To drugie podejście do rozmów o ateizmie. Poprzednio spotkaliśmy się kilkanaście lat temu. Jak przez ten czas zmienił się stosunek do osób niewierzących.
Gdy w 2005 r. umarł Jan Paweł II, przez kraj przetoczyły się dyskusje o tym, w którą stronę pójdzie polski Kościół. Ówczesnych młodych ludzi zaczęto nazywać „pokoleniem JP II”. Mimo że już wtedy nie brakowało wśród nich ateistów. Był to czas, gdy jakakolwiek krytyczna uwaga pod adresem papieża Polaka była odbierana jak bluźnierstwo. Słowa „nie płakałem po papieżu” elektryzowały większość, ale dla niektórych stały się ważnym wyznaniem.
„W przestrzeni publicznej jest się zobligowanym do deklarowania wiary, a przynajmniej uznania religii za ważny punkt odniesienia. Osoby religijne zaś nie muszą uznawać i akceptować ateizmu. Ten stan rzeczy jest traktowany jako naturalny i oczywisty, tymczasem przesłania on dotkliwą dyskryminację osób niewierzących (…). W Polsce dokona się istotna zmiana, gdy wierzący uwierzą w niewierzących i ich uszanują. Ale by tak się stało, ateiści muszą przestać się wstydzić swojego ateizmu i w większym stopniu zaistnieć w debacie publicznej” – pisał w wydanej dziewięć lat temu książce „Niezbędnik ateisty” Piotr Szumlewicz, socjolog, filozof i publicysta. Publikacja jest zbiorem rozmów z ludźmi, którzy nie wierzą w Boga. I opowiadają, co to dla nich oznacza. Kilka osób odmówiło wtedy autorowi, tłumacząc, że deklaracja niewiary mogłaby w ich środowisku naruszyć tabu, negatywnie wpłynąć na to, jak są postrzegane. – W 2019 r. od nikogo nie spodziewałbym się już usłyszeć takich zastrzeżeń. To jedna z największych zmian, jaka dokonała się na przestrzeni tych lat – ocenia dziś Piotr Szumlewicz.

