. Wśród gości specjalnych znalazł się m.in. moskiewski arcybiskup Dmitrij Smirnow, szef patriarszej komisji ds. rodziny i ochrony macierzyństwa, który nie tak dawno ostrzegał, że w ciągu 30 lat islam zdominuje cywilizację chrześcijańską. A to dlatego, że muzułmanie są gotowi umrzeć za swoją wiarę, aby tylko nie żyć w kraju rządzonym przez gejów. Największą gwiazdą wśród aktywistów protestanckich był ewangelikalny pastor Jim Garlow, dyżurny spowiednik kongresmenów amerykańskiej prawicy, przekonany, że szatan wykorzystuje homoseksualizm, żeby zniszczyć obraz Boga na Ziemi. W panelu pozarządowym zasiadły m.in. Theresa Okafor, szefowa nigeryjskiej Fundacji na rzecz Dziedzictwa Kulturowego Afryki, która – skutecznie – lobbowała w swoim kraju za przepisami pozwalającymi wsadzać osoby LGBT do więzienia, oraz Lucy Akello, ugandyjska deputowana postulująca karę śmierci dla „dewiantów”. Nie zabrakło też profesora prawa Johna Eastmana z amerykańskiej Narodowej Organizacji na rzecz Małżeństwa propagującej terapię konwersyjną dla gejów. Profesor jest znany z tego, że na forach akademickich promuje obłożenie homoseksualizmu sankcjami karnymi.
Tradycyjnie na prestiżowych fotelach panelistów wyraźną nadreprezentację mieli potomkowie wymierających dynastii królewskich i szlachetnych rodów. Choćby Gloria von Thurn und Taxis, prominentna aktywistka katolicka zwalczająca „liberalne” nauczanie papieża Franciszka (wróciła po latach na łono Kościoła, porzuciwszy życie salonowej punkówy imprezującej na Manhattanie).
Okazją do spotkania był XIII Światowy Kongres Rodzin – najważniejsza impreza programowo-net workingowa w kalendarzu ultrakonserwatywnych polityków, aktywistów, akademików i filantropów (z Polski regularnie goszczą tam m.in. przedstawiciele Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris). To chyba jedyne wydarzenie, na którym rozdawanie w formie gadżetów gumowych modeli 10-tygodniowych płodów, zapakowanych w foliowe torebki z napisem „Aborcja zatrzymuje bijące serce”, nikogo nie konsternuje. W programie trzydniowej konferencji przewidziano dyskusje i warsztaty, a tematami były m.in. piękno małżeństwa, cyberaktywizm kontra radykalna lewica, obrona prawna życia i rodziny oraz polityka przedsiębiorstw dla zwiększania dzietności. Kongres – w tym roku odbywający się pod hasłem „Wiatr zmian” – ma inspirować uczestników nowymi pomysłami i strategiami walki z cywilizacyjnymi zagrożeniami, jakie niesie ze sobą ekspansja „globalnej agendy liberalnej”. Standardowy zestaw bolączek (gender, aborcja, antykoncepcja, małżeństwa gejowskie, pornografia itd.) ostatnio poszerza się o nowe, bardziej inwazyjne i specyficzne dolegliwości (jak dostęp par homoseksualnych do in vitro).
Ultrakonserwatyści upatrują swojego głównego przeciwnika nie tyle w jednostkach i organizacjach, ile w rozpanoszonym po całym świecie liberalizmie: bezosobowym kolonizatorze, który anektuje kolejne instytucje i wykorzenia dane nam z urodzenia tożsamości
W tym roku gwiazdą konferencji był przywódca rządzącej Włochami Ligi Północnej Matteo Salvini, który – choć sam nie jest społecznym tradycjonalistą (zwłaszcza że ma za sobą rozwód) – lubi na Twitterze sprowokować feministki szowinistycznymi zaczepkami, a liberałów obwinić o to, że w niektórych regionach rodzi się więcej dzieci muzułmańskich imigrantów niż potomków rdzennych Włochów. Towarzyszył mu minister edukacji Marco Bussetti (były wiceburmistrz Werony), który w ubiegłym roku zainicjował własną krucjatę przeciwko gender w szkołach. Zgodnie z zaleceniami szefa resortu rodzice muszą obecnie wyrazić wyraźną zgodę na zajęcia, których elementy wykraczają poza program nauczania.
