Ratunkiem dla Polski lokalnej ma być danie jej więcej władzy – wynika z 21 tez przedstawionych w Gdańsku. To tak, jakby zamknąć alkoholika w barze, by nie pił z kumplami.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Ciekawe, czy zwrócili państwo na to uwagę? Najpierw była ofensywa. 4 czerwca w Gdańsku, w symbolicznej chwili i symbolicznym miejscu, ogłoszono 21 tez samorządowych. Pomyślano je jako programową propozycję dla liżącej rany po wyborczej klęsce opozycji. Miały chyba być tym, czym sierpniowe solidarnościowe postulaty dla tłamszonego przez PRL-owską rzeczywistość społeczeństwa – ubrać w słowa buzujące emocje. Strzał był celny, o czym najlepiej świadczy mobilizacja Telewizji Polskiej i rządowych dziennikarzy. Od rana do nocy straszyli „rozbiciem dzielnicowym”, które straszna opozycja chce zafundować kwitnącemu krajowi.
Ale nie minęły dwa tygodnie i nastała cisza. Ani debat, ani kłótni. W mediach temat się nie zaczepił, politycy też nieskorzy do komentowania. Obrona samorządu przed Prawem i Sprawiedliwością, odbudowa Polski lokalnej, więcej obywatelskości, mniej centrali – zwał, jak zwał – nie rozpaliły społecznych i publicystycznych emocji. Pojawiły się iskry, nie udało się rozniecić ogniska.
Czyżby po raz kolejny okazało się, że opozycja nie ma pojęcia, co się kotłuje pod pokrywką? Może pomysł jest dobry, ale wykonanie nie całkiem? Analiza 21 samorządowych tez prowadzi do wniosku, że lokalni włodarze powtórzyli błąd, który z uporem od prawie czterech lat robi opozycja: diagnozują sytuację na podstawie wycinka rzeczywistości. W tym przypadku: samorządów wielkomiejskich.

Prawo wielkich liczb

Najpierw trochę liczb. W Polsce jest 2477 gmin, z tego 1537 gmin wiejskich, 638 gmin wiejsko-miejskich, 302 gminy miejskie i 314 powiatów. Jest 535 miast liczących do 10 tys. mieszkańców, 321 liczących od 10 do 50 tys. i 46 miast od 50 do 100 tys. Miast od 100 do 250 tys. mieszkańców jest 27, od 250 do 500 tys. – 6. Cztery mają od 500 do 1 mln mieszkańców. Tylko jedno jest większe – Warszawa. Na każdym szczeblu działają samorządy, doliczyć musimy jeszcze 16 samorządów wojewódzkich.
Chcieliśmy zestawić te liczby z listą sygnatariuszy 21 tez, tej jednak próżno szukać. W relacjach ze „Święta Wolności i Solidarności”, podczas którego podpisano dokument, pojawia się ogólna informacja, że uczestniczyło w nim 800 samorządowców z całego kraju. Są też zdjęcia, na których swoje podpisy składają prezydenci największych miast. Dużo to? Reprezentacyjna liczba? Nie wiadomo, bo nie ma nazwisk sygnatariuszy.
Są jednak inne liczby. Samych radnych jest w Polsce ponad 46 tys., burmistrzów i prezydentów jest 940, wójtów – 1537, a starostów – 314.
Aby cokolwiek powiedzieć o kondycji i problemach Polski lokalnej, trzeba brać pod uwagę wszystkie samorządowe szczeble. Znaleźć ich części wspólne, przeanalizować mechanizmy i wskazać takie rozwiązania, która zadziałają nie tylko w wąskim kręgu.
Czy postulaty gdańskie spełniają te warunki? Zobaczmy, co zaproponowali samorządowcy.