Komu przeszkadza Matka Boska

– Żyję w dużym mieście. To luksusowa sytuacja, bo nacisk małych społeczności jest znacznie bardziej dotkliwy. Pracuję w Instytucie Badań Literackich PAN, co oznacza, że mam ogromne możliwości rozwoju naukowego i religia w to nie ingeruje. Tym, co zapewnia mi naprawdę duży komfort w relacjach z Kościołem, jest fakt, że nie mam dzieci. Nie muszę zgadzać się ani – przeciwnie – wojować, by córka czy syn byli pełnoprawnymi uczestnikami życia szkolnego, mimo że nie chodzą na religię. Nie muszę mediować ani tłumaczyć wykluczonemu czterolatkowi, dlaczego dokonałam takiego, a nie innego wyboru – mówi Katarzyna Chmielewska. To nasze drugie podejście do rozmowy o ateizmie. Poprzednio spotkałyśmy się w tej sprawie kilkanaście lat temu. I teraz porównujemy, jak zmienił się w Polsce stosunek do osób niewierzących.
Katarzyna opowiada historię jednego ze znajomych ateistów, który posłał dziecko do przedszkola Montessori. Z założenia otwartego na różnorodność myślenia. Rodzice zorganizowali tam jednak lekcje religii. Córka pary ateistów nie brała w nich udziału, za to uczestniczyła w dniu żołnierzy wyklętych, które zorganizowała placówka. Innym razem kolorowała obrazki z Matką Boską. Katarzyna mówi, że ateiści, którzy nie chcą ochrzcić dzieci, muszą mierzyć się z sugestiami w stylu: „Skoro nie wierzycie, to co wam zależy, w końcu wam i tak wszystko jedno?”. W przypadku ślubu bywa też, że rodziny niepokoją się o to, co na brak ceremonii przed ołtarzem powiedzą dalsi krewni.
Jak przyznaje Katarzyna, kiedyś jako członkini redakcji „Bez dogmatu”, pisma promującego humanistyczne wartości, była wojującą ateistką. Dziś wojuje znacznie mniej, choć poglądów nie zmieniła. – Nadal uczestniczę w protestach, w czarnych marszach, ale nie chcę ciągle roztrząsać postępowania Kościoła. Poświęciłam temu 10 lat i dość mam ścierania się z prymitywizmem, to wyczerpujące. Teksty krytyczne, które napisałam wówczas, byłyby tak samo prawdziwe dzisiaj. No może trzeba by dodać trochę nowych faktów – wyjaśnia. Czasem słyszy argument: nie podoba się, zmień szkołę, zmień miasto, wyprowadź się. Zastanawia się jednak, dlaczego miałaby to zrobić? Czy ateista jest obywatelem drugiej kategorii? – Mam wrażenie, że tak właśnie się powszechnie uważa i obrona wolnego od religii sposobu życia wymaga nieustającego wysiłku organizacyjnego i wyjaśnień, zmagania się z przeszkodami – mówi Katarzyna.
Pochodzi z rodziny katolickiej. Została ochrzczona, przystąpiła do komunii i bierzmowania. Ksiądz mówił, że jest „kapitalna z teologii”. Ale jako 12-latka była już znudzona Kościołem – rytuałami, sztywnym obrządkiem, formułkowymi kazaniami i mową-trawą. Zawiedziona, że nie ma tam miejsca na refleksję. – Kiedy miałam naście lat, przy Kościele utrzymała mnie subtelność teologii, czytałam m.in. św. Augustyna – wspomina. Przybywało jednak znaków zapytania. Trudno było jej zrozumieć nabożną cześć oddawaną relikwiom. Cała praktyka wydawała jej się obrzydliwa. Potem pojawiło się przekonanie, że wiara jest oparta na zakłamanej konstrukcji myślowej. Przestała wierzyć, że cykl „grzeszę, spowiadam się, znowu grzeszę” jest uczciwy czy moralny. Pod koniec lat 90. jej opór wzbudziła przede wszystkim społeczna rola Kościoła. – Spojrzałam na jego działania z innej perspektywy: zakazu aborcji czy wręcz zagarniania państwa. Oburzała mnie działalność komisji majątkowej. I to poczucie, że Kościół jest instytucją ponad prawem – wylicza Katarzyna.
– Dopóki rodzice żyli, oboje gorliwi katolicy, czułam spory nacisk. Mama i tata bardzo przeżywali moją postawę, w ich wyobrażeniach zeszłam na złą drogę. Nie tylko dlatego, że nie mam dzieci, męża, że żyję w wolnym związku. Moje odejście z Kościoła uważali za równoznaczne z obraniem ścieżki piekła, grzechu i zatracenia. To naprawdę bolesne doświadczenie i dla nich, i dla mnie – mówi.
Jako ateistce i osobie zajmującej się nauką przeszkadza jej wpływ Kościoła nawet w tej dziedzinie. – Weźmy taki przykład. Instytucje katolickie, które nie mają dorobku akademickiego, zostały włączone do grupy wydawnictw punktowanych przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jednocześnie wydawnictwa takie jak „Krytyka Polityczna” czy Wielka Litera, które publikują tyle ważnych, rozwijających tekstów, nie mają co marzyć o rządowym wsparciu. Co to oznacza dla naukowców? Jeśli ktoś zdecyduje się wydrukować swoją pracę w wydawnictwie „gorszego sortu”, nie będzie to wliczone do jego dorobku, zaś dla instytutu, wydziału czy uniwersytetu, który reprezentuje, pośrednio skutkuje to mniejszym dofinansowaniem – tłumaczy moja rozmówczyni.

Komfort dla wybranych

– Jak zmieniło się życie ateisty w Polsce w ostatnich latach? Cóż, ja nigdy nie ukrywałem swoich poglądów. Jako filozof obracam się w środowisku, gdzie ateiści są skrajnie… nadreprezentowani – ironizuje Michał Kozłowski, pracownik Instytutu Filozofii UW. Jego zdaniem główna różnica sprowadza się do tematów, jakie teraz porusza się powszechnie, a które kilkanaście lat temu były tabu. Wówczas nawet najbardziej zagorzały antyklerykał nie wyobrażał sobie, że o gwałceniu dzieci przez duchownych będzie się mówić w Polsce głośno.
Michał przyznaje, że nazwanie siebie głośno ateistą nadal wymaga sporo odwagi. Może nawet więcej niż kilkanaście lat temu. Dlaczego? – Kiedyś prof. Barbara Stanosz, filozofka, współtwórczyni kwartalnika „Bez dogmatu”, mówiła o ekspansji wiary w wiarę. O tym, że staje się ona czymś stricte politycznym. Zawłaszczonym przez partię, wmanewrowanym w dumę narodową. Pytanie o istnienie Boga nie jest tak istotne, jak o istnienie samej wiary – mówi filozof.
W tym sensie ateistom trudniej dziś rozmawiać z wierzącymi. Według niego, jeśli religia idzie w parze z nacjonalizmem, to jest większe prawdopodobieństwo, że dyskusja przejdzie w słowny atak. – Z tym że atakować może bezkarnie tylko jedna strona – zaznacza Michał. – To, co się wydarzyło w sprawie Elżbiety Podleśnej, aresztowanej przez policję za rozwieszanie plakatu Matki Boskiej w tęczowej koronie w parafii jawnie stygmatyzującej osoby LGBT, pokazuje, że znów mamy do czynienia z zaostrzeniem podejścia wobec tych, którzy śmią atakować Kościół – dodaje.
Dlaczego więc ateiści nie wykorzystają sytuacji i np. nie stworzą własnej partii? – Bo my nie mamy ze sobą wiele wspólnego. Sama niewiara to za słaby czynnik scalający. Może bardziej mobilizujący okaże się antyklerykalizm jako reakcja na przestępczą działalność niektórych duchownych. Ale na to też trzeba poczekać – ocenia Michał.

