Do niedawna świat z szacunkiem patrzył na to, jak rośnie nasz pokojowo-zagadkowy biznes, ale teraz dostał komunikat: escape roomy w Polsce to śmierć. Dla prężnie rozwijającej się branży to może być nokautujący cios.
Dziennik Gazeta Prawna
Wczwartek rodziny żegnały pięć nastolatek, które zginęły w pożarze koszalińskiego escape roomu. Urodzinowa impreza w pokoju zagadek zakończyła się tragedią. Z niewielkiego pomieszczenia nie było wyjścia. Okno zabite płytą, drzwi bez klamki (jej odnalezienie miało być jednym z elementów rozgrywki), brak przycisku, który otwiera wyjście, jeśli uczestnicy zabawy chcą z jakiejkolwiek przyczyny opuścić imprezę. Potem okazało się, że miejsce rozrywki zostało przygotowane domowym sposobem, ogrzewane piecykami podłączonymi do butli gazowych, a nieszczelne zawory i sparciałe przewody doprowadziły do gwałtownego pożaru i tragicznej śmierci pięciu dziewczyn.
Szukanie winnych szybko przerodziło się w nagonkę na całą branżę. Leszek Mellibruda, psycholog biznesu, opowiada, że podpytał znajomych, którzy chętnie odwiedzali escape roomy (ER). Tylko jedna osoba zadeklarowała, że jeszcze kiedyś się tam wybierze. Wśród moich znajomych także zabrakło amatorów. A już nie ma mowy, aby ktoś puścił tam swoje dzieci. W ciągu kilku dni popularna, świetnie rozwijająca się branża rozrywkowa otrzymała nokautujący cios. – Zadziałała propaganda i siła liczb – uważa Mellibruda. Od minionego piątku w doniesieniach medialnych pojawiały się informacje: dokonano tylu a tylu kontroli, tyle a tyle obiektów zamknięto, tyle a tyle nałożono mandatów. Każdego dnia liczby rosły.
Do dnia przed pogrzebem ofiar zlokalizowano 548 escape roomów, z czego 400 skontrolowano, 53 zamknięto, strażacy mieli 1600 zastrzeżeń (przypadają więc cztery na każdy lokal), 40 osób ukarano grzywną.
Trudno dziwić się gwałtownym działaniom polityków. To ich zadanie: reagować natychmiast i stanowczo, wskazać winnych, wyciągnąć konsekwencje, wszcząć kroki zmierzające do tego, aby sytuacja się nie powtórzyła. Jednak przy tej okazji padły słowa, jakie paść nie musiały: o osobach, które z chęci zysku doprowadziły do zagrożenia życia innych ludzi.
„W tej sprawie musimy być bardzo konsekwentni i być krok przed tymi, którzy chcieliby kosztem bezpieczeństwa nabijać swoje kabzy pieniędzmi wyjątkowo brudnymi i niebezpiecznymi, bo okazało się, tak jak w wypadku Koszalina, że ten zysk został okupiony śmiercią pięciu bogu ducha winnych dzieciaków” – mówił minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński, komentując kontrole w escape roomach.
Leszek Mellibruda zauważa, że to wypowiedź jakby żywcem przeniesiona z czasów PRL-u, kiedy to kułacy i imperialiści byli zagrożeniem dla ludu. – Państwo powinno być skuteczne, a zastraszaniem i karami nie wychowuje się ludzi, nie skłania do zmian. Co by było, gdyby dać właścicielom lokali np. 24 godziny, uprzedzić o kontrolach, odwołać się do ich odpowiedzialności – pyta psycholog. Ci, którzy mieli w ER jakieś drobne uchybienia, mogliby je usunąć, ci, których pokoje były w złym stanie, i tak zostaliby wychwyceni i ukarani, a nie byłoby poczucia nagonki. Środowisko organizatorów ER także jest wstrząśnięte, przecież oni chcą dbać o swoich klientów. A za chwilę nie będzie ani komu, ani o kogo dbać.

Nowa masowa rozrywka

Politycy i niektóre media zachowywali się tak, jakby escape roomy pojawiły się nagle i zaatakowały niespodziewających się niczego Polaków. Tymczasem to rozrywka z pewnym stażem. W Polsce pierwsze pokoje ucieczek pojawiły się w 2014 r. Rok później była to już ogólnokrajowa moda. Marcin Pleskacz, właściciel firmy Escape Room Supplier, produkującej elektronikę do takich pokoi, opowiada, że gdy założył w Szczecinie pierwszy escape room w 2015 r., za chwilę było ich już 20. Potem 10 zbankrutowało, ale na ich miejsce natychmiast powstały nowe.
