Unia Europejska i Chiny to dwaj najwięksi handlarze świata. Każdego dnia pomiędzy nimi dochodzi do transakcji handlowych o wartości ponad 1 mld euro. Państwo Środka jest też największym importerem europejskich towarów oraz drugim po Stanach Zjednoczonych eksporterem wyrobów na rynek unijny.
Dlatego wojna handlowa wypowiedziana przez amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa Chinom jest bacznie obserwowana w Brukseli i kluczowych pod względem handlu europejskich stolicach.
Obecnie po obu stronach Oceanu Spokojnego trwa zawieszenie broni. Waszyngton i Pekin dały sobie czas do 1 marca, by wynegocjować możliwe warunki pokoju. Jeśli to się nie uda, w życie wejdą zapowiadane przez Trumpa cła na towary sprowadzane z Chin o wartości 200 mld dol. (zapowiedziane we wrześniu i wstrzymane w grudniu 2018 r.; oprócz tego wciąż obowiązują cła na wyroby o wartości 50 mld dol., nałożone w ubiegłe wakacje). Najprawdopodobniej Pekin odpowie tym samym. Do tej pory nałożył cła na import z USA wart 60 mld dol., a grozi zwiększeniem tej wartości do 110 mld dol.
O ile obie strony mogą stracić dużo na wojnie handlowej, o tyle Unia Europejska może paść ofiarą pokoju. Porozumienie między Waszyngtonem a Pekinem może skutkować przekierowaniem chińskiego importu. Zamiast w Europie, Chińczycy mogą zacząć więcej kupować w Stanach Zjednoczonych. To zresztą podstawowy postulat Trumpa i przedstawicieli jego administracji. Na razie w geście dobrej woli Chińczycy obniżyli na trzy miesiące cła na amerykańskie samochody do pierwotnego poziomu 15 proc. (podwyżka do 40 proc. była jednym z elementów wojny handlowej).
Problem polega na tym, że na handlu z Chinami zarówno Amerykanie, jak i Europejczycy zarabiają w tych samych branżach: motoryzacyjnej, lotniczej oraz sprzętu medycznego. Jeśli cła zostaną obniżone wyłącznie dla amerykańskich przedsiębiorstw, produkty ze Wspólnoty stracą na atrakcyjności. Marek Wąsiński, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, zwraca uwagę, że niektóre przedsiębiorstwa z UE mają dziś lepsze warunki dostępu do chińskiego rynku niż amerykańska konkurencja ze względu na bariery nałożone w ramach wojny handlowej.
– W związku z tym eksport z UE do Chin może ulec nieznacznemu ograniczeniu po ewentualnych uzgodnieniach amerykańsko-chińskich – podkreśla. Trump wypowiedział Pekinowi wojnę handlową, aby wymóc na Chińczykach większy dostęp do ich rynku. Gdyby Stanom Zjednoczonym udało się doprowadzić do otwarcia na konkurencję, poprawiłoby to ekspansję w Państwie Środka przedsiębiorstw nie tylko amerykańskich, lecz także europejskich.
To jednak – jak podkreśla Wąsiński – wydaje się dzisiaj mało prawdopodobne. Priorytetem Trumpa są przecież ustępstwa dla amerykańskich producentów, czego nigdy nie ukrywał. – Jeśli umowa zawierałaby ustępstwa tylko dwustronne między USA a Chinami, wówczas pogorszy się sytuacja dla unijnych eksporterów – dodaje analityk. Odpowiedzialny za negocjacje po amerykańskiej stronie Robert Lighthizer nigdy nie ukrywał, że w Pekinie jego zadaniem jest wywalczenie lepszych warunków dla amerykańskich firm, a nie dla reszty świata.
Co więcej, Wąsiński uważa, że gdyby doszło do ustępstw dla Amerykanów ze strony Chin, administracja Trumpa mogłaby zwiększyć presję na UE, z którą zamierza negocjować umowę handlową. Nowe cła na towary z Europy mają nie być nakładane tak długo, jak długo dochodzi do satysfakcjonujących postępów w negocjacjach. – Ponieważ o nie trudno, w przypadku osłabienia napięć na linii Waszyngton – Pekin może dojść do ponownej eskalacji z Brukselą – mówi analityk.
Taki scenariusz byłby dla Unii fatalny. 19 lutego Departament Handlu ma opublikować raport dotyczący wpływu importu motoryzacyjnego na bezpieczeństwo USA. Podobny dokument administracja wydała w odniesieniu do hutnictwa i stanowił on uzasadnienie dla ceł na stal, aluminium oraz wyroby wykonane z tych materiałów. Teraz może być podobnie, bo trwające między Brukselą a Waszyngtonem rozmowy utknęły w martwym punkcie. Strona unijna nie chce słyszeć o większym otwarciu swojego rynku dla artykułów rolno-spożywczych. Amerykanie z kolei niechętnie zapatrują się na postulat większej otwartości ich rynku na europejskie wyroby przemysłowe.
Konsekwencją wojny handlowej będzie też dążenie Pekinu do technologicznego uniezależnienia się od USA. Alicia García-Herrero z brukselskiego think tanku Bruegel uważa, że Stary Kontynent może dostać rykoszetem w wyścigu technologicznym. Pomimo ogromnego postępu Chiny pod względem innowacyjności są nadal w tyle za Europą i USA. Uniezależniając się od amerykańskiej technologii, Chińczycy przestaną też potrzebować innowacji ze Wspólnoty.
Z drugiej strony, dążąc do zażegnania konfliktu z Waszyngtonem, Pekin nie może sobie pozwolić na pogorszenie relacji z Unią. – Na razie Chiny szukają sprzymierzeńców i grają na dwa fronty, oferując coś Amerykanom, ale wyciągając też rękę do Europejczyków. Przykładem chociażby decyzja z 2018 r. o możliwości przejęcia przez BMW kontroli nad joint venture koncernu z lokalnym partnerem w Państwie Środka (do tej pory limit udziału inwestora zagranicznego wynosił 50 proc.) – tłumaczy Damian Wnukowski z PISM.
Co więcej, Pekin dostrzega również zmieniający się klimat na Starym Kontynencie, w tym pojawienie się w debacie wątku chińskiej ekspansji gospodarczej wewnątrz Unii Europejskiej, a także zmianę w postrzeganiu polityki handlowej: przesunięcie nacisku z „Chiny powinny grać na dokładnie tych samych regułach, co my” na „może powinniśmy przejąć część ich zagrań”. Stąd protekcjonistyczne tony w nowej strategii przemysłowej dla Niemiec, a także poczucie, że państwa europejskie powinny mocniej wspierać swój biznes, jeśli ma mieć on szanse w konkurencji z firmami z Chin.
Wizerunkowi Państwa Środka na Starym Kontynencie nie pomogła też afera Huawei. I nie chodzi nawet o to, czy firma rzeczywiście współpracuje z rządem chińskim w celach szpiegowskich, ale że zwróciła uwagę na zjawisko chińskiej działalności wywiadowczej w ogóle. Dziennik „Die Welt” w weekend podał za unijną służbą dyplomatyczną, że w samej Brukseli jest aktywnych ok. 250 chińskich agentów (i 200 rosyjskich). Sytuacja podobno jest tak zła, że służba zaleciła swoim pracownikom unikanie konkretnych restauracji w centrum miasta, położonych w pobliżu dzielnicy europejskiej.
Tylko w Brukseli jest 250 aktywnych chińskich agentów. I 200 rosyjskich