Polak katolik miał się denerwować prowokacją Podleśnej, to i się denerwuje – dajcie mu się wykrzyczeć, byleby do tego nie mieszano państwa.
To historia poniższego felietonu, który miał wcale nie powstać. Dzwoni do mnie pani redaktorka i pyta:
– Tekst będzie?
– Ale o czym? – pytam głupio, jakby to nie było moje zadanie, żeby zawsze mieć coś do powiedzenia.
– Jak to o czym? Tyle się dzieje – mówi redaktorka zniecierpliwiona. – Tusk na UW, no i ta sprawa z wypowiedzią Jażdżewskiego… Kobietę zatrzymali, bo podmieniła Matce Boskiej aureolę na tęczową… Ciekawe rzeczy, filozoficznie, politycznie… Rozdział Kościoła od państwa, zasadność tej sprawy z obrażaniem uczuć religijnych… Nie interesuje cię to wszystko?
Otóż bardzo interesuje, odpowiadam, do tego stopnia, że od kilku dni siedzę przed komputerem i konsumuję masę komentarzy i wypowiedzi na te właśnie tematy. Ale nie mam w tych kwestiach nic ciekawego do powiedzenia.
– Nic? – pyta redaktorka, słusznie rozczarowana moją postawą. – Nic zupełnie? No to napisz o czymś innym – i odkłada słuchawkę, bo ma mnóstwo innych autorów, z którymi musi dzisiaj porozmawiać; jakby człowiek się nie gimnastykował, to jedyny we wszechświecie nie będzie.
Już mam zacząć pisać o lemurach, kiedy coś mnie zatrzymuje, a ręka zawisa mi w pół drogi nad klawiaturą. Zastanawiam się mianowicie: co to znaczy, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia na te tematy? Oddzwaniam.
– Hm? – pyta redaktorka, która ma dzisiaj na głowie naprawdę masę rzeczy.
– Już wiem, dlaczego mi się wydaje, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia – mówię. – Otóż to znaczy, że mam bardzo ciekawe rzeczy do powiedzenia, rozumiesz?
– Nie – słyszę, a w tle uderzenia w klawiaturę.
– Chodzi o to, że mam do powiedzenia rzeczy dość normalne; niby antypisowskie, ale bez szału. Na przykład to, że sprawa z wejściem policji do domu Elżbiety Podleśnej, podejrzanej o rozlepianie wizerunków z utęczowioną Matką Boską, o 6 rano to rzeczywiście ogromny skandal. Można chyba nawet powiedzieć, że aparat państwowy dryfuje w stronę stosowania akcji policyjnych w celach politycznej represji. Straszna sprawa, no i też głupia, bo takiego fatalnego PR-u w prasie zagranicznej już kilka miesięcy nie mieliśmy. Ale z drugiej strony w tym kontekście bronić Podleśnej, mówiąc, że tęcza to biblijny symbol pojednania, to jak bronić faszystów, twierdząc, że swastyka to pogański symbol wiatru albo hinduski symbol szczęścia. Kobieta zrobiła prowokację, chcąc zwrócić uwagę na nietolerancyjny stosunek Kościoła do osób LGBT+; niech więc usłużni jej pomocnicy nie opowiadają andronów. Polak katolik miał się denerwować, to i się denerwuje – dajcie mu się wykrzyczeć, byleby do tego nie mieszano państwa, bo to jest naprawdę niebezpieczne; paragraf z obrazą uczuć religijnych w tym wypadku bardzo naciągany. A swoją drogą, to i tak mniejsza prowokacja niż to, co było w tym kościele w Płocku, gdzie na grobie Pańskim napisane było „gender”, „homozboczenia” i tym podobne.
– Faktycznie, nuda – mówi redaktorka. – Nic mocnego.
– A Jażdżewski? Co tu powiedzieć. Po pierwsze, wcale nie porównał Kościoła do świń tarzających się w błocie, to było ogólnie, o debacie publicznej, można sobie sprawdzić w transkrypcji. Po drugie, jego poglądy były znane wszystkim, którzy o nim co nieco słyszeli, więc komentarz o Kościele, który porzucił przesłanie Ewangelii, nie mógły być zbyt wielkim zaskoczeniem. Po trzecie, co on takiego powiedział? Nic takiego. Że polski Kościół jest wykluczający i niekiedy pełen nienawiści. To prawda. Prawdą jest też, że za dużo go w polityce. Ale z drugiej strony, musiał to mówić? Nie wiedział, że wkurzy masę ludzi? Pewnie nie musiał; może wtedy przesłanie Tuska o polityce miłości 2.0 byłoby wiarygodniejsze. Trudno mi się zdecydować, czy na tym etapie politycznego sporu lepiej walczyć o faktyczną reprezentację (dużo ludzi jednak identyfikuje się z tym, co Jażdżewski powiedział), czy o zasięg (platforma mniej zdefiniowana, ale za to dostępniejsza). Może tak, a może tak. Nie wiem. Sama widzisz.
– No tak – mówi redaktorka – takiemu zdroworozsądkowemu ciamkaniu trudno nadać tytuł w stylu „Jażdżewski ZAORAŁ Kościół i chwała mu za to” albo „Mord na katolikach pod egidą UW”.
– Tak wyglądają prawie wszystkie tweety, jakie się w tym temacie pokazały – mówię. – Nic dziwnego, że wydaje mi się, że tak naprawdę nie posiadam żadnej opinii.
– A może – mówi moja wspaniała redaktorka (to mówiłam ja, Jarząbek) – należałoby pomyśleć o tym, żeby drukować więcej opinii takich… po prostu. Może więcej ludzi takie ma, a wypowiadają się dopiero wtedy, jak mogą napisać na Twitterze, że „Mord” albo „Średniowiecze”? Może trzeba się zająć tym, żeby programowo mówić rzeczy pozornie oczywiste, spokojne, nienachalne, a nie tylko rzeczy kontrowersyjne, z klikalnymi tytułami? Bo potem się nam wydaje, że walczymy ze sobą na śmierć i życie, a prawda jest taka, że niekoniecznie, po prostu publicyści się wytrenowali w pisaniu tylko tego, co mogą napisać wielkimi literami?
– Może. Ciekawa jestem, czy to wydrukujesz.
– A nie masz może czegoś mocnego o lemurach?