Do dziś nie wiadomo dokładnie, w jakim kraju powstał pierwszy escape room – jedni twierdzą, że w Japonii, inni, że w USA, gdzie na terenie Massachusetts Institute of Technology stworzono szalenie trudny do przejścia pokój dla informatyków. Ale to Europa Wschodnia i Środkowa są liderami w tej dziedzinie rozrywki. Szacuje się, że dziś w Polsce jest ok. 1,1 tys. tego typu miejsc, podczas gdy np. w Niemczech jest ich tylko 800. – Zaczynaliśmy od pokojów, które wprawdzie nie były zbyt wymyślnie wyposażone, ot, jakieś zwykłe kłódki, ale od zawsze naszą siłą były pomysłowe, logiczne zagadki, w których ludzie z tej części kontynentu się lubują. Amerykanie na przykład stawiają na scenografię, tam pokoje są niezwykle „filmowe”, bogato zdobione – opowiada Pleskacz. Aby zdobyć klientów w Polsce, na Ukrainie czy na Węgrzech, trzeba się wykazać kreatywnością i wyobraźnią.
Na czym polega zabawa? Grupa osób wchodzi do pomieszczenia, które przenosi graczy do wykreowanego świata, gdzie należy rozwiązać zagadkę – lub raczej serię łamigłówek różnego typu. Możemy się znaleźć na miejscu zbrodni, gdzie będziemy szukać dowodów, które doprowadzą nas do sprawcy, albo wylądujemy w świecie Indiany Jonesa i rzucimy się, aby szukać skarbów. Są także ER historyczne, fantasy, w klimatach kina grozy. Granicą jest wyobraźnia twórców – dobre zagadki i dobre scenariusze są na rynku bardzo poszukiwane i ich autorzy nieźle zarabiają. Kiedy już znajdziemy się w pomieszczeniu, mistrz gry (czyli pracownik ER) wyjaśnia zasady, mówi, czego mogą spodziewać się gracze, pokazuje także, co zrobić, jeśli z jakichkolwiek powodów któryś z nich zechce natychmiast opuścić pokój jeszcze przed rozwiązaniem zagadki.
Bartosz Idzikowski, właściciel portalu LockMe.pl, na którym można zarezerwować bilet do dowolnego lokalu tego typu w Polsce, wylicza środki bezpieczeństwa: panic button – guzik, po naciśnięciu którego drzwi otwierają się automatycznie; mistrz gry, który w pomieszczeniu obok śledzi, co się dzieje w pokoju, aby w razie potrzeby wkroczyć do akcji. – Często jest też tak, że do dyspozycji graczy jest klucz wiszący koło drzwi, na wypadek gdyby zawiodła elektronika – wyjaśnia Idzikowski. I dodaje, że w wielu ER, które zna, przez cały czas drzwi są otwarte, bo ludzi kręci raczej rozwiązywanie zagadki, a nie to, że zostali zamknięci.
– Każdy, kto wejdzie do ER, naprawdę przeżywa swoją przygodę, a nie tylko śledzi losy bohaterów, jak w książce czy w filmie – mówi Karolina Stawiszyńska reprezentująca łódzką Tkalnię Zagadek, markę, pod którą zaczęła rozwijać sieć franczyzową. Do jej pokoi przychodziły nie tylko dzieci i młodzież, lecz także dorośli. Duże firmy wynajmowały je, żeby dać się pobawić pracownikom. Ale nie tylko pobawić – przy okazji rozwiązywania zagadek można sprawdzić, jak ludzie współpracują w grupie, czy są kreatywni, odważni.
Leszek Mellibruda zauważa, że tego typu rozrywka jest poniekąd odpowiedzią na pojawienie się nowego typu człowieka-konsumenta: poszukiwacza wrażeń. Nie potrafimy przeżywać na co dzień silnych emocji, więc szukamy czegoś, co je wywoła.