Dzieci i ateiści głosu nie mają

– Żyję bez Boga. Emocjonalnie, intelektualnie, w życiu codziennym – mówi Piotr Szumlewicz. Nie jest ochrzczony. Była to decyzja jego taty, ateisty. Mamie wiara przeszła po 1989 r., gdy Kościół ujawnił swoje antykobiece oblicze. Przekonuje, że ateizm nie czyni go innym, wyjątkowym, bo różnice między ludźmi zależą od innych spraw niż wiara. Uważa, że to poprzez politykę, media, edukację wmawia się nam, iż religia jest istotna. I że etyka czy wartości moralne wymagają istnienia Kościoła.
Nadal boli go jednak, gdy tzw. autorytety społeczne przekonują, że bez Boga jego życie jest wybrakowane. Kościół czynią strażnikiem wartości i pośrednikiem w relacjach człowiek – Stwórca. Według Piotra ten pośrednik, czyli hierarchia, jest zły i cyniczny. – Nie potrzebuję Boga, by kochać bliskich i troszczyć się o nich. Gdy ktoś umiera, nie myślę o tym, czy pójdzie do nieba i zostanie zbawiony, tylko chcę mu pomóc, minimalizować cierpienie. To jest postawa świecka, wynika z humanizmu i wartości demokratycznych – podkreśla socjolog.
Tak jak w wielu innych przypadkach ateizm splata się u niego z antyklerykalizmem. Przeszkadza mu to, że ludzie Kościoła składają deklaracje polityczne, otwarcie sympatyzują z partią władzy, że podczas świąt religijnych biskupi obrażają ludzi myślących inaczej. Że wmawia mu się, iż religia musi być obecna w szkołach, w wojsku, a nawet w skarbówce. – Gdy chodziłem do podstawówki, lekcje religii odbywały się w kościołach. Kiedyś koledzy spytali, dlaczego mnie na nich nie ma. „Bo nie wierzę w Boga” – odpowiedziałem. Mój ówczesny najlepszy kumpel próbował ratować sytuację, przekonując, że tylko tak ściemniam. Nie mógł zrozumieć, że nie chcę brać udziału w tym plemiennym rytuale – opowiada. Lata później, już jako związkowiec w OPZZ, czuł się nieswojo, gdy przed świętami urządzono spotkanie z opłatkiem i wspólnymi publicznymi modłami. – Stałem z boku, grzecznie, miło, nie przeszkadzałem. Szkoda, że nikt mnie nie pytał, czy mam ochotę uczestniczyć w religijnych ceremoniach – wspomina.
Sytuacji, w których nikt nie liczy się ze zdaniem ateisty, może wymieniać więcej. Pamięta pogrzeb swojego dziadka, który szczerze nienawidził Kościoła. Powtarzał z przekonaniem i lekką ironią, że chce być pochowany pod drzewem. – Nie uszanowano jego woli. Wyprawiono mu katolicki pogrzeb, a ksiądz nie omieszkał rzucić kilku uwag o błądzeniu – mówi Szumlewicz.

