Nowa książka jednego z byłych pracowników Białego Domu prezentuje bardziej osobiste spojrzenie na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
„Drużyna żmij: moich 500 wyjątkowych dni w Białym Domu Trumpa” daje trochę inny wgląd w funkcjonowanie Białego Domu niż opublikowany parę miesięcy temu „Strach” Boba Woodwarda. O ile legendarny dziennikarz skupił się raczej na procesie wykuwania się polityki Białego Domu, o tyle Cliff Sims ukazuje codzienność Zachodniego Skrzydła z perspektywy szeregowego pracownika.
Autor pracował w ekipie odpowiedzialnej za komunikację; oficjalna nazwa jego stanowiska brzmiała „dyrektor strategii przekazu Białego Domu”. O swoim byłym szefie pisze raczej dobrze, oszczędzając mu krytyki. Cierpkie słowa, jeśli padają, to zawsze w towarzystwie jakiegoś wytłumaczenia: jeśli POTUS (skrót od „President of the United States”) tak zrobił, to znaczy, że miał powody.
Sims lubi opowiadać o Trumpie przez pryzmat ciepłych obrazków. Przytacza jedną z zagrywek, którymi prezydent lubił zabawiać gości w Gabinecie Owalnym. Na jego biurku spoczywało niewielkie, drewniane pudełko z przykuwającym uwagę czerwonym guzikiem na bocznej ściance. Jasne jest, jakie skojarzenia budzi czerwony guzik u prezydenta USA, toteż niektórzy goście łypali z ciekawością w stronę pudełka. Jeśli Trump to zauważył, odsuwał je od siebie, mówiąc: „Nikt nie chce, żebym naciskał ten guzik, więc zostawmy go w spokoju”.
Kilka minut później przysuwał jednak pudełko w swoją stronę bez przerywania rozmowy, by po chwili nacisnąć guzik znienacka, bacznie obserwując przy tym reakcję gości. Na twarzach większości musiało się malować zdziwienie, gdy do Gabinetu Owalnego wchodził kelner z dietetyczną colą na srebrnej tacy. Trump wybuchał wtedy śmiechem. – Ludzie nigdy nie wiedzą, co myśleć o czerwonym guziku! Czy on odpala atomówki? – mówił.
„Drużyna żmij” potwierdza także wiele znanych już i krążących od dawna o Trumpie opinii, jak ta, że nałogowo ogląda telewizję. „Pochłania jej tyle, ile Roger Ebert (najsłynniejszy, amerykański krytyk X muzy – red.) musiał oglądać filmów” – pisze Sims. Od razu jednak usprawiedliwia prezydenta: dzieje się tak dlatego, że Trump „opanował telewizję w stopniu mistrzowskim”, stąd często komentował technikalia przekazu telewizyjnego: ustawienie kamer i oświetlenia czy dobór elementów graficznych. W wieczór wyborczy przyszły prezydent miał westchnąć, że wielokrotnie krytykowana przez niego stacja MSNBC ma najlepsze grafiki, podczas gdy uwielbiany Fox News – najbrzydsze.
Sims potwierdza, że Trump nie ma szacunku do osób, u których wyczuje słabość. Na posłuch mogą liczyć wyłącznie ci, których uzna za twardzieli (wyjątek stanowią rodzina i osoby bezgranicznie lojalne). Zresztą w ten sposób prezydent lubił też prezentować swoją ekipę, np. podczas spotkania z egipskim prezydentem Abd al-Fatahem as-Sisim. Byłego już sekretarza obrony Jima Mattisa przedstawił oczywiście jako „wściekłego psa” (czego Mattis nie lubił), a sekretarza handlu Wilbura Rossa jako „killera z Wall Street”.
Doskonale obrazują to stosunki prezydenta z liderami Partii Republikańskiej na Kapitolu, czyli Mitchem McConnellem i Paulem Ryanem. Tego pierwszego Trump szanował, bo był pod wrażeniem jego bezwzględnego spojrzenia na politykę. Przykładem spotkanie z republikanami w sprawie reformy systemu ubezpieczeń zdrowotnych (Obamacare, której mimo większości w Kongresie i zapału prezydenta nie udało się cofnąć), podczas którego Trump wyraził przekonanie, że w głosowaniu mogą liczyć na głos Joe Manchina, demokratycznego senatora, którego lokator Białego Domu uważał za przyjaciela.
– Panie prezydencie, on nigdy nie stanie po naszej stronie, kiedy będzie trzeba. Co więcej, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pozbawić go mandatu w 2018 r. – powiedział McConnell. – Czy naprawdę musimy na niego polować? – zapytał Trump. – Tak, zmiażdżymy go jak garść winogron – padła odpowiedź. „W gabinecie zaległa cisza – może na pół sekundy – kiedy atmosfera stężała jak w scenie z »Chłopców z ferajny«, kiedy nikt nie wie, jak Joe Pesci zareaguje na to, że Ray Liotta nazwał go »zabawnym«. Czy się wścieknie? Czy zacznie się śmiać?” – pisze Sims. Ostatecznie napięcie przerwał Trump, wskazując na McConnella i mówiąc: „Ten facet jest jak wąż! Podoba mi się takie twarde podejście, Mitch”.
Zupełnie inaczej Trump obchodził się z Ryanem, który podczas wyborów prezydenckich w 2016 r. ogłosił, że nie będzie wspierał kandydata swojej partii. Sims wspomina spotkanie, na którym Ryan wtajemniczał Trumpa i wiceprezydenta Mike’a Pence’a w szczegóły ustawy mającej zastąpić Obamacare. Prezydent, który nie lubił długich narad, szybko stracił zainteresowanie, a w pewnym momencie wstał i wyszedł bez słowa z Gabinetu Owalnego, kiedy Ryan wciąż mówił. Po chwili dało się słyszeć, że w pokoju obok włączył sobie telewizor.
Innym razem, kiedy stało się jasne, że reforma ubezpieczeń nie przejdzie przez Kongres, prezydent nawymyślał Ryanowi przez telefon. – Pamiętam wiec wyborczy w Wisconsin, na którym wygwizdali cię twoi ludzie. Zdychałeś tam jak pies, Paul. Jak pies! Uratowałem wtedy twój tyłek, ale wiesz co? Może mieli rację – wykrzyczał.
Nałogowo ogląda TV, komentuje ustawienie kamer czy oświetlenia.