Mateusz Morawiecki nie poleci do Jerozolimy na spotkanie Grupy Wyszehradzkiej z powodu słów, które padły w czasie warszawskiego spotkania poświęconego Bliskiemu Wschodowi
Takie decyzje zapadły wczoraj po telefonicznej rozmowie Mateusza Morawieckiego z premierem Izraela Binjaminem Netanjahu. – Szef izraelskiego rządu potwierdził, że w trakcie czwartkowego briefingu dla dziennikarzy w żadnym momencie nie przypisywał Polsce ani polskiemu narodowi odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej – oświadczyła wczoraj rzecznik rządu Joanna Kopcińska. Obaj premierzy podtrzymali czerwcową deklarację dotyczącą relacji historycznych. Chociaż – jak wynika z oświadczenia – premier Morawiecki przyjął do wiadomości wyjaśnienia premiera Netanjahu, to na szczyt grupy V4, który w rozszerzonej formule, z udziałem Izraela zaplanowano na ten tydzień w Jerozolimie, nie pojedzie. Zastąpi go szef MSZ Jacek Czaputowicz. Nieoficjalnie słychać ze strony rządu, że podczas szczytu w Warszawie padły wypowiedzi, które absolutnie nie powinny mieć miejsca i aby ten fakt podkreślić i zwrócić na niego uwagę, premier nie może się pojawić w Jerozolimie.
Izraelski szef rządu w czwartek w Warszawie rozmawiał z dziennikarzami po hebrajsku, ale ferment wywołało angielskie tłumaczenie. Netanjahu odpowiadał na pytanie o ustawę o IPN, która przewiduje odpowiedzialność cywilnoprawną za przypisywanie Polakom zbrodni Holokaustu. – Polacy kolaborowali z nazistami i nie znam nikogo, kto zostałby pozwany za takie oświadczenie – tak brzmi polska wersja jego słów.
Wydźwięk wypowiedzi izraelskiego premiera po angielsku zależy jednak od przedimka „the” przed Polakami. Jego użycie oznaczałoby, że izraelski premier miał na myśli cały naród. „Podczas rozmowy z dziennikarzami premier Netanjahu mówił o Polakach, nie polskim narodzie ani państwie. Jego wypowiedź została błędnie zrozumiana i zacytowana w prasie” – czytamy w oświadczeniu, które wydała kancelaria premiera w Izraelu.
Jeden z naszych dyplomatów zauważa, że Netanjahu jest jednym z najbardziej pozytywnie nastawionych do Polski polityków izraelskich. Ale jest skrępowany trwającą w kraju kampanią wyborczą. Próba załagodzenia kryzysu w relacjach z naszym krajem spotkała się z zażartą krytyką opozycji. – Zamiast Polaków przepraszających nas za miliony, które zginęły w Polsce w wyniku Holokaustu, za wspieranie nazistów, to Netanjahu przeprasza ich po raz drugi – powiedział w piątek Ja’ir Lapid, przywódca opozycyjnego ugrupowania Jesz Atid. Nawiązał do kończącej spór o ustawę IPN polsko-izraelskiej deklaracji, w której Netanjahu wraz z premierem Morawieckim podkreślili, że nie zgadzają się na „przypisywanie Polsce lub całemu narodowi polskiemu winy za okrucieństwa popełnione przez nazistów”.
– Ta cała sytuacja bierze się z niezrozumienia. Ale to jeszcze raz pokazuje, jak ciągle trudna w naszych relacjach pozostaje historia i jak bardzo potrzebujemy dialogu – mówi szef fundacji „Z głębi” Jonny Daniels. – Każda strona powinna otworzyć się na cierpienia drugiej. Jako żyd i Izraelczyk, który głęboko rozumie polskie cierpienia z czasów drugiej wojny światowej, mogę powiedzieć, że nie wiemy wystarczająco dużo na temat tego, co się działo z Polską i Polakami – dodaje.
Warszawską konferencję bliskowschodnią przysłoniły spięcia na linii Polska – Izrael i USA w kontekście polityki historycznej. A jaki był faktycznie urobek spotkania? Końcowa deklaracja mówi o powołaniu siedmiu zespołów roboczych. Proces warszawski – jak wstępnie jest nazywana działalność zespołów – ma się toczyć dwutorowo. Z jednej strony w zespołach rządowych, z drugiej w eksperckich, z udziałem przedstawicieli think tanków. Z polskiej strony mają w nim uczestniczyć oprócz przedstawicieli MSZ eksperci PISM. Gwarancją skuteczności procesu ma być jego rozbicie na poszczególne problemy. Taka formuła ma dawać większą elastyczność. – Im więcej płaszczyzn, na których porozumiewają się państwa regionu, tym bardziej ograniczane są pola konfliktu – mówi wiceszef MSZ Maciej Lang.
W ocenie MSZ w kontaktach z Iranem nie doszło do nieodwracalnych zdarzeń. Choć Iran krytykował Polskę za organizowanie konferencji, nic takiego jak odwołanie ambasadora nie miało miejsca.
Problem z oceną konferencji polega na tym, że ewentualne efekty prac zespołów roboczych będą znane najwcześniej w ciągu 2–3 lat.