Afera dotycząca Polskiej Grupy Zbrojeniowej nie jest czymś nowym ani zaskakującym. Kiedy Antoni Macierewicz na początku 2018 r. odchodził z funkcji szefa Ministerstwa Obrony Narodowej, krążyły wieści, że jedną z przyczyn tej dymisji – poza motywami politycznymi – są „nieprawidłowości” w tej instytucji.
Polityk miał się okazać nie tylko ekstrawaganckim protektorem kariery byłego rzecznika resortu Bartłomieja M., który żądał, by go traktowano jak wiceministra, we wszystko się wtrącał, upokarzał wojskowych. Pod bokiem Macierewicza miał wyrosnąć quasi-korupcyjny układ. Zresztą na długo wcześniej krążyły pogłoski, choćby o niekontrolowanych skłonnościach Bartłomieja M. do hazardu.
Parę miesięcy po odejściu ministra nieprawidłowości w PGZ opisał tygodnik „Sieci”, rzadko zajmujący się tego typu historiami, gdy chodzi o ekipę PiS. Namalował obraz układu towarzysko-biznesowego zarabiającego na zawyżonych fakturach, fikcyjnych szkoleniach i umowach pompujących pieniądze z PGZ. Wyraźnie wskazano na Bartłomieja M. jako człowieka, wokół którego ta działalność się skupiała. Podano też informację o czynnościach Centralnego Biura Antykorupcyjnego w tej sprawie. Przecieki szły wyraźnie z tej instytucji.
Nowy minister Mariusz Błaszczak zaczął od personalnej czystki w PGZ. Przeprowadził ją zresztą w całym ministerstwie. Pojawi się oczywiście pytanie, dlaczego na konsekwencje prawne zdecydowano się teraz. Opozycja będzie przekonywała, że afera to efekt kilkuletniej samowoli Macierewicza jako ministra, a termin aresztowań przedstawi jako sztuczkę wyborczą. PiS z kolei wysnuje opowieść o rządzie, który nie boi się wypalania korupcji żelazem we własnych szeregach. Wcześniej Bartłomieja M. wyrzucono z partii i piętnowano jako osobę niepoważną, nieprzestrzegającą podstawowych standardów. Krążą też pogłoski o tym, że te spektakularne zatrzymania poprzedzają pojawienie się ważnego nagrania uderzającego z kolei w sam PiS.
Naturalnie nie wiemy, na ile funkcjonariusze kierowali się logiką samego śledztwa, a na ile polityczny moment wybrał za nich ktoś inny. W sobotę Jarosław Kaczyński sugerował w wystąpieniu na partyjnej konwencji, że niekontrolowana władza demoralizuje. Bardzo szybko dostaliśmy przykład tej kontroli. Trudno uwierzyć, aby kierownictwo CBA nie uzgadniało z samym liderem decyzji mającej tak wielkie konsekwencje polityczne. Prezes PiS zatwierdza nawet obsadę stosunkowo niskich posad w spółkach Skarbu Państwa. Tu zapewne został spytany o zdanie, choć nie ma na to oczywiście dowodów, bo byłoby to niezgodne z procedurami.
Wczorajsze zatrzymania to przede wszystkim początek końca kariery Antoniego Macierewicza. Trudno sobie wyobrazić, aby człowiek, przy którego boku hodowano naganne praktyki, dostał jeszcze kiedyś propozycję objęcia wysokiego stanowiska państwowego. Do tej pory spekulowano złośliwie, że jest tylko „chowany” do wyborów. Teraz mamy prawdopodobnie do czynienia z jego definitywnym odstawieniem na boczny tor. Kontekst, zarzuty stawiane oficjalnie jego człowiekowi przez antykorupcyjną instytucję, mocno utrudni mu też odpowiedź na marginalizację jakąś własną inicjatywą polityczną, konkurencyjną wobec PiS. Sam zresztą wyraźnie zwlekał z zerwaniem z tą partią. Może gdyby zrobił to przed wczorajszymi zatrzymaniami, łatwiej byłoby mu dziś przedstawiać się w roli ofiary.
Spekulowano, że Kaczyński obiecał mu wybór na prezesa Najwyższej Izby Kontroli, kiedy skończy się kadencja Krzysztofa Kwiatkowskiego. Nawet jeśli to prawda (nikt tego nigdy nie potwierdził), dziś ta funkcja jest zapewne poza zasięgiem Macierewicza. Jest nadal posłem i wiceprezesem PiS. I ma topniejącą, choć widoczną grupę zaprzysięgłych fanów, którzy będą teraz głosić, że „nic nie wiedział” albo jest ofiarą rozgrywki frakcyjnej. Ale jeśli Polska jest choć w pewnym procencie normalnym krajem, były szef MON raczej już się nie podniesie. A to polityk 71-letni, więc szanse na powrót po kilku latach też ma niewielkie. Mamy chyba do czynienia z końcem epoki Macierewicza.
To oznacza uwolnienie pisowskiej polityki od balastu wojowania mitami, radykalną, często irracjonalną retoryką. Oczywiście nie uwolni to PiS od kłopotliwych pytań. Choćby o tolerowanie tak długo nieprawidłowości w MON. Różnych, nie tylko korupcyjnych; był przecież chaos, nonszalancja, ewidentne błędy, konflikt z wojskową kadrą. Mogą się pojawić także inne wątki. Wśród zatrzymanych jest były poseł PiS Mariusz Antoni K., który wiedzę uzyskaną kiedyś w komisji obrony (był bardzo sprawnym parlamentarzystą) teraz spieniężał jako lobbysta w sektorze zbrojeniowym.
Z jednej strony rozprawa z takimi ludźmi może przysporzyć PiS punktów w nadchodzących kampaniach. Ta ekipa idzie dalej niż Platforma Obywatelska, broniąca swoich, choćby w aferze hazardowej, przed zbyt drastycznymi konsekwencjami, poza wypadnięciem z polityki. Z drugiej strony i w tym przypadku padnie pytanie, czym się właściwie różni układ personalny dobrej zmiany od ekip poprzednich. W szczególności od kadr PO, oskarżanych o czysto komercyjny stosunek do polityki. Od dalszych losów śledztwa i zdarzeń towarzyszących zależy, która narracja będzie miała większe wzięcie.
Padnie pytanie, czym się różni układ personalny dobrej zmiany od ekip poprzednich