Resocjalizacja więźniów, a nie zaostrzanie kodeksu karnego ma wpływ na nasze bezpieczeństwo - mówią ludzie, którzy na co dzień pracują z recydywistami. Robią to w sposób wyjątkowy, choć Ministerstwo Sprawiedliwości ostatnio postanowiło im zadanie utrudnić
„Nie oglądam się za siebie,
przeszłość trzymam za plecami.
Sensem życia me marzenia,
kroczę nowymi szlakami.
Nie chcesz być na moim miejscu,
życie dało mi popalić.
Dzisiaj żyję moją pasją,
nie dawnymi nałogami.
Nie chcę robić z siebie znawcy,
ani dawać wam porady.
Moje życie, moje błędy,
moje trudy, moje kary.
Żądza władzy, bieda, ból,
a na łapach stare dziary.
To nie zniknie, się nie zmieni,
ale chcę po wyjściu zmiany”.
To wersy „Motywacji”, piosenki, do której słowa pisali więźniowie zakładu karnego w Siedlcach, jednego z najostrzejszych na Mazowszu. Oni też rapują, a teledysk powstał za kratami, bo o przepustkach dla recydywistów nie było mowy.
Inicjatorem całości jest Paweł „Under” Przewoźny, 27-letni raper, reżyser, który pielęgnuje w sobie miłość do muzyki i wiarę w człowieka. – Na zewnątrz byk wytatuowany, w środku mały chłopak. Resocjalizacja ma pokazać takim ludziom, że choć narobili głupot, wyrządzili zło, to tkwiące w nich dobro można uratować. A sztuka jest formą terapii – mówi.
Paweł rapu słuchał od dziecka, potem zaczął sam tworzyć. – Hip hop jest prawdziwy, pozwala ujść emocjom – przekonuje. Z czasem uznał, że tą drogą może docierać z przesłaniem do innych. Odwiedzał szkoły, ośrodki młodzieżowe. W końcu dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem „Szansa” trafił z warsztatami do zakładu karnego w Siedlcach.
Zdobywanie zaufania następowało powoli. Ci, z którymi zaczął pracę, odsiadywali minimum 10-letnie wyroki. Na początku dał więźniom do podpisania obiegówki o ochronie danych osobowych. „Pokaż, co potrafisz i czego chcesz, a my się zastanowimy” – usłyszał. – No to wykonałem ze trzy swoje utwory – opowiada. „Od tego trzeba było zacząć, dawaj te kartki i do roboty” – rzucili.
Tylko co to znaczy: do roboty? – Chciałem im pokazać, że można mieć fajną pasję i czerpać z niej radość, nawet siedząc w więzieniu. Że można zacząć od nowa i dać coś z siebie innym – przekonuje. To na warsztatach zrodził się pomysł teledysku. Paweł postawił sobie jeden warunek: ma być pełen profesjonalizm. Za mury przeniósł więc całe studio nagrań. Każda rzecz musiała trafić do więziennej ewidencji. – Wyszły tego trzy kartki A4, gęsto zapisane – wspomina.
Zainspirował więźniów do pisania własnych tekstów. Doradzał, pomagał, ale to ich emocje słychać w „Motywacji”. Muzykę również wybierali wspólnie z jego biblioteki bitów. A potem było nagranie i… potworna trema. Jeden z osadzonych podchodził do mikrofonu 40 razy, by zarapować dwa wersy. – Gdy w końcu się udało, powiedziałem mu: „Stary, jestem z ciebie dumny”. On ze łzami w oczach odparł, że pierwszy raz słyszy takie słowa – mówi Przewoźny.
– Skuteczna resocjalizacja? Nie znam jednego patentu, ale na pewno trzeba mieć zapał i nie odpuszczać – zastanawia się Mirosława Paczóska, szefowa Stowarzyszenia „Szansa”, które w Siedlcach działa od sześciu lat. Kibicowała Pawłowi. Miała tylko jedną prośbę: aby premiera teledysku odbyła się w zakładzie karnym. – Chciałam, żeby więźniowie byli pierwszymi widzami. Pamiętam, jak piorunujące wrażenie zrobiła na mnie ich reakcja. Na kamiennych twarzach pojawiły się uśmiechy i łzy. Oni wiedzą, że teledysk pokażę w szkołach i ośrodkach. To, co inni usłyszą, ma być przestrogą, ale też tytułową motywacją.
Paweł myśli o tym, by poszerzyć projekt, dotrzeć z nim do innych zakładów. Więźniowie z Siedlec też nie odpuszczają, dalej piszą teksty. Raper zasugerował, żeby tym razem stworzyli piosenkę patriotyczną. Postanowili, że jej bohaterką będzie jedna z kobiet walczących w AK.
Pod „Motywacją”, która trafiła już do sieci, są setki komentarzy. Również i takie: „Czemu robić z nich gwiazdy i zwyrodnialców promować?”. – Ja na to patrzę inaczej: skoro przeszłości nie cofnę, próbuję zmienić przyszłość – ucina Paweł.