Świętujący ateiści

– Rewolucja ateistyczna? Ona nigdy w Polsce nie miała miejsca. To raczej środowiskom konserwatywnym zależy dziś na sformułowaniu takiego przekazu, by wywołać w osobach wierzących poczucie jakiegoś zagrożenia – mówi Agata Czarnacka, etyczka i filozofka polityki. – Wydarzyło się natomiast coś innego. Kobiety zaczęły mocno walczyć o swoje prawa, to samo dotyczy środowisk LGBT. Sprzeciw wobec dyskryminacji, nierówności w pracy i płacy, brak zgody na stanowienie takiego prawa, które godzi w wolność osobistą. To stało się zalążkiem czarnych marszy i włączyłam się w ich organizowanie. Jeśli ktoś nazywa to rewolucją ateistyczną, to tylko w tym sensie, że narusza patriarchalny ład, który jest dla Kościoła esencją bytu – tłumaczy Agata.
Ateistom zarzuca się niekiedy ignorancję w kwestii podstaw wiary. O niej tak powiedzieć nie można. Jej mama jest teolożką, ciotka katechetką. Odkąd pamięta, czytała dzieła związane z filozofią religii. Zarówno te stare, św. Tomasza i św. Augustyna, jak i przemyślenia Jana Pawła II. I o ile pierwsze uważa za istotne, o drugich nie ma najlepszego zdania.
– Kościół posoborowy był bardziej ruchem społecznym, nastawionym na dialog, miał uwspółcześnić Wspólnotę, przyciągnąć ludzi. Koncentrował się na jednostkowym sumieniu i przekonaniu, że nawet jeśli człowiek nie wierzy, a jest dobry, dostąpi zbawienia. Do tradycji soborowych nawiązuje papież Franciszek. I jest krytykowany przez tę część polskiego Kościoła, która pozostaje bardziej nastawiona na przetrwanie i dostatek – mówi Agata.
Opowiada, że długo wywierano na nią presję, by chodziła na msze. Moment zawahania? Podczas przygotowań do pierwszej komunii. Odmieniła jakąś formułkę w rodzaju żeńskim i została za to głośno skrytykowana. – Poczułam, że coś jest nie tak. Potem, gdy miałam jakieś 12 lat, chciałam zakładać wyemancypowany żeński klasztor – uśmiecha się na to wspomnienie. Kolejny moment? – Gdy zrozumiałam, że albo będę zapierać się siebie, swojego ciała, albo wina zawsze będzie „moja” i „wielka”. Jako dziewczyna, osoba zafascynowana światem i ludźmi, byłam bez szans. Z założenia miałam pozostać grzesznicą – tłumaczy filozofka.
Dziś nie rozumie gloryfikowania Dekalogu. Uważa, że równie dobrze busolą życiową może być – tak jak dla niej – deklaracja praw człowieka i obywatela, dokument mówiący o suwerenności, wolności, nietykalności osobistej i równym dostępie do stanowisk. – Ale oprócz prawa stanowionego mamy własne sumienie. To naprawdę niezły organ decyzyjny – podkreśla Agata.
Przekonuje, że w Polsce coraz mniej rzeczy robi się, „bo wypada”. Przez to łatwiej mówić o swoim ateizmie. Nadal jednak trudno oszacować, ile osób jednoznacznie identyfikuje się jako niewierzące. W grudniu 2018 r. GUS opublikował badania spójności społecznej dotyczące życia religijnego Polaków (powyżej 16. roku życia), w którym 94 proc. z nich zadeklarowało przynależność do jakiegoś wyznania (92,8 proc. do Kościoła katolickiego). W tym przypadku chodziło jednak bardziej o kulturowy wymiar tożsamości religijnej niż duchowy: uczestnictwo i sentyment do obrzędów i świąt katolickich czy wychowanie. Odsetek osób uważających się za wierzące okazał się bowiem niższy i ledwie przekracza 80 proc.
Mimo że coraz więcej ludzi nie ma oporów, aby przyznać, że nie wierzy w Boga, to, jak przekonuje Agata, teraz, kiedy mamy konserwatywny rząd, bycie ateistą stało się jeszcze większym wyzwaniem na co dzień. Co musiałoby się zmienić, żeby jako niewierząca poczuła się w Polsce komfortowo? Chciałaby, żeby podstawową formą świętowania ważnych dla niej rocznic, jak np. zakończenia II wojny światowej, przestało być odprawianie państwowych mszy. Żeby nie musiała zastanawiać się, czy w tym gabinecie ginekologicznym dostanie rzetelną opiekę. Chciałaby, żeby klauzula sumienia uwzględniała też sumienie pacjentów i pacjentek. Żeby nie musiała słuchać polityków mówiących, że ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę. – I nie chcę żyć w obawie, że za każdą jego krytyką może pójść poranna wizyta policji – ucina Agata.