Od pewnego czasu prowadzę minibadania terenowe nad twardym elektoratem Platformy Obywatelskiej. Sprawa wydaje mi się ze wszech miar interesująca, bo dotyczy moralności i mądrości.
Dziennik Gazeta Prawna
Pytam więc rozmówców, twarzą w twarz oraz w mediach społecznościowych, tych z mniejszych miejscowości i tych z większych, jakiego dokonaliby wyboru, gdyby w głosowaniu na wójta mieli do wyboru PiS-owca oraz reprezentowaną przez zdegenerowanego samorządowca klikę, która doprowadziła gminę do upadku.
Inspiracją do badań był felieton, który tuż przed wyborami samorządowymi w 2018 r. opublikował redaktor naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński. Pisał w nim, iż „trudno sobie wyobrazić, że ktoś głosuje na kandydata lub listę PiS, nie zgadzając się z tym, co jego partia robi w kraju i z krajem”, oraz że „konflikt polityczny odbiera temu głosowaniu lokalność, upolitycznia nawet na szczeblach rad gmin, dzielnic czy powiatów”. Wspominał też, że „jedno z najczęstszych dziś przedwyborczych ćwiczeń polega na próbach zweryfikowania, jaka partia kryje się za kamuflującymi nazwami różnych lokalnych komitetów”. Konkluzja była taka, że każdy, byle nie PiS.
Moi rozmówcy są inteligentni, od razu wyczuwają pułapkę, więc wiją się i krążą. Mówią, że nie zgadzają się na taki wybór (na pewno jest ktoś inny, przekonują). Podnoszą, że jak z PiS, to nie może być uczciwy (prawda, nie musi, ale tu nie ma pewników). Unikają odpowiedzi, sugerując, że w takiej sytuacji pewnie w ogóle nie poszliby do urn. Przyciśnięci do muru wyznają: każdy, byle nie PiS. I tytułem usprawiedliwienia dodają, że tak im dyktuje serce, że ręka by im uschła, gdyby mieli postawić krzyżyk przy kimś od Kaczora.
Dziwne? Wielu z was powie: nie. To przecież ekipa Jarosława Kaczyńskiego jest największym zagrożeniem dla kraju, to ona demoluje wymiar sprawiedliwości, stosunki społeczne oraz traktuje państwo jak prywatny folwark. Iść z nią ręka w rękę to godzić się na te działania. Ale pogmatwajmy jeszcze bardziej: a jeśli wybór byłby między PiS-owcem a narodowcem od Brauna i Konfederacji? Kto wtedy? Też nie PiS? To absurd. Przecież są zagrożenia mniejsze i większe. Stara prawda głosi, że w polityce nie wybiera się między tym, czego by się chciało, lecz między mniejszym a większym złem. Dlatego tak interesujący jest poziom akceptacji oraz absolutyzacji zła w elektoracie.
Przyznam, że intuicja podpowiadała mi coś przeciwnego. Przecież liberalny, prodemokratyczny, opozycyjny elektorat tym się właśnie szczyci, że jest bardziej wyuczony i rozumniejszy. Winien zdawać sobie sprawę, że świat nie jest zero-jedynkowy, zwłaszcza polityka, że czasami lepiej mieć w gminie fundamentalistycznego aparatczyka niż przestępcę. Jednak po dłuższym zastanowieniu zrozumiałem: żywiłem identyczne nadzieje jak ów elektorat. Uwierzyłem, że jest on mądrzejszy, zapomniałem, że jednostka to coś innego niż lud. A lud nie myśli, on kieruje się emocją. Jest zwyczajnie głupi. Zwłaszcza lud polityczny.
Podkreślę: to nie jest opis jednostek, lecz politycznych zbiorowości. A nimi rządzą grupowe emocje, które wykluczają namysł intelektualny. Głupota to nic innego jak niedostatek rozumu, brak bystrości i nieumiejętność powiązania przyczyny ze skutkiem. Jednostki są różne: mądre i nie całkiem, ogarniające i ogarniające mniej – lud ze swoimi emocjami lokuje się na przeciwległym biegunie. Owszem, zdarzają mu się uczucia pozytywne, wzniosłe, czasami zmieniające bieg historii, ale zwykle są one przyziemne: zazdrość, niechęć, frustracja, egoizm, wyższość.
Przyjrzyjmy się teraz badaniom o wiele bardziej profesjonalnym niż moje rozmowy. Wiosną 2019 r. Paulina Górska z Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego opublikowała raport „Polaryzacja polityczna w Polsce. Jak bardzo jesteśmy podzieleni?”. Przebadano 517 kobiet i 483 mężczyzn między 18. a 75. rokiem życia. Konkluzje raportu były na pierwszy rzut oka tak przedziwne, że część komentatorów doszukiwała się w nim nieścisłości lub wręcz manipulacji.
Wynikało z nich, że postawy zwolenników partii opozycyjnych wobec sympatyków PiS są bardziej negatywne niż odwrotnie; że uważają oni, iż są bardziej nielubiani przez oponentów niż sami odczłowieczają przeciwników oraz że wyborcy opozycji mają mniejsze zaufanie do zwolenników PiS niż oni do nich. W dodatku, co było zupełnie sprzeczne z wyobrażeniami, to sympatycy PiS częściej kontaktują się ze zwolennikami opozycji i częściej mają wobec nich pozytywne postawy niż wyborcy opozycji wobec PiS-owców.
Poproszony przez portal OKO.press o komentarz do tych wyników prof. Michał Bilewicz, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami, wyjaśnił, że taka właśnie jest norma, że grupy mniejszościowe i niemające władzy mają bardziej negatywny stosunek do tych, którzy sprawują rządy. Ale zaraz dodał: „Coś jest nie tak z nami, ludźmi identyfikującymi się z opozycją demokratyczną, że nienawiść, zamiast być skierowana przeciw rządzącym, obraca się przeciw współobywatelom”.