Martwe prawo, ale prawo

„Motywacja” wypaliła, bo dyrektor zakładu przyklepał pomysł. Ale nie zawsze tak to wygląda. W październiku ubiegłego roku rzecznik praw obywatelskich zajmował się skargą skazanego, który chciał przekazać na cel charytatywny swoje prace plastyczne. Poprosił dyrektora zakładu karnego o zapakowanie przygotowanych przez niego 16 rysunków, tak aby kurier mógł je odebrać i dostarczyć jednej z fundacji. Wychowawca nie poparł prośby, ponieważ w magazynie nie było odpowiedniego opakowania. Dyrektor więzienia podzielił tę opinię i rozpatrzył prośbę skazanego odmownie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zabrakło dobrej woli. „Działalność charytatywna to wysiłek skazanego na rzecz readaptacji i reintegracji społecznej – zatem odmowa udzielenia mu pomocy w tych działaniach jest sprzeczna z celami kary pozbawienia wolności” – ocenił RPO.
Pod koniec ubiegłego roku do RPO zgłaszały się również fundacje, alarmując: resocjalizacja skazanych jest utrudniona, bo więziennicy nie wpuszczają do zakładów karnych byłych więźniów działających w organizacjach zajmujących się resocjalizacją skazanych. Na problem zwróciło uwagę rzecznikowi m.in. Bractwo Więzienne Samarytania, a ten napisał pismo do premiera.
Przekonywał, że należałoby rozważyć zmianę rozporządzenia prezesa Rady Ministrów z 28 grudnia 2016 r. Jeden z paragrafów mówi, że przedstawicielem podmiotu współdziałającego w procesie resocjalizacji nie może być ktoś, kto był skazany za przestępstwo popełnione umyślnie. RPO uważa, że warunek ten nie jest potrzebny. Wystarczą pozostałe uwzględnione warunki: wolontariusze muszą mieć pełnię praw cywilnych i obywatelskich, nie mogą być pozbawieni praw rodzicielskich, muszą też dawać rękojmię należytego wykonywania obowiązków.
„Prawodawca uznał błędnie, że jedynie osoby niekarane mogą pozytywnie wpływać na więźniów. Praktyka pokazuje bowiem, że nie mniej pozytywny wpływ mają byli skazani, którzy przeszli drogę nawrócenia i zmiany swojego życia. To ważne szczególnie w pracy samopomocowych grup anonimowych alkoholików i narkomanów” – argumentował Adam Bodnar.
I właśnie przyszła odpowiedź z Ministerstwa Sprawiedliwości. W biurze RPO mają w związku z tym potężny dylemat. Minister kategorycznym tonem uznał, że obowiązujące prawo jest dobre, więc nie należy go zmieniać. – Jeśli taka wykładnia dotrze do Służby Więziennej, podległej w końcu ministrowi, może ona wymusić na zakładach karnych zaostrzenie procedur i stosowanie się do prawa. Bo trzeba przyznać, że dotąd wielu dyrektorów, mimo formalnego zakazu, wpuszczało fundacje na swój teren, widząc głęboki sens i efekty takiej resocjalizacji – słychać nieoficjalne komentarze. Biuro przed wysłaniem pisma do premiera wypytywało również dyrektorów zakładów, czy wpuszczają na swój teren fundacje współpracujące z byłymi skazańcami. Odpowiedź pozytywna padała często. – Mamy więc prawo, którego stosowanie było przez ostatnie lata fikcją. I ministra, który wierzy, że takie przepisy przynoszą efekty.