Wenecja Euganejska jest matecznikiem partii Salviniego, ale to niejedyny powód, dla którego kongres gościł właśnie w tym regionie. W zeszłym roku burmistrz Werony Federico Sboarina oficjalnie proklamował ją „miastem pro-life”, nie oglądając się na to, że aborcja, zdobycz włoskiego ruchu feministycznego, od 1978 r. jest w całym kraju legalna. W październiku zdominowany przez polityków Ligi ratusz przegłosował rezolucję przyznającą dotacje z budżetu organizacjom walczącym o ograniczenie liczby zabiegów, np. poprzez oferowanie pomocy finansowej kobietom planującym usunięcie ciąży w zamian za urodzenie dziecka czy rozwieszanie plakatów przestrzegających przed „ukrytymi zabójstwami” (tak lokalni politycy i aktywiści określają pigułki „dzień po”). Burmistrz Sboarina nie patyczkuje się też z miejscowymi libertynami: w 2017 r. z powodu „nieodpowiednich treści” odwołał wydarzenie, które próbowali zorganizować rzecznicy praw LGBT, a nawet poszedł na wojnę z bibliotekami i księgarniami, które miały w swoich zbiorach publikacje ukazujące pary homoseksualne w pozytywnym świetle (jego cenzorski zapał ostudziła stanowcza reakcja wydawców).
Pomysły na twórcze obejście prawa do aborcji zaczęli rozwijać też parlamentarzyści Ligi. Jeden z nich: inicjatywa dopuszczenia prawnej adopcji płodu, aby w ten sposób blokować przerywanie ciąży.

W stronę realnej polityki

Główni organizatorzy kongresu w Weronie to wpływowe w kręgach Ligi stowarzyszenia ProVita i Generazione Famiglia działające na rzecz ochrony rodziny w ultrakonserwatywnym wydaniu. Nieprzypadkowo ich metody działania i ideologiczny zapał bliźniaczo przypominają strategiczne atuty Ordo Iuris. Należą one bowiem do rozrastającej się sieci organizacji, które dzięki zacieśnieniu współpracy stały się w ostatnich latach ważnymi aktorami wojen kulturowych na całym kontynencie i zyskały realne przełożenie na decyzje polityczne. Różni je głównie sposób rozłożenia akcentów na tematy definiujące obyczajową skrajną prawicę – co zmienia się w zależności od koniunktury społecznej. O ile dla włoskich organizacji priorytetem stało się ograniczenie prawa do aborcji, o tyle np. hiszpańska organizacja HazteOir (Niech Cię Usłyszą), jedna z najstarszych w ultrakonserwatywnej branży, wytacza najcięższe działa przeciwko tzw. ideologii gender. W tym roku jej najgłośniejsza kampania to wypuszczenie w podróż po Półwyspie Iberyjskim autobusu opatrzonego hashtagiem #StopFeminazis i ozdobionego wizerunkiem Adolfa Hitlera (dla wzmocnienia efektu zaaplikowano mu solidną warstwę genderowego makijażu). Aktywiści chcieli w ten sposób nagłośnić sprzeciw wobec regulacji antyprzemocowych rzekomo dyskryminujących mężczyzn. Dwa lata wcześniej podobny autokar przemierzał Hiszpanię z przekazem wymierzonym w transseksualistów: „Biologia mówi: chłopcy mają penisy. Dziewczynki mają srom. Powiedz «nie» genderowej indoktrynacji”. HazteOir jest blisko powiązana z populistyczną partią Vox i swoimi kampaniami znacząco przyczyniła się do jej wyborczego sukcesu (w tym roku Vox po raz pierwszy weszła do Kortezów, zdobywając ponad 10 proc. głosów).
