- Brexit jest złym rozwiązaniem. I nie jest to kwestia maksymalizacji zysków, tylko minimalizacji strat - mówi dr hab. Przemysław Saganek, prof. Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk.

Przeczytał pan projekt umowy wyjściowej?

Przejrzałem.

To porozumienie nie jest korzystne dla Wielkiej Brytanii.

Oczywiście, że nie jest. Nie ma prawnej możliwości stworzenia takiej umowy, która byłaby w stu procentach wymarzona dla Brytyjczyków. Na to się składają zarówno przyczyny prawne, jak i polityczne. Unia nie ma żadnego interesu, żeby ułatwiać państwom wychodzenie ze swojego grona. Można dziwić się pani May, że zaakceptowała takie porozumienie. Z kolei prawnicy unijni wynegocjowali dobrą dla siebie umowę i to, że nie chcą jej renegocjować wcale mnie nie zaskakuje.

Nie chcą, ale mogą.
Każda umowa, która nie weszła w życie, podlega renegocjacjom. Problem polega na tym, że Unia Europejska nie chce otwierać kolejnych negocjacji i ma do tego pełne prawo.

Czy chaos, który obecnie dzieje się na Wyspach można było przewidzieć?

Referendum z 2016 roku nie było formalnie wiążące, tylko konsultatywne. Wtedy decydowały emocje. Brytyjczycy mówili, że zatracają swoją tożsamość, zaczynają się gubić w Unii Europejskiej i najlepiej z niej uciekać. Natomiast okazało się, że jest to niesamowicie skomplikowane. Teoretycznie, niby państwo wyspiarskie jest najłatwiej oddzielić. Tylko problem jest taki, że Brytyjczycy i Irlandczycy dzielą się tą samą wyspą. Brytyjska klasa polityczna – w swojej większości - jest przeciwna wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii. Pani May negocjuje brexit, którego nie chce. W naszych warunkach kontynentalnych to jest rzecz niewyobrażalna.

Jest szansa, że Londyn zdecyduje się na drugie referendum? Czy nie byłoby to łamanie prawa?

Izba Gmin mówi twardo: drugie referendum to absurd. Jeżeli chodzi o prawo unijne, ono w to nie wkracza. Unia Europejska traktuje państwo jako jednostkę. Jeżeli parlament powie, że kolejne referendum jest zgodne z konstytucją, Unia nie będzie w to wnikać. Gdyby jednak doszło do drugiego referendum, Bruksela by się ucieszyła. Opuszczając Unię, Wielka Brytania tylko traci.

A Unia? Przecież Zjednoczone Królestwo to silny gracz polityczny, państwo, które posiada broń jądrową, jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa…

Unia też traci. Polityka międzynarodowa to nie jest kółko dyskusyjne, Wielka Brytania na pewno wszystkim się przydaje. Dlatego właśnie Unia nie może dać zanadto korzystnych warunków wyjścia, bo nie chce, żeby wyjście w ogóle nastąpiło. Unijni prawnicy wynegocjowali umowę, w której zabezpieczyli swoich obywateli oraz odnieśli się do kilku kwestii terytorialnych. Mam tutaj na myśli suwerenne bazy na Cyprze czy Gibraltar. Nieuregulowanie tych punktów newralgicznych może spowodować kolejne utrudnienia.

Jedno takie utrudnienie już mamy.

Tak, owszem. Kwestia dwóch Irlandii to największy problem brexitu.

Czy jest szansa, że to kiedyś zostanie uregulowane?

Umowa wyjścia na tyle precyzyjnie reguluje kwestię dwóch Irlandii i tak de facto wiąże Wielką Brytanię z Unią poprzez Irlandię Północną, że w zasadzie Unia nie ma specjalnego interesu żeby się śpieszyć z drugą umową (tj. umową o przyszłej współpracy). Przypuszczam, że Unia by przyciągała proces zawierania umowy, wychodząc z założenia, że Wielka Brytania i tak jest uwiązana. I tutaj warto zadać sobie pytanie: kogo Zjednoczone Królestwo się boi? Pana Tuska? Pana Timmermansa? Nie. Ono się boi własnych obywateli z Irlandii Północnej. Boi się, że wyjście z Unii, może okazać się początkiem rozpadu państwa. Granica Irlandii Północnej staje się zewnętrzną granicą Unii, która oczywiście musi być odpowiednio pilnowana. I teraz mamy zdecydować, gdzie stawiamy tzw. mur berliński? Czy kontrola graniczna będzie pomiędzy dużą wyspą a małą wyspą, (na linii Londyn-Belfast) albo w środku małej wyspy (na linii Belfast-Dublin), albo pomiędzy małą wyspą a kontynentem (na linii Dublin-Europa). Ale to ostatnie byłoby krzywdzeniem państwa członkowskiego.

W takim razie czy przedłużenie okresu wyjścia z Unii coś zmieni?

Nie możemy przewidzieć przyszłości, nie wiemy czy Brytyjczycy wystąpią z Unii, czy jednak zostaną. Czy znajdzie się jakieś rozwiązanie dla backstopu, czy nie. Do tej pory każdy scenariusz jest możliwy. Wyjście państwa z UE to potężny problem, to jest trzęsienie ziemi. Nie ma niestety przepisu, za pomocą którego da się je wyeliminować. Jak widzimy, rozstanie z Unią jest bolesne dla obu stron.

Izba Gmin może prosić o przedłużenie tylko raz? Prawo unijne coś o tym mówi?

