To mógł być każdy z nas - od zeszłej niedzieli to zdanie przestało być banałem.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Od poniedziałku jesteśmy w stałym kontakcie z politykami wszystkich opcji. Pytamy nie tylko o ich plany, staramy się też wyczuć emocje naszych rozmówców. Dostrzec można autentyczny wstrząs, jaki wywarło na nich zabójstwo Pawła Adamowicza. Parlamentarzyści, nawet ci znani z bezkompromisowych opinii i wchodzenia w ostre polemiki, rozmawiają cichszym głosem. Nikt nie jest skory do ostrej konfrontacji, nerwy trzymane są na wodzy.
Ale w tej atmosferze zadumy wyczuć można także strach. Poczucie zagrożenia. To nie są tylko przeczucia, to słowa, które – choć nieoficjalnie – można usłyszeć od naszych rozmówców. To obawa o rodziny czy szukanie środków bezpieczeństwa. Nie mówimy o czymś, co uderza od razu czy paraliżuje, ale obawie, która pojawiła się w widoczny sposób. Politycy zdali sobie sprawę z tego, że granica wzajemnego zwalczania się została przekroczona i ktoś za to zapłacił najwyższą cenę. Padło na prezydenta Gdańska, ale przeświadczenie jest takie, że mógł to być każdy polityk – zwłaszcza znany i (niekoniecznie) lubiany. Może się znaleźć następny zwichrowany psychicznie Stefan W., który w imię wyimaginowanej zemsty poszuka popularnego polityka. Poczucie zagrożenia – do tej pory hipotetyczne – nagle stało się namacalne.
Na osobistą ochronę liczyć mogą najważniejsze osoby w państwie – prezydent, premier, byłe głowy państwa. A rolą posła czy samorządowca jest bycie możliwie blisko ludzi (przynajmniej w wariancie idealnym). Odgrodzenie się od wyborców, zaszycie w biurach czy Sejmie nie wchodzi w grę, bo oznacza koniec kariery.
Nastroje skutecznie podsycają internetowi hejterzy. Nienawistne wpisy zachęcające do zrobienia krzywdy innym urzędnikom – m.in. prezydentom Warszawy, Wrocławia, Olsztyna czy Poznania, a także prezydentowi RP – zalały internet. Na szczęście zaczęły być wreszcie traktowane serio. Dotąd policja wyłowiła kilkanaście osób posługujących się mową nienawiści – jak się spekuluje, zrobiła to na polecenie szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego (sama policja przekonuje, że to jej inicjatywa). Do tej pory tego typu sprawy traktowane były po macoszemu. We wrześniu 2017 r. powołano w komendach wojewódzkich komórki do zwalczania przestępstw z nienawiści w cyberprzestrzeni. Ile spraw do tej pory podjęto? 143 (stan na połowę stycznia). Dużo? Niech każdy sam oceni.
O powszechnym niepokoju świadczyć może nawet to, ile emocji wywołują już same pytania o to, czy śmierć Pawła Adamowicza to był mord polityczny, czy nie? To kwestia, która już staje się elementem podziału politycznej sceny. Albo czy tę sprawę można przyrównywać do zabójstwa związanego z PiS Marka Rosiaka przez Ryszarda Cybę w 2010 r.?
Mamy w dyskusji pogląd, że każde zabójstwo polityka jest siłą rzeczy morderstwem politycznym. I w tym kontekście owe czyny spełniają kryteria. Ale naszym zdaniem to niepełny ogląd sprawy. Można powiedzieć, że zabójstwo Rosiaka było mordem politycznym w pełnym wymiarze, zaś Adamowicza miało polityczny kontekst. W pierwszym przypadku motywacją sprawcy była niechęć do PiS, przeświadczenie, że im więcej polityków tej partii dosłownie zniknie z publicznego życia, tym lepiej. W przypadku morderstwa prezydenta Gdańska nie są w pełni znane motywacje sprawcy, u którego podejrzewa się chorobę psychiczną. Obwinił on za swój czyn PO, w czasie rządów której miał trafić do więzienia, nie miał jej za złe ośmioletniej władzy. W tym sensie zabójstwo było aktem osobistej zemsty, nawet jeśli jej powody były urojone. Adamowicz zaś był dla niego, mieszkańca Gdańska, przedstawicielem tego ugrupowania i łatwym celem. Lub – jak ujął to prof. Antoni Dudek w jednej z rozmów z DGP – może prezydent Gdańska zginął, bo był najbardziej znaną osobą pozostającą w zasięgu paranoika? Z punktu widzenia polityków w tej sprawie ważne jest to, że celem był przedstawiciel tej właśnie profesji.
Czy obie sprawy – zabójstwo w biurze poselskim PiS sprzed ośmiu lat i śmierć Pawła Adamowicza – mają porównywalny ładunek polityczny i emocjonalny? Obie tragedie wstrząsnęły politycznym światem w Polsce. Jednak z całym szacunkiem dla zabitego Marka Rosiaka – czym innym jest śmierć asystenta posła, a czym innym zasztyletowanie na oczach widzów i mediów osoby pełniącej od 20 lat funkcję prezydenta miasta, znanego w całej Polsce samorządowca, który niedawno wygrał kolejne wybory. I to zdarzenie z punktu widzenia polityków czyni koszmarnie prawdziwym stwierdzenie: „To mógł być każdy z nas”.
Na pewno możliwą nauką z tej tragedii powinno być obniżenie temperatury politycznego sporu. Jeśli chodzi o PiS, ważnym gestem byłoby doprowadzenie do zmian w mediach publicznych i likwidacji jednostronnego przekazu ignorującego zasady dziennikarskiego rzemiosła. Ważna jest także niezgoda na nienawiść w mediach społecznościowych, zwykłych mediach czy na forum publicznym.
Trzeba skończyć z premiowaniem „zaorywujących” wypowiedzi czy nagłaśnianiem radykalnych stwierdzeń. I to jest możliwe wyłącznie jako działania wspólne i podjęte w celu autentycznej naprawy sytuacji, a nie pognębienia przy okazji politycznego czy ideowego przeciwnika.
„Odpowiedzialność każdego z nas dzisiaj polega na zwróceniu się w stronę własnego stada. Nie wolno pouczać przeciwników, bo o zrozumienie racji jest wtedy najtrudniej. Ludzie przyzwoici – tacy, których sumieniem otwarta zbrodnia wstrząsa – są po obu stronach. Po obu stronach są również tacy, którzy w obliczu zbrodni wyją z nienawiści do sprawców – rzekomych czy rzeczywistych. Są tacy, którzy triumfują, widząc cierpienie i śmierć ofiar. Patrzmy na tych, którzy są wśród nas. Zostawmy tych po drugiej stronie. Niech każdy bierze odpowiedzialność za siebie – nie za własne stado. To indywidualna odpowiedzialność się liczy. I tylko ona jest w stanie przemienić stado w ludzką wspólnotę” – te ważne słowa napisał nie publicysta symetrysta, a Paweł Kasprzak, lider Obywateli RP. I trudno się pod nimi nie podpisać.
Trzeba skończyć z premiowaniem „zaorywujących” wypowiedzi czy nagłaśnianiem radykalnych stwierdzeń. I to jest możliwe wyłącznie jako działania wspólne i podjęte w celu autentycznej naprawy sytuacji, a nie pognębienia przy okazji politycznego czy ideowego przeciwnika