Ucieczka w ogólniki

Tezy można podzielić na cztery grupy: pożądane, zaskakujące, niebezpieczne i dyskusyjne. Przy czym te pierwsze praktycznie nie wzbudzają kontrowersji, zaś te zaskakujące tak naprawdę nie zależą od państwa, bo narzędzia do rozwiązania wymienionych tam problemów mają właśnie samorządy – i dlatego te postulaty zaskakują. Tezy niebezpieczne pogorszyłyby sytuację, zaś dyskusyjne... – no właśnie, tu jest zbyt wiele niewiadomych, by wyrokować.
Tez pożądanych jest sześć. Wymieńmy: pełne prawo wspólnoty samorządowej do samodzielnego decydowania o całokształcie spraw lokalnych (teza 1), budowa społeczności lokalnej solidarnej i otwartej, przeciwdziałanie wykluczeniom (teza 2), zwiększenie nakładów na edukację, godne pensje nauczycieli (teza 6), skuteczna ochrona środowiska, walka ze smogiem (teza 9), rozwój budownictwa społecznego i komunalnego (teza 11) oraz środki z budżetu adekwatne do zadań (teza 13).
Trudno będzie znaleźć oponentów tych stwierdzeń. Pierwsze dwa są tak ogólne, że mieszczą praktycznie całe spektrum działań lokalnych i obywatelskich. Niedofinansowanie edukacji i innych zadań, przerzucanie kolejnych na samorządy bez zapewnienia im pieniędzy, to bolączka od wielu lat. I z równą bezwzględnością lokalne władze dociskały rządy PiS, Platformy i SLD. Podobnie jest ze smogiem i budownictwem komunalnym – mimo wielu deklaracji, szumnie ogłaszanych programów i setek zapewnień państwo w tych dziedzinach praktycznie zrejterowało, przekonując, że gdyby tylko samorządy chciały, toby się za problemy wzięły. Argumentacja równie celna, jak dowodzenie, że zbliżającej się katastrofie klimatycznej można zapobiec na poziomie jednego kraju.
Nad tezami zaskakującymi warto się pochylić dłużej, bo z daleka trącą hipokryzją. Weźmy tezę 7: niezależna kultura angażująca społeczności lokalne. W rozwinięciu samorządowcy napisali, że chodzi o „transparentne i apolityczne finansowanie przez państwo kultury aktywizującej społeczności lokalne”. Dlaczego akurat przez państwo? Przecież „transparentność i apolityczność” powinny być zasadami oczywistymi dla wszystkich.
Przykład pierwszy z brzegu, z tego tygodnia. Prezydent Przemyśla zabronił zorganizowania 22 czerwca na Rynku Starego Miasta performance’u „Nie będzie innego”. Aktywistka Anna Dąbrowska chciała tam ustawić okrągły stół i przy nim rozmawiać z szefem Związku Ukraińców. Prezydent odpisał, że taka impreza kolidowałaby z innymi. To wersja oficjalna.
Formalne i nieformalne naciski samorządowców na ośrodki kultury, a nawet prywatnych przedsiębiorców prowadzących kluby, nie są niczym nadzwyczajnym i wcale nie jest to ułomność jedynie państwa.
Podobnie jest z tezą 10: ochrona krajobrazu i przestrzeni publicznej. Tu w opisie lokalni politycy wspominają między innymi o lex Szyszko, czyli prawie pozwalającym na wycięcie drzew bez pozwolenia. Uchwalił je co prawda rząd, ale kto ciął? Deweloperzy, prywatni właściciele nieruchomości i... samorządy. Między innymi przy drogach. Zresztą rżnięcie przydrożnych drzew to w niektórych gminach prawdziwy sport. Co stoi przy asfalcie, musi być niebezpieczne, a jak niebezpieczne – tniemy. To samo tyczy się hektarów zrewitalizowanych rynków, na których trawniki i drzewa z morderczą konsekwencją zastępuje beton. W ostatnich dniach po mediach społecznościowych krążą zestawione zdjęcia rynku w Skierniewicach z lat 70. i aktualne. To miasto właśnie teraz boryka się z brakiem wody. Na zdjęciu z lat 70. drzewa i trawniki, na aktualnym – kostka brukowa. To nie rząd wybetonował ten rynek, zrobił to własnymi rękami i własnym umysłem skierniewicki samorząd.