Może dlatego, że prawie całkiem wyeliminowaliśmy z życia niebezpieczeństwo: żyjemy higienicznie, chodzimy na siłownię, odżywiamy się zdrowo i nie palimy papierosów. – Ale ponieważ w naszej naturze istnieje potrzeba wywoływania silnych emocji, ryzykowne postawy, które eliminujemy z życia codziennego, przenosimy w sferę gier i zabaw – tłumaczy Wojciech Józef Burszta, profesor kulturoznawstwa warszawskiego Uniwersytetu SWPS. – Te chwile zapomnienia, oddania się we władanie adrenaliny, to swoiste orgazmy osobowości. Świat wirtualny to już za mało, chcemy być w środku akcji – mówi.

Zagadkowy biznes

Biznes escaperoomowy w Polsce zaczął się błyskawicznie rozwijać. Żaden z moich rozmówców nie pokusił się o oszacowanie jego wartości, ale żyć z niego zaczęło z roku na rok coraz więcej osób. I to takich, które – jak zauważa Bartosz Idzikowski – wcześniej zajmowały się całkiem innymi dziedzinami. Na przykład plastycy, stolarze, scenarzyści, scenografowie, elektronicy.
Marcin Pleskacz jest tego znakomitym przykładem: jest inżynierem elektronikiem i kiedy zakładał swój pierwszy ER, pracował w firmie na etacie. Elektronikę robił własnym sumptem. – W 2017 r. sprzedałem pokój i zwolniłem się z pracy, żeby zająć się produkowaniem wyposażenia, głównie części elektronicznych, dla innych – opowiada. Postawił prosty serwis z ofertą i szybko okazało się, że klientów ma więcej, niż jest w stanie obsłużyć. Głównie z Danii, Norwegii, Szwecji, lecz także z Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych. – Wciąż się jednak klasyfikuję jako mikrofirma – zastrzega. Jako przedsiębiorstwo ze swoją produkcją (elementy elektroniczne można łączyć niczym klocki Lego i używać do dowolnych zagadek) jest jedyny, ale na rynku działają także inżynierowie, u których można zamówić cały pokój. Pomieszczenie wraz z wyposażeniem sprowadzić można także z Rosji, Ukrainy czy USA, ale to drogo wychodzi – te amerykańskie to koszt ok. 90 tys. zł. A że cykl życiowy pokoju z zagadką to góra dwa lata (najlepiej zarabia przez pierwsze 6–8 miesięcy), potem trzeba zmieniać scenariusz i wystrój, to z biznesowego punktu widzenia nie opłaca się inwestować w to więcej niż 50 tys. zł, bo się nie zwróci. Co prawda pojawiają się informacje, że dobry pokój musi kosztować 100 tys. albo więcej, ale nie warto w nie wierzyć. No chyba że się wlicza w to koszty dostosowania pomieszczenia do przepisów, np. przeciwpożarowych, zamontowanie zraszaczy, stworzenie wyjść ewakuacyjnych – ale to są wydatki, które ponosi się tylko raz i nie są związane z branżą, a prostu każdy, kto tworzy lokal, musi się z nimi liczyć.
Zresztą pokój pokojowi nierówny. Większość tego typu interesów prowadzą osoby na działalności gospodarczej, nie spółki, ale jedni robią to po kosztach, inni decydują się na kredyt i większy rozmach. Generalnie, jak zauważa Idzikowski, można wyróżnić trzy rodzaje firm: najwięcej jest takich niewielkich, gdzie jeden właściciel ma kilka–kilkanaście pokoi w jednym, góra dwóch miastach. Są sieciówki: jeden właściciel i kilkanaście–kilkadziesiąt pokoi w wielu miejscowościach. Pojawiły się także sieci franczyzowe, jak wspomniana Tkalnia Zagadek. Po wypadku w Koszalinie byt tych biznesmenów, ich pracowników i ludzi z nimi współpracujących jest zagrożony.
– Nie dziwi, że po tragedii w Koszalinie potępiamy właściciela escape roomu – mówi dr hab. Robert Szwed, socjolog z KUL. – Ale teraz łatwo powiedzieć, że trzeba było mieć więcej wyobraźni. Ale czy ci, którzy mają w mieszkaniach butle z gazem, zakręcają ją za każdym razem, kiedy wychodzą z domu? A czy właściciele samochodów na gaz przestrzegają zakazu wjazdu do podziemnych garaży?
