Trwa dopinanie list wyborczych. Oba obozy stawiają na radykalną rywalizację między kandydatami.
Wkrótce Koalicja Obywatelska przedstawi jedynki na listach wyborczych. – Mamy je ustalone, ale w piątek jest Sejm, więc wiele się będzie działo. Być może przesuniemy prezentację nazwisk na przyszły tydzień – mówi osoba z Platformy Obywatelskiej. Przy konstruowaniu list ma obowiązywać ta sama zasada, którą przyjął PiS, czyli możliwie jak największej rywalizacji między kandydatami z tej samej listy.
Ma to pozwolić na maksymalizację wyników koalicji. – Na każdej liście ma być co najmniej jedna, dwie osoby z każdego powiatu. Statystycznie w przypadku list PO 10 tys. zdobytych głosów daje mandat. Starostowie czy burmistrzowie są w stanie nam takie wyniki zapewnić – dodaje polityk PO. Taka strategia zagraża jednak indywidualnym ambicjom polityków. – Robi się ciasno. Na moją listę dokooptowano mi już dwójkę młodych ludzi. Nie wiem, czy startować – mówi inny poseł PO.
Do stworzenia list przymierzają się także ludowcy i lewica. Jak zdradza nam osoba z kierownictwa PSL, kandydaci zostaną przedstawieni między 10 a 17 sierpnia. Z kolei tworzące blok lewicowy SLD, Wiosna i Razem dziś mają rozpocząć rozmowy o swoich jedynkach. Po stronie opozycji trwa walka o to, kto ściągnie do siebie mniejszych graczy, którzy mogą się jednak okazać języczkiem u wagi. O Zielonych zabiega zarówno KO, jak i lewica. – Złożyliśmy im lepszą ofertę niż SLD, ale licytacja trwa. Naszym atutem jest jednak to, że dajemy Zielonym większą pewność zdobycia mandatów niż w bloku lewicowym – mówi polityk PO.
Maciej Józefowicz z Zielonych przyznaje: rozmowy prowadzone są i z KO, i z lewicą. – Jesteśmy zadowoleni z ich przebiegu. Niezależnie od tego, z kim pójdziemy, po obu stronach mamy gwarancję, że nasze postulaty będą jedną z podstaw programowych. Do końca miesiąca ogłosimy, z kim pójdziemy na wybory – zapowiada. Z kolei ludowcy próbują znaleźć chętnych do dołączenia do Koalicji Polskiej. Trwają rozmowy z przedstawicielami Kukiz’15, ale o nich zabiegają też Bezpartyjni Samorządowcy, którzy wykluczyli koalicję z PSL.
W konstruowaniu list PiS jest o kilka kroków dalej niż opozycja. Jedynki zaprezentowano 13 lipca. Teraz trwa uzupełnianie składów. Do wtorku udało się ustalić 18 na 41 list, pełne wykazy mamy poznać w przyszłym tygodniu. – Z opozycją chcemy się mierzyć na argumenty i programy, a nie na arytmetykę – mówi DGP Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii oraz jedynka na liście Zjednoczonej Prawicy w Poznaniu.
– Na razie PO nie powala propozycjami programowymi. Czy Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi uda się przekonać wyborców, że wraca do korzeni i tworzy blok chadecko-ludowy? Nie wiem, bo utracił wiarygodność przy wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jeśli chodzi o blok lewicowy, pojawia się pytanie, czy dziś jest potencjał społeczny, który umożliwi przekroczenie progu wyborczego. Zjednoczona lewica będzie się ścigać na postulaty społeczne. Lewica utraciła swoją bazę społeczną, bo nie jest reprezentantem pracowników. Będzie licytacja na to, kto jest światopoglądowo bardziej lewicowy. A to ślepy zaułek – ocenia Emilewicz.
Pytanie, ile w ogóle musi ugrać opozycja, by odebrać PiS władzę. Wszystkie sondaże pokazują, że PiS zmierza do zwycięstwa wyborczego. Ale może się zdarzyć, że nie będzie rządził. Wszystko zależy od liczby startujących ugrupowań, łącznych wyników, jakie osiągnie opozycja w kontrze do PiS, oraz liczby zmarnowanych głosów. Na razie opozycja idzie w trzech blokach: PSL, PO i lewica. – Jeśli do Sejmu nie wejdzie nikt więcej, to niezależnie od tego, ile głosów zostanie oddanych na ugrupowania, które znajdą się pod wyborczym progiem, opozycja musi mieć około jednej szóstej głosów więcej niż PiS – szacuje socjolog polityki Jarosław Flis.
Badacz przygotował dla Fundacji Batorego analizę pokazującą, ile głosów potrzebuje PiS w zależności od liczby ugrupowań, które wchodzą do Sejmu, i odsetka głosów oddanych na formacje, które nie przekroczą progu. Jednocześnie pokazuje ona, w jakiej konfiguracji opozycja może dojść do władzy. – Na razie zrobił się najgroźniejszy scenariusz dla PiS. To, że PO nie idzie z lewicą, daje jej szansę na walkę o elektorat umiarkowany. Z drugiej strony nie będzie rozproszenia głosów lewicy. Będzie za to konkurencja w środku, bo PSL może wyjmować wyborców PiS, choć to może być misja kamikadze – mówi Flis.
Jak wynika z jego analizy, jeśli do Sejmu wejdą cztery ugrupowania – PiS oraz trzy segmenty opozycji – przy zmarnowanych 5 proc. głosów, opozycja powinna zdobyć łącznie ponad 51,5 proc., by rządzić. Z kolei PiS dla kontynuowania samodzielnych rządów potrzeba 44,1 proc. Ale jeśli zmarnowanych głosów będzie 10 proc., to te progi znacząco się obniżają. Opozycja w takim przypadku musi zdobyć ponad 48 proc., a PiS wystarczy niespełna 42 proc. Sytuacja się skomplikuje, jeśli w Sejmie znajdzie się więcej ugrupowań. To obniża – zarówno dla PiS, jak i dla opozycji – próg potrzebny do zdobycia większości.
Należy pamiętać, że w takim przypadku do Sejmu wejdą ugrupowania, którym po drodze raczej z PiS. Na razie stoi jednak pod znakiem zapytania, czy Kukiz’15 i opozycja prawicowa zdążą się zorganizować i stanąć do wyborów. Mimo wszystko anty-PiS musi maksymalnie zmobilizować wyborców, by mieć szansę na stworzenie rządu. – PO musiałaby mieć w okolicach 30 proc. lub więcej głosów, lewica – 15 proc. lub więcej, a PSL – znaleźć się wyraźnie nad progiem. Pytanie, czy możliwa jest sytuacja, w której jednocześnie rośnie poparcie PO i lewicy – mówi Marcin Palade, przygotowujący wyborcze prognozy.