Teza 16, o swobodzie tworzenia związków metropolitalnych oraz obszarów funkcjonalnych, jest tyleż niezbędna, co nierealizowalna. Właśnie ze względu na samorządy. Nie od dziś wiadomo, że te małe mają problem ze współpracą. Dominuje myślenie przez pryzmat własnej gminy. Autobusy jeżdżące tylko do granicy miasta, bo radni nie mogą się dogadać z tymi obok. Rodziny mieszkające za granicą miasta, które aby posłać dziecko do szkoły lub przedszkola, muszą stosować meldunkowe wygibasy. Kanalizacje urwane w połowie, bo choć ekonomiczne było poprowadzenie ich dalej, to nie można, bo „tam to już inna gmina”... Szerszej perspektywy nie nakaże żaden przepis, samorządowcy mają dziś narzędzia, by współpracować. Co więcej, tego oczekują od nich mieszkańcy.
Dwie ostatnie tezy w tym zestawie brzmią najbardziej kuriozalnie. To odpolitycznienie mediów publicznych (teza 19) i przywrócenie służby cywilnej (teza 21). Każdy, kto choć zahaczył o samorząd gminny i powiatowy wie, jak wiele w tych dziedzinach ma on za uszami. Od lat Stowarzyszenie Gazet Lokalnych walczy o wprowadzenie odgórnego zakazu wydawania przez władze lokalne własnych pism. Robione przez urzędników, rozdawane za darmo, są od pierwszej do ostatniej strony propagandową tubą władz. Takimi „Wiadomościami” TVP do kwadratu. Oczywiście za publiczne pieniądze, w trosce o pluralizm informacji i opinii. Brzmi znajomo? Podobnie jest z kadrą urzędniczą. Nic nie stoi na przeszkodzie, by samorządowcy stosowali profesjonalne, oparte na merytoryce, zasady naboru. Nie zakazuje tego żaden przepis, co więcej – prawo nakłada nawet taki obowiązek. Ale działy prawne i sekretarze urzędów dokonują wielu wygibasów, by w konkursie na stanowisko wygrał właśnie ten, który ma wygrać – człowiek prezydenta, wójta, burmistrza. Ćwiczą się w tych wygibasach z takim zacięciem, że wołanie o służbę cywilną z daleka zalatuje hipokryzją.

Więcej nie znaczy lepiej

Najbardziej niebezpieczne tezy samorządowców dotyczą zniesienia odgórnej kadencyjności (teza 4), samodzielności samorządów z zakresie podatków lokalnych oraz działalności gospodarczej (teza 12) i zwierzchności powiatów i samorządów wojewódzkich nad służbami zespolonymi (teza 18). Wprowadzona przez PiS kadencyjność stoi samorządowcom kością w gardle, bo ogranicza ich rządy do dwóch pięcioletnich kadencji. Stety lub niestety to jedyny sposób na wpuszczenie do Polski lokalnej świeżego powietrza. Argumenty, że 10 lat to za mało, by zrealizować swoją politykę, brzmią kuriozalnie, zwłaszcza w zestawieniu z perspektywą prywatnych przedsiębiorców i menedżerów. Tylko kadencyjność może pomóc w rozmontowaniu gminnych i powiatowych klik. Udawanie, że one nie istnieją bądź są marginesem marginesów, czyni więcej szkody polskiej samorządności niż najbardziej dyktatorskie zapędy PiS.
To właśnie z powodu mechanizmów i zależności dominujących na poziomie gminnym tak demoralizujące dla władz lokalnych było pozwolenie im na prowadzenie działalności gospodarczej w inny sposób niż przez spółki komunalne. Biada przedsiębiorcom, który niedobrze żyją z władzą. Dumping cenowy za pieniądze podatników to pierwsze z brzegu narzędzie, którym można by takich zdyscyplinować. A samorządowcy potrafią być kreatywni.