Wraz ze wzrostem frustracji związanych z członkostwem w UE to jednak kraje Europy Środkowej i Wschodniej stały się w ostatnich latach terenem szczególnie podatnym na postulaty ochrony tradycyjnego małżeństwa i modelu wychowania. W Rumunii pod naciskiem lokalnej Koalicji na rzecz Rodziny (siostrzanej organizacji Ordo Iuris) przeprowadzono w zeszłym roku referendum w sprawie wpisania do konstytucji zakazu związków jednopłciowych. Inicjatywa przepadła tylko z powodu zbyt niskiej frekwencji – za poprawką opowiedziało się ponad 93 proc. głosujących. Pięć lat wcześniej podobną kampanię z sukcesem udało się przeprowadzić w Chorwacji.
Zdaniem części ekspertów w społeczeństwach, których tożsamość narodowa jest mocno spleciona z religią, tarcia między słabnącą konserwatywną tradycją a uniwersalistycznym przesłaniem praw człowieka, mocno lansowanym przez unijne instytucje, są nieuniknione. U nas jaskrawo wykazały to ostatnio ataki na Marsz Równości w Białymstoku czy przypadek zwolnienia pracownika Ikei za wpis anty-LGBT niezgodny z polityką firmy.
– Wojna kulturowa w Polsce jest reakcją na postępującą sekularyzację. Mimo że odsetek osób należących do Kościoła katolickiego i uczestniczących w nabożeństwach pozostaje wysoki, to jednak tendencja jest spadkowa. Pod tym względem Polska podąża więc śladami innych nowoczesnych społeczeństw. Hierarchia kościelna postrzega ten proces jako zagrożenie egzystencjalne i próbuje go hamować poprzez demonizowanie liberalnych wartości – mówi DGP prof. Kristina Stoeckl, socjolog religii z Uniwersytetu w Innsbrucku, badająca m.in. ruchy religijnej prawicy.
Nawet jednak w krajach, które uważa się za modelowe przypadki urzeczywistniania oświeceniowych ideałów, konfrontacje między tradycjonalistami a liberałami nie należą do rzadkości. We Francji poczesne miejsce w debacie publicznej zajmuje La Manif Pour Tous (Manifestacja dla Wszystkich), stowarzyszenie skupiające się na blokowaniu inicjatyw ułatwiających życie parom gejowskim. W latach 2012–2013 organizacja zainspirowała wielotysięczne demonstracje przeciwko legalizacji związków homoseksualnych i umożliwienia im adopcji (jej nazwa to zresztą odpowiedź na hasło „Małżeństwo dla wszystkich”). Wówczas nie udało się zatrzymać budzącej emocje propozycji, za to w kolejnych latach storpedowano plany rozszerzenia dostępu do in vitro dla partnerów tej samej płci.

Konserwatyści razem

Usieciowione organizacje, dzięki wymianie know-how i hojnym darczyńcom, lobbują także na arenie międzynarodowej, np. w agendach ONZ, UE czy OBWE: organizują wspólne konferencje, promują nawzajem swoje inicjatywy i opracowują jednolite stanowiska w priorytetowych sprawach. Na przykład list poparcia antytęczowej koalicji dla rosyjskich przepisów o ochronie dzieci przed „propagowaniem nietradycyjnych relacji seksualnych” (podpisany również przez Ordo Iuris). Za tym mocniejszym wejściem na scenę międzynarodową stoi założenie, że nie wystarczy już walczyć o przywrócenie zburzonego na fali rewolucji seksualnej „naturalnego” porządku wewnątrz rodziny, narodu i państwa. Dziś trzeba działać globalnie. Ultrakonserwatyści upatrują bowiem swojego głównego przeciwnika nie tyle w jednostkach i organizacjach, ile w rozpanoszonym po całym świecie liberalizmie: bezosobowym kolonizatorze, który anektuje coraz to nowe instytucje i wykorzenia dane nam z urodzenia tożsamości, a jednocześnie dowodzi, że ma egalitarne, nieimperialne intencje. Może się on ujawniać pod postacią „genderowych” inicjatyw Komisji Europejskiej czy antydyskryminacyjnych zaleceń ONZ. Równie dobrze rozprzestrzenia się poprzez prorównościową politykę technologicznych korporacji, takich jak Google czy Facebook.