– Tyle że kiedy w samochodzie wybucha zbiornik z gazem, nie robi się akcji mającej na celu skontrolowanie wszystkich warsztatów, samochodów, urządzając przy tym nagonkę na właścicieli – obrusza się jedna z prowadzących ER. Jak mówi, nie jest przeciwko kontrolom, chętnie podda im swoje lokale, ale organy kontrolujące są gorliwe, a jednocześnie wydają sprzeczne orzeczenia. – Znajomy oprowadzał kontrolerów po swoich pokojach, wyjaśniał zasady bezpieczeństwa, mówił o roli mistrza gry. „A co, jeśli ten mistrz zemdleje?”, przerwał mu zniecierpliwiony strażak. Motorniczy też może zemdleć i spowodować wypadek – irytuje się.

Kwestia odpowiedzialności

Stu właścicieli firm prowadzących pokoje zagadek wystosowało list otwarty, w którym łączą się w bólu z rodzinami ofiar pożaru, zapewniają o swojej trosce o bezpieczeństwo i zdrowie graczy oraz gwarantują pełną gotowość do współpracy z organami państwowymi. Jak się dowiadujemy, jeszcze w tym tygodniu złożą w sądzie dokumenty i wniosek o rejestrację stowarzyszenia. – To dobrze, powinni się konsolidować – chwali Leszek Mellibruda. A Jacek Santorski, psycholog biznesu, dodaje, że aby uratować branżę, nie ma co lamentować nad niesprawiedliwością świata, tylko starać się zmierzyć z sytuacją. – Ja bym na ich miejscu stworzył standardy bezpiecznego pokoju. Wtedy można by przyznawać poszczególnym lokalom spełniającym wymagania odpowiednie certyfikaty, którymi można by się chwalić przed klientami. Bo to ich należy przede wszystkim uspokoić.
– Większość lokali, przynajmniej tych, które ja znam, miała wszystkie wymagane prawem zabezpieczenia. Teraz właściciele będą zwracać jeszcze większą uwagę na środki ostrożności – mówi Idzikowski z LockMe.pl.
Zaufanie jest najważniejsze, bez niego nie ma biznesu. Zwłaszcza że ten jest szczególny. – My nie konkurujemy ze sobą – zapewnia Idzikowski. Jak mówi, właściciele ER zwykle są fascynatami, uwielbiającymi to, co robią, polecającymi graczom inne pokoje i zagadki. – Klient, który wchodzi do pokoju, jest jednorazowy, jak rozwiąże zagadkę, to już nie wróci – zwraca uwagę Marcin Pleskacz. Jeśli ktoś ma więcej pokojów, może namówić towarzystwo, żeby przyszło ponownie. I tyle. Więc jedyne, co można zrobić, to propagować ten sposób spędzania wolnego czasu, co się do tej pory udawało. Pleskacz mówi, że pracują właśnie nad rozwiązaniami podobnymi do proponowanych przez Santorskiego.
Rządzący – oprócz kontrolnej pokazówki – zareagowali tak, jak najlepiej potrafią.
Dwa dni po tragedii premier Mateusz Morawiecki tak mówił na konferencji prasowej: „Zaplanowaliśmy pewne zmiany w rozporządzeniach, zmiany ustawowe, które idą w tym kierunku, ażeby ciężar odpowiedzialności, zapewniania pełnego bezpieczeństwa związanego z funkcjonowaniem tego typu lokali był wystandaryzowany i spoczywał na przedsiębiorcy, spoczywał na tych, którzy decydują się na prowadzenie takiej działalności gospodarczej”. A trzy dni później powstał projekt rozporządzenia wprowadzający wymóg praktycznego sprawdzenia organizacji ewakuacji ludności przed rozpoczęciem działalności oraz konieczność aktualizacji takich testów co najmniej raz na dwa lata. Plus obowiązek weryfikowania, czy lokal spełnia wymagania ochrony przeciwpożarowej. Projekt definiuje, czym jest prowadzenie escape roomu. Jest to „działalność gospodarcza o charakterze rozrywkowym, polegająca na organizowaniu gier lub zabaw, w trakcie których uczestnicy uwalniają się z zamkniętej przestrzeni lub w inny sposób ograniczona jest możliwość przemieszczania się tych uczestników, wskutek czego ograniczona jest możliwość ich ewakuacji".
