Po rekonstrukcji – kongres. Wszystko jako wstęp do bitwy o Sejm. Taki jest plan PiS na najbliższe miesiące.
Wczorajszy termin zmian w rządzie oficjalnie wynikał z kalendarza prezydenta. Nie ma jednak wątpliwości, że chodziło również o przykrycie uroczystości organizowanych w rocznicę 4 czerwca 1989 r. w Gdańsku, w których udział wzięli Donald Tusk i politycy opozycji. – Przez kilka dni media będą opisywać nowych ministrów. Atutem z punktu widzenia rządu jest także to, że nie są kontrowersyjni. Większość jest absolutnie nieznana opinii publicznej. Dla wyborców to nowe osoby, z którymi będą się zapoznawać – podkreśla politolog dr hab. Marek Migalski.
O nominacjach zadecydował klucz polityczny. To w większości posłowie, którzy teraz będą musieli zapewnić kontynuację w resortach i nie stwarzać problemów. Jak wynika z informacji DGP, po rekonstrukcji – w czerwcu lub lipcu – odbędzie się kongres programowy PiS i nowe propozycje dla wyborców. Zapewni on wejście w kampanię i wybory w najszybszym możliwym terminie, czyli 13 października. Tak, aby dać jak najmniej czasu opozycji na pozbieranie się po porażce w wyborach europejskich.
Cel maksimum to samodzielna większość na drugą kadencję. Walka polityczna będzie dotyczyła nie tylko mobilizacji wyborców PiS, ale także demobilizacji elektoratu opozycji. Stąd pożądane są nominacje polityków, którzy nie będą budzili emocji. – Klucz to ludzie z genem porozumienia – mówi jeden z czołowych polityków PiS. Dlatego premier Morawiecki mówił wczoraj w Pałacu Prezydenckim o aksamitnej rekonstrukcji.
Nowi ministrowie mają także zapewnić równowagę frakcji w PiS oraz być lokomotywami wyborczymi w regionach. Bożena Szopa-Borys jest posłanką ze Śląska, kluczowego w kontekście wyborczym. Dariusz Piontkowski z kolei będzie mobilizował wyborców PiS na Podlasiu. A Elżbieta Witek i Michał Dworczyk to politycy z Dolnego Śląska. – To element takiego rekonstruowania rządu, gdzie najważniejszy jest balans frakcji – ocenia Tomasz Siemoniak, wiceszef PO.
Zaskoczeniem okazały się zmiany w samej kancelarii. Jacek Sasin, szef Stałego Komitetu, awansował na wicepremiera. Podobnie było w czasach rządu Jarosława Kaczyńskiego, gdy taki awans spotkał Przemysława Gosiewskiego, pełniącego analogiczną do Sasina funkcję. Według Morawieckiego komitet to kluczowe ciało, jeśli chodzi o przełamywanie silosowości resortów. Podział na Polskę resortową premier określił jako „zmorę III RP”.
Zadaniem Sasina jest koordynacja rządowych projektów, ale też pilnowanie, by nie było ich za dużo. Jego rola może okazać się kluczowa we wdrażaniu przez rząd nowych wyborczych obietnic PiS. – Nie ma mowy o twardej ręce, jestem od pilnowania procedur. Każde działania rządu można odbierać jako przedwyborcze. Od pierwszego dnia po wyborach każda władza musi zabiegać, by obywatele chcieli ją poprzeć – mówił Sasin po nominacji.
Politolog Marek Migalski uważa, że awans Sasina to efekt wewnętrznej polityki równowagi uprawianej przez Jarosława Kaczyńskiego. – Oznacza wzmocnienie jego kontroli nad rządem. Reszta zmian nie jest znacząca. Do wyborów zostało kilka miesięcy i to będzie sztuka administrowania tym, co zrobili poprzednicy – podkreśla Migalski.
Ministrem konstytucyjnym został także szef kancelarii premiera Michał Dworczyk. – Znaczna część działań szefa kancelarii premiera polega na współpracy z ministrami konstytucyjnymi, m.in. koordynowaniu projektów prowadzonych przez różne resorty. Z dotychczasowej, wieloletniej praktyki wynika, że dobrze sprawdza się rozwiązanie, w którym szef kancelarii, również od strony formalnej, ma tożsamą pozycję w rządzie co inni ministrowie – mówi Dworczyk.