O nieumiejętności współpracy gminnych samorządów już wspominaliśmy, powiaty, które miały jej pilnować, zupełnie się z tego zadania nie wywiązały. Dawanie im kolejnych kompetencji, np. nadzoru nad strażą pożarną czy sanepidem (teza 18), wprowadziłoby jeszcze większy chaos. Zresztą dziś powiaty to szczebel samorządu kompletnie nieistotny i niepotrzebny. Nie ma własnego finansowania i istnieje z powodów politycznych, bo zapewnia pulę miejsc pracy, którymi można dysponować. Jeśli naprawiać samorząd, to lepiej tak – likwidując powiaty właśnie.
Jest jeszcze siedem tez dyskusyjnych. Może i wartych rozważenia, ale na razie zbyt mało jest szczegółów, by je zaakceptować. Prezydenci miast postulują przekształcenie Senatu RP w Izbę Samorządową (teza 3). Z izbą wyższą w dzisiejszej formie jak z powiatami – istnieje z powodów politycznych i nic nie stoi na przeszkodzie, by przestała istnieć. Izba Samorządowa, reprezentująca środowisko lokalne, to pomysł wart analizy. Tylko jaki miałby być klucz doboru przedstawicieli? Nominacja? Przez kogo? Wybory powszechne? Tu problemem będzie naturalna dominacja samorządowców z dużych miast, bo zdobędą więcej głosów. Poza tym: jakie byłyby kompetencje takiej izby?
Podobne problemy stawia teza 5, obowiązek konsultowania z przedstawicielami samorządu i społeczności lokalnej wszystkich projektów ustaw. W jaki sposób miałoby się to odbywać? Jakie grono miałoby konsultować? Jak dobierane? Jak reprezentatywne?
Samorządowcy postulują też decentralizację ochrony zdrowia (teza 8), dodając w opisie, że powinno się wprowadzić system konkurencyjnych ubezpieczeń zdrowotnych. Tu nasuwa się wątpliwość: dodatkowe ubezpieczenia to decyzja systemowa, polityczna i ogólnokrajowa. Przynajmniej do tej pory były one w kompetencjach władz krajowych. Podobnie jak wojskowość, bezpieczeństwo, wymiar sprawiedliwości. Dlaczego miałyby o tym decydować samorządy?
Postulat decentralizacji rozdziału funduszy unijnych (teza 14) wygląda na słuszny, jednak kryje się za nim pogląd, że samorząd będzie robił to lepiej. Czytaj: uczciwiej. Trudno zrozumieć, skąd przekonanie, że w samorządach wojewódzkich (bo chyba o ten poziom chodzi) poziom upolitycznienia jest niższy. Chyba że to postulat tymczasowy. Na zasadzie: jak dzieli ten rząd, to niech już lepiej robią to samorządy. Jak będzie nasz, znów będzie dzielił, jak powinien.
Trzy ostatnie postulaty – przekazanie społecznościom lokalnym mienia publicznego (teza 15), likwidacja urzędu wojewody (teza 17) i policja municypalna (teza 20) – są sformułowane zbyt enigmatycznie, by móc je poddać analizie.
Samorządowcy zapowiedzieli, że tezy będą teraz konsultowane i dyskutowane. Potem mają się zmienić w projekty ustaw, które zostaną zaprezentowane 31 sierpnia. Jak na razie debaty nie widać. A jest o czym rozmawiać. Polska lokalna wymaga naprawy i jeśli weźmie się za to PiS, zrobi tak, jak potrafi – wymieni kadry na własne. Jednak przekonanie, że naprawa ma polegać na przekazaniu samorządowi jeszcze więcej władzy – takiemu, jaki jest on dziś – jest zbyt karkołomnym pomysłem, by pomógł w wyborczym zwycięstwie jesienią.
Wyborcy w Polsce gminnej widzą i wiedzą swoje.