Działalność polskiego Ordo Iuris to wzorcowy przykład umiędzynarodowienia antyliberalnej krucjaty. Instytut, który jest rozpoznawalną marką już nie tylko w kraju, lecz także w prawicowych środowiskach całej Europy, ma biuro w Brukseli (blisko siedziby Komisji Europejskiej). Dzięki temu może łatwiej brać udział w konsultacjach projektów czy podsuwać urzędnikom własne ekspertyzy. Ordo Iuris opiniował (krytycznie) m.in. rezolucję europarlamentu w sprawie unijnego planu przeciwdziałania homofobii i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, forsował inicjatywę antyaborcyjną „Jeden z nas”. Według unijnego rejestru przejrzystości w 2017 r. organizacja planowała wydać na działalność lobbingową w Brukseli 25–50 tys. euro (cały budżet wynosi blisko 886 tys. euro). Od kilku lat instytut ma także status konsultacyjny w ONZ, dzięki czemu dołączył do egzotycznej koalicji NGO-sów i krajów torpedującej międzynarodowe projekty potencjalnie podkopujące tradycyjny wzorzec rodziny. Jej jądrem są muzułmańskie państwa Azji i Afryki na czele z Arabią Saudyjską, Somalią i Libią (jedyne państwa europejskie patronujące sojuszowi to Rosja i Białoruś).

Ekumenizm konserwatywny

Metody walki z pochodem liberalizmu, a nawet język antytęczowej koalicji, nie są wynalazkiem europejskim. Badacze doszli wręcz do wniosku, że samo zaistnienie tego świeckiego, religijnego lobby na Starym Kontynencie jest w dużej mierze pokłosiem międzynarodowych ambicji amerykańskiej chrześcijańskiej prawicy. W książce „Globalizacja wartości rodzinnych” („Globalizing Family Values”) Didi Herman i Doris Buss opisują, jak w latach 90. XX w. prominentni działacze protestanccy uświadomili sobie, że aby obronić tradycyjny model rodziny, nie wystarczy prężnie działać na krajowym podwórku. Trzeba stać się graczem globalnym, który ma dostęp do instytucji wpływających na moralny klimat Zachodu (jak ONZ czy UE), a w imię konserwatywnej rewolucji współpracuje z innymi kościołami, przymykając oko na różnice teologiczne. Kolejne edycje Światowego Kongresu Rodzin, głównej trybuny konserwatywnej międzynarodówki, udowadniają, że powstrzymanie ekspansji praw mniejszości jest ważniejsze niż duchowe i kulturowe podziały. Nie bez powodu badacze religii nazwali ten fenomen „konserwatywnym ekumenizmem”.
Strategia europejskiego ruchu ochrony rodziny jest więc w dużej mierze kopią sprawdzonych wzorców z podręcznika amerykańskich ewangelikanów.
– Prawica chrześcijańska w USA ma ponad 40 lat doświadczenia w propagowaniu ultrakonserwatywnych społecznie celów, a zatem może wiele zaoferować podobnie myślącym grupom w Europie. Jedną z jej specjalizacji jest występowanie, zarówno w kraju, jak i przed międzynarodowymi trybunałami, w procesach sądowych, które mogłyby doprowadzić do rozszerzenia sfery wolności religijnej i uznania sumienia jednostki za nadrzędne względem prawa krajowego. I organizacje europejskie idą tym tropem – mówi DGP Neil Datta, dyrektor Forum Parlamentu Europejskiego ds. Populacji i Rozwoju, które skupia eurodeputowanych monitorujących działalność ruchów skrajnej prawicy. Losy słynnej już sprawy łódzkiego drukarza, którą Ordo Iuris pilotował (a przy okazji nagłaśniał) od interwencji policji po wyrok Trybunału Konstytucyjnego, to podręcznikowy przykład tej strategii.