Wyszli i chcą wracać

Dr Paweł Moczydłowski, kryminolog, były dyrektor Centralnego Zarządu Zakładów Karnych, uważa, że o tym, kto wchodzi na teren zakładu, powinien decydować dyrektor zakładu, ewentualnie okręgowy dyrektor więziennictwa, bo to oni finalnie odpowiadają za bezpieczeństwo. – Centralne sterowanie procesem resocjalizacji się nie uda, tu musi być indywidualne podejście, dobór środków i metod do ludzi – ocenia.
I komentuje odpowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości na pismo RPO: pachnie hipokryzją. – Nie tak dawno odbywał się podział funduszy dla organizacji, które działają na rzecz resocjalizacji skazanych i wspierają tym samym resort. Jednym z beneficjentów była fundacja, której przedstawiciel, niepijący alkoholik, jeździ po zakładach karnych z gitarą i opowiada o tym, jak ocalił się własnymi rękami – mówi. I przekonuje, że na tym polega siła jego przekazu. – Wielu osadzonych to alkoholicy. Pierwszy kontakt z mityngami AA mają właśnie w więzieniu, potem korzystają z pomocy już na wolności. Jeśli uda im się pokonać nałóg, chcą wrócić do więzienia i na swoim przykładzie pomagać innym. To jest wpisane w ideologię klubów AA: trzeba spłacić dług, odpłacić dobrem za dobro.
Zdaniem Moczydłowskiego więziennictwo skręca w stronę represji, marginalizując resocjalizację. Przyznaje, że nie jest to kwestia dwóch, trzech lat, choć ostatnie wydarzenia pogłębiają tendencję.
Taką logiką, przekonuje kryminolog, kierował się resort sprawiedliwości, roztaczając wizję tzw. klapsa penitencjarnego. Kara 15 dni pozbawienia wolności miała być sposobem na walkę z drobną przestępczością. W kwietniu zeszłego roku wprowadzenie go do kodeksu karnego zapowiadał wiceminister Marcin Warchoł. „Żeby oskarżony na własnej skórze poczuł, co to jest więzienie” – mówił wówczas. Po tych słowach spadła na niego lawina krytyki, że nie o to w walce z przestępczością chodzi, by zamykać ludzi i tworzyć getta w majestacie prawa. Ministerstwo Sprawiedliwości wycofało się z tego pomysłu, tłumacząc oficjalnie, że pomysł generowałby zbyt duże koszty, a koronnym argumentem okazał się brak miejsc w więzieniach (na ten cel potrzebne byłoby ich ok. 2,4 tys.).
Co zaś się tyczy ostatnich zaproponowanych przez ministerstwo kilka dni temu zmian w kodeksie karnym, to na gorąco komentował je Marcin Wolny, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: „Spowodują wzrost zaludnienia jednostek penitencjarnych, a także pozwolą na łatwiejsze stosowanie tymczasowego aresztowania. Pociągnie to za sobą znaczne koszty finansowe, jak i społeczne, chociażby konieczność mierzenia się z problemami dotykającymi osoby pozbawione wolności przez długi czas”.
– Jeśli więc w ostatnich latach w naszych więzieniach zmienia się coś na lepsze, to przede wszystkim dzięki organizacjom, które skupiają ludzi pełnych pasji pomagania. A jeśli są tam tacy, którzy sami przeszli przez więzienie, odbyli karę i pojęli swój błąd, to nie rozumiem, czemu nie dać im szansy, by mogli również pomagać innym – pyta Moczydłowski.

