W obliczu sprzeciwu w szeregach własnej partii wobec umowy z Unią Europejską Theresa May chce podjąć ostatnią próbę zmiany jej zapisów
Dzisiaj za lub przeciw porozumieniu wyjściowemu – jak oficjalnie nazywa się dokument – miał się opowiedzieć brytyjski parlament. Wobec praktycznie pewnej przegranej, która miałaby daleko idące reperkusje polityczne, gabinet Theresy May postanowił jednak przełożyć głosowanie.
Jednocześnie premier ogłosiła, że wróci do Brukseli, aby spróbować przekonać liderów 27 państw UE do korekty tekstu negocjowanego z trudem przez półtora roku. W ten sposób chce odzyskać przychylność przynajmniej części posłów i uzyskać akceptację Izby Gmin dla umowy rozwodowej. May poinformowała o swoim zamiarze wczoraj późnym popołudniem w Westminsterze. Jej przemówieniu towarzyszyły pomruki niezadowolenia – uciszane co chwila przez przewodniczącego Izby Gmin Johna Bercowa – a nawet śmiech (na stwierdzenie, że jej decyzja jest efektem „wsłuchania się w głos posłów”).
– Premier May zdecydowała o odroczeniu głosowania z kilku powodów. Po pierwsze, aby odsunąć w czasie niemal pewną porażkę i uzyskać szansę na dodatkowe negocjacje z UE. Po drugie przesunięcie głosowania na okres Bożego Narodzenia może sprzyjać wykorzystaniu zmęczenia posłów, zwłaszcza gdyby premier zdecydowała o przedłużeniu obrad parlamentu na okres ferii. Po trzecie, każdy upływający dzień zwiększa presję psychologiczną na posłów, którzy boją się skutków wyjścia z UE bez porozumienia – mówi DGP dr Przemysław Biskup z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Wszystko rozbija się w gruncie rzeczy o tzw. hamulec awaryjny. To zapisane w porozumieniu rozwiązanie, zgodnie z którym Wielka Brytania pozostałaby w unii celnej z UE, gdyby Londynowi i Brukseli nie udało się w wyznaczonym terminie wynegocjować docelowej umowy o stosunkach handlowych. Rozwiązanie to ma zapobiec powstaniu twardej granicy między Irlandią a Irlandią Północną, czyli powrotu posterunków, kontroli, składów celnych itd.
Ryzyko związane z tym rozwiązaniem – o którym zresztą informowali rządowi prawnicy w specjalnej opinii – jest takie, że Wielka Brytania mogłaby wpaść na lata w pułapkę unii celnej ze Wspólnotą bez możliwości jej opuszczenia. Tylko Bruksela może bowiem wyłączyć hamulec awaryjny, jeśli uzna, że nie ma ryzyka powrotu do twardej granicy.
– Tak naprawdę gros przepisów porozumienia wyjściowego jest akceptowalna dla większości posłów. Niemniej kilka punktów budzi fundamentalny sprzeciw większości, zwłaszcza irlandzki hamulec awaryjny. Pesymizmem napawa fakt, że obecnie nie widać chęci ustępstw w tej sprawie po stronie brytyjskiej ani unijnej, co przybliża nas do brexitu bez porozumienia. Dodanie do protokołu irlandzkiego klauzuli ograniczającej go czasowo najprawdopodobniej umożliwiłoby jej ratyfikację w Wielkiej Brytanii – uważa dr Biskup.
Pozostaje pytanie, na ile możliwy jest scenariusz, w którym pozostałe państwa europejskie zgodzą się wrócić do negocjacji, zaprzeczając tym samym wielokrotne składanej deklaracji, że powrót do rozmów jest niemożliwy. Z doniesień brytyjskiej prasy wynika, że jeszcze podczas weekendu May konsultowała się telefonicznie m.in. z szefem Komisji Europejskiej Jeanem-Claude’em Junckerem, przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem oraz kilkoma premierami. Wygląda więc na to, że wczorajszy ruch był konsultowany z drugą stroną kanału La Manche i cieszy się przynajmniej jakimś stopniem akceptacji. Jednocześnie jednak zarówno irlandzki premier, jak i rzecznicy KE deklarowali wczoraj, że renegocjacji nie będzie.
Tak czy inaczej decyzja brytyjskiej premier tylko przedłuża okres politycznej niepewności nad Tamizą.
Część zwolenników jak najszybszego opuszczenia Unii Europejskiej w Partii Konserwatywnej już zdążyła ogłosić, że wynegocjowane przez szefową rządu porozumienie właściwie jest już martwe. To jednak nie do końca prawda, bo rząd ma jeszcze sporo czasu, aby wrócić z umową do Izby Gmin – według niektórych ekspertów nawet do końca marca.
To oczywiście nie jest najlepszy wariant, biorąc pod uwagę, że Izba Gmin nie miała się dzisiaj zajmować konkretnymi przepisami regulującymi wyjście z Unii, ale po prostu opowiedzieć się za lub przeciw umowie. Rząd miał przedstawić posłom odpowiednie przepisy wykonawcze dopiero po przejściu tego głosowania.
Gambit May chwilowo zawiesza dyskusję na temat jej przyszłości politycznej, tego, czy w Londynie będzie nowy rząd, oraz jakie jest prawdopodobieństwo kolejnego referendum. Nie zmienia to faktu, że wszystkie te możliwości wciąż są realne, z tym że dla ich zaistnienia (bądź nie) konieczne jest pojawienie się wielu czynników. Najważniejsze jest jednak to, czy Izba Gmin poprze umowę, z którą May przyjdzie do stołu.
– Jeśli rząd przegra setką głosów, w tym 50–60 posłów konserwatywnych, nie widzę innego wyjścia, jak podanie się premier do dymisji. Nikt jej nie może oczywiście do tego zmusić, ale porażka będzie oznaczała, że nie ma poparcia większości i w efekcie nie jest w stanie rządzić – tłumaczy dr Biskup.
Taki wariant otworzyłby drogę do zmiany na stanowisku lidera Partii Konserwatywnej, a w konsekwencji także premiera. Mógłby wtedy uformować się na przykład gabinet składający się z brexiterów, którzy dążyliby do wyjścia z UE za wszelką cenę, ale niekoniecznie bez porozumienia. Prawdopodobnie byłby to brexit twardy, ale kontrolowany dzięki podpisaniu kilku mniejszych porozumień szczegółowo regulujących najważniejsze kwestie, jak np. lotnictwo cywilne.
Chaos po odrzuceniu porozumienia wyjściowego na tak późnym etapie może też doprowadzić do wcześniejszych wyborów, które są szansą dla Partii Pracy na przejęcie władzy. Mało prawdopodobne natomiast wydaje się drugie referendum, głównie z tego względu, że nie ma zgody, o co właściwie zapytać Brytyjczyków (nad Tamizą nie ma aż tylu polityków, którzy chcieliby jeszcze raz pytać o członkostwo w UE). Ponieważ jednak cały proces się przedłuża, coraz bardziej realny wydaje się scenariusz, w którym Londyn zwróci się jednak o odsunięcie daty brexitu (obecnie 29 marca), nawet jeśli będzie się to wiązało z dodatkowymi kosztami.