Biznesmen Leszek Czarnecki, który oskarża Marka Chrzanowskiego o żądanie 40 mln zł łapówki, nie stawił się w wyznaczonym przez prokuraturę terminie na badania wykrywaczem kłamstw - dowiedziała się PAP ze źródeł zbliżonych do śledztwa prowadzonego w sprawie podejrzenia o przekroczenie uprawnień przez b. szefa KNF.

Sprawdzenia wariografem zarówno Czarneckiego, jak i Chrzanowskiego, domagał się pełnomocnik biznesmena, Roman Giertych. Termin badań wariograficznych Czarneckiego ustalił z prokuraturą.

Jak dowiedziała się PAP kiedy biznesmen nie stawił się na badania, Roman Giertych powiadomił SMS-em organy ścigania, że jego klient wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Zaproponował, żeby właśnie tam prokuratura przeprowadziła takie badania.

Prokuratura nie ma takich prawnych możliwości, nawet gdyby badania miały się odbyć w polskim konsulacie w USA - ustaliła PAP. Czynności konsularne nie obejmują bowiem możliwości przeprowadzenia badań wariograficznych.

Nieoficjalnie PAP dowiedziała się, że Marek Chrzanowski poddał się badaniu wykrywaczem kłamstw.

Były szef KNF został zatrzymany 27 listopada ub. roku. W śląskim wydziale Prokuratury Krajowej usłyszał zarzut przekroczenia uprawnień w związku z rozmową z właścicielem Getin Noble Banku Leszkiem Czarneckim, na którym omawiano przebieg postępowania KNF w sprawie programu naprawczego tego banku. Czarnecki, który nagrał tę rozmowę, na początku listopada ub.r. złożył doniesienie w prokuraturze, a 19 listopada przez 12 godzin składał w niej zeznania.

"Gazeta Wyborcza" napisała 13 listopada ub.r., że w marcu 2018 roku ówczesny przewodniczący KNF zaoferował Czarneckiemu przychylność dla Getin Noble Banku w zamian za około 40 mln zł - miało to być wynagrodzenie dla wskazanego przez szefa KNF prawnika. Czarnecki nagrał rozmowę, jednak w nagraniu nie znalazła się wypowiedź Chrzanowskiego o tej kwocie. Według biznesmena szef KNF pokazał mu kartkę, na której napisał "1 proc.", co miało stanowić część wartości Getin Noble Banku "powiązaną z wynikiem banku".

Adwokat Czarneckiego mec. Roman Giertych przyznał, że kartki z jednym procentem nie ma, ale - jak przekonywał - jest inny sposób na udowodnienie tego, że istniała. Oświadczył, że jego klient jest gotowy poddać się badaniu wariograficznemu.