Artyści przyjeżdżają w konwoju

„Ten sam zmięty strój
wciągasz na swój garb.
Jesteś gotów, by ktoś otworzył drzwi.
Teraz nastał czas, by policzyć nas.
Jeden, dwa i trzy, już zamknięte drzwi. Ha ha ha…”.
Paragraf 64 kodeksu karnego oznacza recydywę. Paragraf 64 to również nazwa zespołu. Fundacja „Sławek” pomogła mu wydać płytę, na której znalazł się m.in. utwór „Deja vu”. – Jest w tych chłopakach wielki potencjał, mają już materiał na kolejną płytę – mówi Marek Łagodziński, prezes działającej od 1998 r. fundacji. To m.in. dzięki organizowanemu przez nią Festiwalowi Sztuki Więziennej o ludziach z zespołu i o tym, co mają do przekazania, zrobiło się głośno. „Mój Anioł Stróż” to piosenka, w której frontman wyśpiewuje miłość do matki. „Próbowałaś mnie bronić, ale to memu sercu brakowało silnej woli… (…) Mamo, w całym świecie fałszu tylko TY”. Rymy może nie najwyższych lotów, ale wykonanie chwyta za serce.
Łagodziński opowiada, że zorganizowanie takiego koncertu proste nie jest, bo jedni muzycy muszą ubiegać się o przepustki, a ci z „64” przyjeżdżają w konwoju. – Ale dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych – mówi. W jego przypadku też stał się cud: przestał pić, a jego rodzina, choć alkoholizm mógł ją rozbić, zaangażowała się w działalność fundacji.
– Od 2000 r., zawsze w sierpniu, bierzemy więźniów na przepustki i idziemy na pielgrzymki dla niepełnosprawnych. Osadzeni pchają wózki, zajmują się chorymi. Obserwuję, jak po obu stronach wózka zachodzi niezwykła reakcja – mówi Marek Łagodziński. Ludzie z wyrokami dają się poznać od lepszej strony. Sami widzą też, co znaczą cierpienie i ułomność. Bo wielu z nich przyczyniło się w przeszłości do cudzego kalectwa. Próbują więc choć trochę zmazać swoje winy.
Wśród podopiecznych fundacji jest pierwsza morderczyni skazana w Polsce na dożywocie. Miała 18 lat, gdy wylądowała w więzieniu. Dziś jest 40-letnią kobietą. Jakiś czas temu powiedziała, że pamięta smak zupy, którą gotował tata. I marzy jej się, by poczuć go choć raz jeszcze. – Ja na to: „Dobra, spróbujemy”. Dyrektor więzienia pomógł zorganizować tzw. obiad sentymentalny. Tata zrobił tę zupę, mama tort i owoce. Kobieta poprosiła o cywilne ciuchy, możliwość zjedzenia na normalnych talerzach, zwykłą łyżką. Poprosiła też o kwiaty, kupiliśmy dwa drzewka bonsai – wspomina Marek Łagodziński. Dała je potem swoim rodzicom, mówiąc: „Nie możecie się mną opiekować, to zajmijcie się chociaż nimi”. Całe spotkanie odbyło się w sali widzeń, trwało trzy godziny. Ten czas rodzina miała tylko dla siebie.
Po co to wszystko? – Staram się oddzielać ludzi od czynów, których dokonali. Zadanie trudne, ale nie niemożliwe – ocenia Łagodziński. I powtarza to, co słychać też w innych fundacjach: zaostrzanie prawa i upychanie ludzi w więzieniach daje złudne wrażenie bezpieczeństwa. Skuteczniejsza jest walka o odzyskanie człowieczeństwa w skazanych. Słowem: resocjalizacja. Ale o niej, bez udziału fundacji, można w więzieniach zapomnieć. Dlaczego? – Tu nie chodzi o moje zadzieranie nosa, tylko o twarde dane. Na jednego wychowawcę przypada dziś 40–50 skazanych. To i tak dobrze, bo niedawno było to 100–120 osób. Jeszcze trudniejsze zadanie ma psycholog więzienny, bo opiekuje się zwykle 200 skazanymi. Oto dlaczego – kwituje Łagodziński.
Prezes Fundacji „Sławek” również pisał do RPO, że ma trudności z wchodzeniem do niektórych więzień. Że słyszy „nie” bez podania konkretnej przyczyny. – Izolowani ludzie socjalizują się tylko między sobą, więzienia muszą być więc otwarte na osoby z zewnątrz i świadectwa tych, którzy zaczęli życie od nowa – ocenia.

Uczymy się człowieka

W tym duchu powstawał projekt „Uwolnieni”: ma przeciwdziałać powrotom do przestępczości. – Realizując go, odwiedziliśmy wychowanków młodzieżowych ośrodków wychowawczych, ale także zakłady karne i szkoły średnie – mówią w Fundacji „Sławek”. Jedną z bohaterek „Uwolnionych” jest Ewa. Jej historia? W młodości picie, narkotyki, ucieczki z domu, odwyki i terapie. W końcu wyrok za oszustwa. – Społeczeństwo myśli, że jak zamknie się kogoś w więzieniu, to problem znika – mówi, a te jej słowa znalazły się w spocie. – Pierwszy raz bałam się, gdy miałam wypadek samochodowy. Drugi – gdy późną nocą jechałam do więzienia. Słyszałam ujadanie psów i zgrzyt bramy. Co dalej? Lęk. Myślałam, że to sen. Obudziłam się w śmierdzącej celi.
Ewa przekonuje, że w więzieniu są trzy etapy. Niedowierzania, trzeźwości i trzeci: co zrobię, gdy wyjdę. – Wyobraź sobie, że po 10 latach człowieka wywalają. Najpierw jesteś jak balon. Myślisz, że znajdziesz pracę, odnajdziesz rodzinę, odnowisz kontakty. Po miesiącu balon robi „puff” – opowiada. Z nią też tak było. To, że nie wróciła na poprzednią drogę, zawdzięcza ludziom, którzy pomogli jej uwierzyć w siebie: że nie jest śmieciem, tylko kimś.
– Kiedyś organizowaliśmy kursy zawodowe dla więźniów, montowanie ścianek działowych, wymiana okien. To było bez sensu – przyznaje Marek Łagodziński. – Nie ma uniwersalnego zajęcia, które pasuje wszystkim. Zmieniliśmy taktykę. Najpierw z człowiekiem, który do nas trafia, pracuje psycholog, potem prawnik i na końcu doradca zawodowy. Mamy też program „Anioł stróż”. Wyciągamy człowieka na przepustkę i idziemy z nim na zwykły spacer. Pokazujemy, jak pobrać numerek w urzędzie, skasować bilet w komunikacji miejskiej. Uczymy się człowieka, uczymy go życia i uczymy się na błędach.