Sprowadzając raport do jednej konkluzji: zwolennikami opozycji rządzą co najmniej takie same negatywne emocje jak sympatykami PiS. Te emocje wykluczają możliwość już nawet nie tyle współpracy, ile jakiejkolwiek rozmowy. Kto głosuje na PiS – ten wariat. Kto się z nimi sprzymierza – ten złodziej. Kto ich działania relatywizuje i symetryzuje – ten zdrajca i pożyteczny idiota. Żadnych niuansów, żadnego namysłu, żadnej wątpliwości. Karne wojsko. Jak PiS-owskie, chciałoby się powiedzieć.
Można się oburzać na porównanie ludu PiS-owskiego z platformerskim, ale dlaczego tego nie robić? Mechanizmy i żądze kierujące nimi są przecież podobne. Kompletne głupoty wygadywane przez lud PiS-owski, jego wiara w wyższość moralną i przywiązanie do zasad mają swoje lustrzane odbicie. Któż nie zna zwolennika opozycji pomstującego na 500+ i patologię, która się za zasiłki rozmnaża, jednocześnie owo 500+ pobierającego? Że jest tu problem logiczny? Albo patologia, albo on, porządny prodemokratyczny obywatel? Nie ma, bo i nie ma tu logiki. Są emocje: 500+ to program PiS-owski, więc z definicji zły. Któż nie zna opozycyjnego samorządowca, który pomstuje na pazerność PiS-owskiej władzy, a sam miesiącami wydeptuje ścieżki, by zasiąść w jednej czy drugiej radzie nadzorczej? Podobne? Gdzież tam, on jest profesjonalistą, a jego przeciwnik to złodziej.
W tych przykładach nie chodzi o symetryzm, bo pazerność obecnie rządzących bije wszelkie normy, lecz o kierujący zachowaniami grup mechanizm i jego polityczne skutki. PiS dopieszcza elektorat, co i raz podrzucając mu tematy, na których pasą się te emocje – i to samo robi Platforma. Jak opozycja – to totalna, jak rząd – totalitarny (lub blisko). Żadnych hamulców już nie ma, bo głupota twardego elektoratu, oderwanie od faktów, zacietrzewienie, podatność na manipulację, łatwość przyswajania najbardziej absurdalnej narracji to dla polityków obu obozów doskonałe narzędzie kontroli. Emocji, oczywiście.
PiS powtarza własnemu ludowi, że zwykli ludzie są mądrzejsi od elit, że ich zbiorowa mądrość lepiej opisuje, diagnozuje i rozumie rzeczywistość niż naukowe koncepcje. To populistyczny dogmat, na którym opierają się takie rządy. Taka prawicowa polityczna poprawność. Przy czym wszelkie znaki na niebie i ziemi, a także przykłady Telewizji Polskiej i reszty rządowych mediów dowodzą, że PiS tylko tak mówi, a swoje wie, a ta absurdalna koncepcja potrzebna mu jest dlatego, że ktoś musi ludowi mówić, co uważa i myśli. Ktoś, czyli PiS.
Z opozycją jest niestety inaczej: ona naprawdę wierzy, że jej lud jest obdarzony mądrością, że racja jest po jego stronie. A stąd już blisko do wiary, że toczy się walka dobra ze złem, że od tego, kto zwycięży, zależy nie tylko nasz los, ale też los świata.
Prawda, że to bardzo PiS-owskie?
Tu pojawia się problem stricte polityczny. PiS z 40-procentowym poparciem nie musi zerkać w stronę opozycyjnego elektoratu, bo on nie jest mu do niczego potrzebny, ale opozycja ma zgoła inną perspektywę. Pytanie brzmi, jak ma przyciągnąć do siebie nowych wyborców (albo odzyskać starych), jeśli każdemu, kto nie patrzy na Jarosława Kaczyńskiego przez czarne okulary, przylepia łatkę złego człowieka. To wcale nie jest herezja, ale są wyborcy głosujący raz na tych, raz na tych. Twarde elektoraty są nie do ruszenia, ale środek jest chybotliwy, a to on decyduje o wyniku. Jak takiego wyborcę przyciągnąć, skoro tak źle się o nim wyraża?
Ot, zagwozdka. Mam rozwiązanie, proste, ale wielce nieprawdopodobne do zrealizowania. Opozycja musiałaby stonować emocje i wlewać w swój lud więcej mądrości i rozumu, bo tylko wtedy mogłaby zdziałać coś politycznie. Gdyby lud platformerski mniej się emocjonował, a więcej zastanawiał, przyciągnąłby do siebie choć trochę niezdecydowanych.
Na razie opozycja próbuje wabić nowych wyborców, powtarzając, że tamci to niekumaci i patologia. Trudno będzie. Zadanie z rodzaju niewykonalnych, nawet Herkules by sobie odpuścił.
Opozycyjny elektorat tym się szczyci, że jest rozumniejszy. Winien zdawać sobie sprawę, że świat nie jest zerojedynkowy, zwłaszcza polityka, że czasami lepiej mieć w gminie fundamentalistycznego aparatczyka niż przestępcę. Jednak po dłuższym zastanowieniu zrozumiałem: żywiłem identyczne nadzieje jak ów elektorat. Uwierzyłem, że jest on mądrzejszy, zapomniałem, że jednostka to coś innego niż lud. A lud nie myśli, on kieruje się emocją. Jest zwyczajnie głupi. Zwłaszcza lud polityczny