Tworzenie kolejnych przepisów to jeden z przykładów choroby toczącej polskie państwo, czyli biegunki legislacyjnej. Prof. Ewa Łętowska zamieściła na Facebooku wpis, którego fragment brzmi: „Moje wrażenie déjà vu, wyrażone w poprzednim wpisie o bezskuteczności wpisywania do ustaw zaklęć magicznych, powiększa inne wspomnienie. Niegdysiejszy premier, Piotr Jaroszewicz, interesował się bardzo legislacją, tyle że za dużej wiedzy o mechanizmach działania prawa nie miał. Otóż zdarzyło się, że wyrzucono z jadącego pociągu konduktorkę, która zmarła. Oczywiste przestępstwo, podlegające «pod» kodeks karny. Wzburzenie opinii publicznej udzieliło się premierowi, który polecił w trybie pilnym przygotować projekt «stosownej ustawy». I nie dał sobie wytłumaczyć, że już jest kodeks karny. Tyle że trzeba złapać i osadzić sprawców. Ostatecznie do uchwalenia ustawy o zakazie wyrzucania konduktorek z pociągu nie doszło, bo zapał legislacyjny wygasł”.
Także odnośnie do escape roomów – jak też innych lokali, w których prowadzi się działalność gospodarczą – są w Polsce od dawna obowiązujące przepisy. To m.in. ustawa z dnia 24 sierpnia 1991 r. o ochronie przeciwpożarowej (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 620). Jeśli chodzi o ewakuację, obowiązuje rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych i administracji z dnia 7 czerwca 2010 r. w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków, innych obiektów budowlanych i terenów (Dz.U. z 2010 r. nr 109, poz. 719) Tyle tylko że – zwraca uwagę Noemi Chudzik, radca prawny z Kancelarii Chudzik i Wspólnicy z Łodzi – jako obywatele mamy wielki problem z ich przestrzeganiem, a organy państwa z egzekwowaniem.
Inna sprawa, że część pokoi zagadek powstała np. w mieszkaniach w starych kamienicach albo domach jednorodzinnych – to nie są lokale użyteczności publicznej. – Kiedy właściciele zmieniają sposób użytkowania takiego miejsca, powinni zrobić to oficjalnie: zgłaszając w gminie, informując straż pożarną – mówi Noemi Chudzik. – Ale często tego nie robią. Bo nie wiedzą albo szkoda im pieniędzy na ekspertyzę techniczną i koszt dostosowania lokali do wymaganego przez przepisy stanu – dodaje.
Ten stan rzeczy nie dotyczy tylko pokojów zagadek. Karolina Stawiszyńska z Tkalni Zagadek proponuje, żeby przejść się po dowolnym mieście, w którego centrum stoją stare kamienice. Klatki schodowe większości z nich są zbyt wąskie, nie ma wyjść ewakuacyjnych ani hydrantów, na piętra często wiodą drewniane schody. Co nie przeszkadza temu, aby mieściły się w nich sklepy, biura podróży, pracownie krawieckie.
Na razie jednak służby koncentrują się na pokojach zagadek, jak się dowiadujemy, policja zbiera także dane dotyczące lokalizacji horror house’ów – to też zamknięte miejsca rozrywki, tyle że zamiast rozwiązywać w nich zagadki, klienci są straszeni na różne sposoby.
Do niedawna świat z szacunkiem patrzył na to, jak rośnie nasz pokojowozagadkowy biznes – byliśmy trendsetterami, jeśli chodzi o urządzanie ER, i eksporterami scenariuszy oraz sprzętu – ale teraz dostał komunikat: escape roomy w Polsce to śmierć. Koszalińska tragedia trafiła na czołówki gazet w wielu krajach, m.in. w Niemczech, gdzie działa aktualnie 216 firm prowadzących 836 miejsc typu ER. – Urzędy nadzoru budowlanego i straż pożarna kontrolują każdy wniosek budowlany, który m.in. zawiera koncepcje ochrony pożarowej – tłumaczył dziennikarzom stacji radiowej MDR Jump Sebastian Gerding z firmy Team Escape. „W Niemczech wytyczne dotyczące ochrony przeciwpożarowej są wyraźnie określone. Każde miejsce przed otwarciem musi uzyskać pozwolenie, które zależy w szczególności od spełnienia kryteriów ochrony przeciwpożarowej” – napisał w specjalnym oświadczeniu związek reprezentujący branże escape roomów i gier przygodowych. „Należy podkreślić, że ochrona przeciwpożarowa w Niemczech ma bardzo wysoki standard i nie da się jej porównać z dotychczasowymi praktykami w Polsce” – brzmi ostatnie zdanie oświadczenia.