Zapożyczenia od amerykańskich protestantów można też dostrzec w języku europejskich ultrakonserwatystów – nawet w samym sprowadzaniu obrony tradycyjnej rodziny do sprzeciwu wobec gender, aborcji, praw LGBT itd. Narracja polskich tradycjonalistów jest nasycona katechizmowymi odniesieniami i aluzjami patriotycznymi, które dają wrażenie autentyczności i swojskości przekazu, jednak niektóre jej składniki są kalką ze słownika prawicy chrześcijańskiej z USA. A używanie pojęć takich jak aborcja eugeniczna czy seksualizacja dzieci jest inspirowane nie bardziej etyką katolicką niż kazaniami popewangelistów i doktrynami wykutymi na prywatnych uczelniach religijnych w południowych stanach USA.
Najbardziej namacalny wpływ protestanckich aktywistów zza oceanu widać jednak w kwestiach finansowych. – W ciągu ostatnich pięciu lat amerykańskie grupy znacząco zwiększyły fundusze dla europejskich organizacji. Na przykład Alliance Defending Freedom (skrajnie konserwatywna fundacja szkoląca i sponsorująca aktywistów – red.) w tym okresie otworzyła nowe biura m.in. w Genewie, Wiedniu i Brukseli, wydając tu 1–2 mln dol. rocznie. Z kolei European Centre for Law and Justice dostaje rocznie średnio 1 mln dol. od swojej macierzystej organizacji w USA. Nie są to jedyne źródła finansowania. Ultrakonserwatywne grupy dobrze opanowały nowoczesne techniki fundraisingu, takie jak crowdfunding czy pozyskiwanie wsparcia od zamożnych darczyńców z Europy, Ameryki Północnej i Rosji – twierdzi Neil Datta.
Przy tym wszystkim nie da się przemilczeć faktu, że Światowy Kongres Rodzin, wokół którego skupia się ultrakonserwatywna międzynarodówka, ma swój początek w Moskwie. Projekt ten jest owocem kontaktów nawiązanych w 1995 r. przez czołowego ideologa chrześcijańskiej prawicy Allana Carlsona z tamtejszymi socjologami. Mimo że w sprawach wiary sporo ich różniło, to z grubsza podzielali tę samą wizję rodziny jako „naturalnego fundamentu cywilizacji”. Rosyjska doktryna małżeństwa i wychowania wzmocniła swój status w obrębie ultrakonserwatywnego ruchu zwłaszcza po 2012 r., kiedy po raz trzeci wybrany na prezydenta Władimir Putin postanowił uczynić „tradycyjne wartości” centralnym punktem swojego nowego programu. Senator Jelena Mizulina, która zainicjowała w Dumie projekt ustawy zakazującej propagandy LGBT i przepisy dekryminalizujące przemoc domową, jest zresztą stałą bywalczynią prorodzinnego kongresu. Zeszłoroczną edycję imprezy, zorganizowaną w Kiszyniowie, otworzył prezydent Mołdawii i faworyt Putina Igor Dodon, który ubolewał nad destrukcyjnym wpływem gender na tradycyjny podział ról płciowych i apelował o wprowadzenie zakazu „gejowskiej propagandy”.
Obserwatorom z Zachodu nie mniej problematyczne wydaje się jednak to, że – jak wynika ze śledztwa portalu Mother Jones – amerykańscy organizatorzy kongresu mają bliskie powiązania finansowe z kremlowskimi oligarchami objętymi unijnymi sankcjami.