Art. 50 TUE, czyli ten, który uruchamia całą procedurę wyjściową, nic o tym nie wspomina. Zresztą ten przepis nigdy wcześniej nie był ćwiczony. Procedura opuszczenia Unii była tworzona przez osoby, które nie bardzo wierzyły, że ten artykuł kiedykolwiek będzie wykorzystany. Rada Europejska może przedłużyć wyjście o tydzień, o miesiąc, ale również i o 10 lat. Nie ma jakiejś granicy czasowej. Inna kwestia czy będzie chciała. Nie mamy też określonej liczby przedłużeń wyjścia. Ale również trzeba pamiętać, że wystarczy sprzeciw tylko jednego państwa i do przedłużenia nie dojdzie.

Czy projekt umowy wyjściowej przewiduje wycofanie się z niego?

To jest właśnie paradoks. Z Unii można wystąpić, ale z umowy brexitowej już nie, bowiem nie ma ona klauzuli o wypowiedzeniu.

Nie ma, ale Brytyjczycy mówią, że zgodnie z Konwencją Wiedeńską przysługuje im prawo wycofania się z umowy wyjściowej na mocy zasadniczej zmiany okoliczności. Twierdzą, że jeżeli dojdzie do zmian, które nie były przewidziane przez strony, może to być podstawa do wygaśnięcia umowy. Czy faktycznie Brytyjczykom przysługuje takie prawo?

Zmiana mogłaby polegać na tym, że coś nagłego by się wydarzyło albo w Irlandii, albo w Irlandii Północnej. Zmiany mogłyby zajść w kwestiach bezpieczeństwa, ale z powodu powstania granicy, a nie jej braku. Zasadniczą zmianę okoliczności można sobie wyobrazić w przypadku umowy zawartej sto lat temu. To, że umowa wyjściowa nie przewiduje klauzuli wypowiedzenia nie jest przypadkiem.

Jest oczywiście orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości, które mówi, że państwo może wycofać wniosek o wystąpienie, ale nie wspomina o tym, że wycofa się ze zgody na porozumienie brexitowe. Jeżeli Wielka Brytania ratyfikuje umowę, wyjście z Unii nastąpi z chwilą wejścia umowy w życie. Tej umowy już nie da się rozwiązać. Możemy więc powiedzieć, że jest to porozumienie jednorazowe.

Brytyjczycy mogą opuścić Unię na podstawie umowy, która jest teraz, a później zacząć negocjacje nowej umowy docelowej. Zawierając umowę wyjściową Wielka Brytania de facto traci prawo głosu, staje się państwem trzecim, ale zachowuje wszystkie obowiązki i w pełni korzysta z praw unijnych do końca okresu przejściowego (do końca 2020 roku - red.). Teoretycznie niby to jest miękkie lądowanie. Ale nie mamy żadnej gwarancji, że umowa o partnerstwie z Unią zostanie zawarta i wyjdzie w życie do końca 2020 roku. Przychodzi 1 stycznia 2021 roku i mamy twarde lądowanie.

Myśli pan, że w okresie przejściowym nie zostanie podpisana umowa handlowa?

Z tym może być trudno, jeśli umowa miałaby dotyczyć takich kwestii jak przepływ usług czy pracowników. Nowe porozumienie miałoby uzyskać zgodę wszystkich państw Unii. Ratyfikacja może trwać nawet kilka lat. Przecież nie wiemy jak zachowają się inne państwa członkowskie. Tu zdecydują interesy i polityka.

Zakładamy, że każdy scenariusz brexitowy do tej pory jest możliwy. Wielka Brytania bierze udział w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Później podejmuje decyzję i mówi, że opuszcza Unię pod koniec tego roku. Jak w takim razie rozwiązać problem mandatów do europarlamentu?

Nie możemy przewidzieć nawet tego, co będzie się działo z brexitem za tydzień. Do tej pory nikt nie wie czy faktycznie dojdzie do rozwodu Wielkiej Brytanii z Unią. Jeżeli Brytyjczycy zostaną do czasu wyborów, w mojej ocenie nie ma takiej opcji, żeby nie mieli swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim.

Negocjatorzy unijni muszą uwzględnić wszystkie technikalia. I tu trzeba odróżniać techniczne niedogodności od rzeczy fundamentalnych. Nikt nie wyrzuci Wielkiej Brytanii po to tylko, żeby uniknąć problemów związanych z posłami. W porównaniu do innych kwestii to są drobne techniczne rzeczy, które prawnik zawsze w taki czy inny sposób rozwiąże. Nie wykluczam, że może będzie tak, jak z orzeczeniem TSUE dotyczącym cofnięcia notyfikacji o wystąpieniu z UE - wielu to się nie podoba, ale nie mają innego wyjścia i się godzą. Orzeczenie Trybunału jest wątpliwe z prawnego punktu widzenia, ale bardzo korzystne z punktu widzenia politycznego.

Zgadza się pan z opinią Donalda Tuska? Z tym, że najlepiej przedłużyć wyjście do 2021 roku?

Tak, jak najbardziej.

Przez ostatni tydzień był krytykowany.

Mocno się wypowiedział w sprawie Wielkiej Brytanii, ale z drugiej strony czemu on miałby być tym przewodniczącym, za kadencji którego tak poważny gracz jak Wielka Brytania opuszcza Unię.

Czyli jednak dojdzie do rozwodu ze Wspólnotą?

Nie musiałoby do tego dojść, ale Brytyjczycy uważają, że to jest ich obowiązek, wynikający z prawa krajowego. Brexit jest złym rozwiązaniem. I nie jest to kwestia maksymalizacji zysków, tylko minimalizacji strat.