Chociaż polski rząd ogłosił sukces dyplomacji, to wychodzimy z konferencji poobijani. Brukselę zniechęciliśmy, od Waszyngtonu nic za to poświęcenie nie dostaniemy. We wtorek media obiegły zdjęcia, jak szef MSZ Jacek Czaputowicz kordialnie wita się ze swoim amerykańskim odpowiednikiem Mikiem Pompeą. – Polska czyni to dlatego, że jest entuzjastycznym sojusznikiem, a nie z przymusu. Polacy wiedzą, jak ważne jest odstraszanie, i Stany Zjednoczone są za to wdzięczne. USA też są przeciwne Nord Stream 2 – mówił sekretarz stanu.
A czego jeszcze chcielibyśmy od Ameryki w zamian za zorganizowanie szczytu? Oczywiście Fortu Trump, stałej bazy. I dodatkowych żołnierzy. Od 30 lat na agendzie jest też sprawa zniesienia wiz. Problem w tym, że postawiwszy wszystko na jedną kartę, stajemy się zakładnikiem. Nie USA, a Trumpa. Amerykanie są przywiązani do procedur, na nich opiera się ich system polityczny. Pamiętajmy, że pięć tygodni temu władzę w Izbie Reprezentantów przejęli demokraci i to oni będą decydować o wydatkach na zbrojenia w następnym budżecie. A w kręgach Partii Demokratycznej idea budowy takiej infrastruktury została uznana za farsę.
Pentagon pracuje nad rekomendacjami dla Kongresu w sprawie Fortu Trump bądź rozwiązań alternatywnych. Dokument zostanie przesłany ustawodawcom w marcu. Nie wiemy, co się w nim znajdzie, spekuluje się, że stałej bazy nie będzie. Resort obrony raczej zaproponuje kilka mniejszych kroków: rewitalizację nieużywanego lotniska w Nowym Mieście nad Pilicą, rozbudowę dowództwa dywizji w Poznaniu i ośrodka szkolenia artylerii w Toruniu, unowocześnienie portu w Gdyni oraz bazy helikopterów w Pruszczu Gdańskim. Wczoraj ambasador Georgette Mosbacher oświadczyła, że USA planują zasadniczo zwiększenie liczby żołnierzy w Polsce. To się składa w całość z planami Pentagonu. Konferencja w Warszawie nie ma na to większego wpływu.
Sprawa wiz jest jeszcze prostsza. O ich zniesieniu w ramach planu Visa Waiver Program decyduje spełnienie pewnych warunków, a nie arbitralna decyzja prezydenta. Głównym jest ten, że placówka konsularna USA w danym państwie odmówi wizy nie więcej niż 3 proc. aplikujących. Polska balansuje na granicy 5 proc. odmów, więc tak czy siak zbliża się do udziału w programie o ruchu bezwizowym. Ale gdyby w ramach procedur doszło do wpisania Warszawy na jego listę, nasz rząd i tak na poziomie PR ogłosi to jako swój sukces.
Możemy mieć za to kłopoty z sąsiadami. W stolicach Europy Zachodniej warszawski zjazd uznano za sprzymierzenie USA i Polski wymierzone w Unię. Paryż i Berlin zapamiętały nielojalność Warszawy z okresu koalicji antyirackiej, kiedy większość państw NATO z tej strony Atlantyku odmówiła inwazji na Bagdad. Ich zdaniem historia się powtarza. Nawet Wielka Brytania, która wówczas stała po stronie Waszyngtonu, a dziś prowadzi spór z Brukselą, podziela jej zdanie w sprawie Iranu.
W ostatnich dniach zachodnie rządy obniżyły rangę delegacji, które miały wziąć udział w rozmowach. Bruksela pracuje równolegle nad własnym planem dla Teheranu. Trwają dyskusje nad stworzeniem narzędzi, które pomogą europejskim firmom w prowadzeniu interesów w Iranie, wbrew sankcjom administracji Trumpa. Przedstawiciele MSZ krajów UE pracują też nad rozwiązaniami politycznymi. Decyzje będą podejmowane podczas marcowego szczytu unijnych przywódców. Amerykańscy dyplomaci są tym rozwścieczeni i liczą na to, że europejskie wysiłki skończą się fiaskiem.
Rządząca od dwóch lat ekipa Trumpa nie nauczyła się jeszcze godzenia dwóch żywiołów: własnego instynktu izolacjonistycznego z obowiązującym porządkiem multilateralnym. Ameryka stawia przede wszystkim na siebie i nie interesuje jej to, co się dzieje u sojuszników. Przykładem jest wycofanie się z zawartego 32 lata temu z Moskwą traktatu o likwidacji rakiet średniego zasięgu. Teraz rosyjskie rakiety zagrażają Polsce, nie USA.
Architekci szczytu przygotowywali się do konferencji „na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie”, aż Pompeo wypalił w Kairze 10 stycznia, że będzie to w istocie spotkanie „antyirańskie”. To musiało przyprawić Czaputowicza o zawał, bo wcześniej polskie władze zabiegały o udział Teheranu. Trudno się też dziwić Irańczykom, że nie chcieli przyjechać na rozmowy w nich wymierzone.
Kolejny szok w siedzibie MSZ przyszedł zapewne, kiedy się okazało, że UE znowu uzna Polskę za konia trojańskiego USA i emisariusza prowadzącego nieodpowiedzialną dyplomację na własną rękę, wbrew strategicznym interesom Brukseli. W tej narracji pomógł Pompeo, który regularnie krytykował międzynarodowe organizacje za bierność i nieumiejętność rozwiązywania problemów. Nie tylko UE, ale i ONZ. W pewnym momencie zaskoczeni cichą obstrukcją Europy Amerykanie sami zaczęli obniżać rangę konferencji, nazywając ją w rozmowach z dziennikarzami „roboczą burzą mózgów”.