Sobotnia manifestacja przeciwko przemocy ma być pierwszym organizacyjnym testem nowej lewicowej koalicji. PO nie zamierza dołączyć.
W najbliższą sobotę Razem, SLD i Wiosna Biedronia organizują w Białymstoku marsz przeciw przemocy. To reakcja na to, co się wydarzyło w weekend. Marsz Równości pod hasłem „Białystok domem dla wszystkich” był kilkukrotnie blokowany przez kontrmanifestantów, których sporą część stanowili kibice. – Nie ma przyzwolenia na takie ekscesy. Przemocy jest coraz więcej, także psychicznej czy werbalnej. Zastrasza się ludzi co do możliwości głoszenia ich poglądów. Gdyby lewica nie reagowała, straciłaby wiarygodność – mówi DGP szef SLD Włodzimierz Czarzasty. Jan Mróz z Wiosny Biedronia dodaje: – To sprzeciw wobec nienawiści, nietolerancji, dzielenia społeczeństwa przez polityków na lepszy i gorszy sort. Od mowy nienawiści do przestępstw z nienawiści jest krok. Potrzebne jest opamiętanie i masowy sprzeciw społeczny.
To będzie pierwszy organizacyjny test nowo powstającej koalicji. W tej sprawie może dojść do przeciągania liny między PO a lewicą. Politycy PO krytykują PiS i obciążają odpowiedzialnością za zajścia w Białymstoku, ale w marszu politycznej konkurencji nie zamierzają brać udziału. – Białystok jest dobrą trampoliną dla lewicy, ale jeśli lewica się wzmocni, to PO straci.
Ten przepływ będzie się odbywał wewnątrz opozycji, bo przecież te ugrupowania nie odbiorą głosów PiS – mówi Marcin Palade, przygotowujący wyborcze prognozy. Wczoraj wspierany przez PO prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski zwracał uwagę, że marsz nie może się odbyć, gdyż o zajęciu pasa ruchu trzeba uprzedzić z 30-dniowym wyprzedzeniem. Możliwa jest demonstracja, ale do białostockiego magistratu musi wpłynąć wniosek od organizatorów. To pokazuje, że zaczyna się proces opozycyjnej rywalizacji, która była nieunikniona. – Wiele osób prognozowało, że podział opozycji pozwoli zebrać więcej głosów, ale nikt nie wziął pod uwagę, że najostrzejsza walka jest o wyborcę. Ani PO, ani lewica nie walczą o wyborcę z PiS, ale między sobą. Im więcej bloków, tym bardziej zacięta walka po stronie opozycyjnej, z czego cieszy się PiS – mówi Marcin Duma, szef IBRiS, instytutu badającego nastroje społeczne. Liderzy głównych bloków opozycyjnych muszą balansować między rywalizacją o wspólny elektorat a głównym celem, jakim jest dla nich odsunięcie od władzy PiS.
Tempo wydarzeń na opozycyjnej stronie sceny politycznej będzie zależało od możliwości organizacyjnych poszczególnych ugrupowań. Ostatnie dni pokazały, że od niedawna gruntownie podzielona lewica zaczyna się szybko – używając potocznego języka – ogarniać. Zostało powołanych pięć zespołów, które mają przygotować m.in. program, zająć się kwestiami organizacyjnymi, komunikacją czy znalezieniem nazwy dla koalicji. Jednocześnie toczą się rozmowy z mniejszymi ugrupowaniami, np. z Zielonymi, którzy się wahają, czy iść z lewicą czy z PO. W ciągu dwóch–trzech tygodni mamy się dowiedzieć, jak będą wyglądały listy wyborcze, skąd startują liderzy i czy Robert Biedroń zaryzykuje start i wygaszenie mandatu europosła. Tego wariantu nie można wykluczyć.
W tej chwili najważniejsza decyzja to ta, w jakiej formie nowa koalicja powinna pójść do wyborów. Możliwe są trzy warianty. Najbardziej bezpieczny to komitet wyborców, z list którego mogliby stratować przedstawiciele trzech ugrupowań. Konieczny do znalezienia się w Sejmie próg poparcia to 5 proc., ale w takim wariancie nie ma zasilania z budżetu dla poszczególnych ugrupowań. Inna możliwość to lista partyjna, co proponuje SLD, oferując miejsca na niej dla przedstawicieli Wiosny i Razem. Wówczas próg też wynosi 5 proc., ale w tym przypadku budżetową subwencję dostanie tylko Sojusz. Dlatego pozostali członkowie koalicji się do tego nie kwapią, a zarząd Razem sprzeciwia się temu pomysłowi. Ostatnia możliwość to koalicja wyborcza. Wariant najbardziej ryzykowny, bo wymagany próg wynosi 8 proc., ale za to każda partia tworząca koalicję stosownie do zapisów umowy koalicyjnej otrzyma subwencję. To scenariusz forsowany przez Wiosnę. – Liczymy na bonus za zjednoczenie. Liczymy na to, bo odwołujemy się do różnych elektoratów. Poza tym jesteśmy jedyną koalicją. Koalicja Europejska przestała istnieć, a Koalicja Polska to na razie koalicja Kosiniaka z Kamyszem – mówi Jan Mróz. I wydaje się, że tan wariant ma największe szanse, choć niesie największe ryzyko. Bo jeśli lewica przegra wewnętrzną rywalizację w opozycji z PO i nie przekroczy progu, to konsekwencje zarówno dla lewicy, jak i dla całej opozycji mogą być bolesne.