Po ośmiu latach więzienia najsłynniejsza chrześcijanka świata muzułmańskiego Asia Bibi odzyskała wolność. Zachodnie kraje oferują kobiecie azyl, lecz ta gościnność nie obejmuje innych chrześcijan, a zwłaszcza konwertytów, którym w rodzimych społecznościach grozi śmierć z rąk dawnych współwyznawców
Przez kilka dni na początku listopada Pakistan był sparaliżowany: na ulicach największych miast radykałowie urządzali gwałtowne demonstracje i utarczki z policją, ich zwolennicy zablokowali też drogi wlotowe do metropolii. – Władza zademonstrowała swoją nieuczciwość – dowodził Ejaz Ashrafi, rzecznik Tehrik-e-Labaik (TLP), jednego z najsilniejszych tamtejszych ugrupowań islamistycznych, które organizowało blokady dróg. – To złamanie ustaleń, jakie mieliśmy z rządem – dorzucał w imieniu swojej partyjki.
– Sędziowie (Sądu Najwyższego, który zdecydował o zwróceniu Asii Bibi wolności – red.) też zasługują na śmierć – pomstował lider innej grupy fanatyków. To dzięki ich decyzji na początku listopada Bibi wyszła z celi śmierci w więzieniu Multan w stanie Pendżab i na wszelki wypadek – jak się okazuje, słusznie – została wywieziona „w bezpieczne miejsce”. Rząd w Islamabadzie próbuje właśnie pospiesznie pozbyć się tego gorącego kartofla: im szybciej Bibi opuści Pakistan, tym szybciej gabinet nowego premiera będzie w stanie przywrócić spokój w kraju.
Sprawa wywołała już polityczną awanturę na Wyspach – Londyn początkowo miał zapewnić uwolnionej kobiecie azyl, w ostatniej chwili jednak wycofał się z tej oferty. I to mimo nacisków ze strony byłego szefa dyplomacji Borisa Johnsona, deputowanych wszystkich liczących się partii politycznych czy wreszcie trójki cieszących się wielkim autorytetem muzułmańskich imamów ze Zjednoczonego Królestwa, którzy próbowali w ten sposób nieco złagodzić narrację na temat islamu i pokazać, że gromy na głowę Bibi ciskają wyłącznie radykałowie.
Ta presja zdała się na nic. Jak ujawnił dziennik „The Guardian”, brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych przesądziło o wycofaniu się z oferty azylu, gdy jego eksperci uznali, że zagrożenie ze strony rozjuszonego tłumu dla ambasady w Islamabadzie jest zbyt wielkie. Na szczęście z odsieczą przyszli Kanadyjczycy. – To sprawa o wielu delikatnych kontekstach, dlatego niewiele chciałbym o tym mówić publicznie, ale chciałbym przypomnieć, że Kanada jest krajem gościnnym – potwierdził w dyplomatyczny sposób premier Justin Trudeau podczas poniedziałkowej konferencji prasowej zorganizowanej podczas wizyty Kanadyjczyka w Paryżu.
Sprawa pakistańskiej katoliczki została w Ottawie potraktowana jako kwestia ponadpartyjna, godząc lewicowy rząd Trudeau z konserwatywną opozycją. Ba, konserwatyści wezwali wręcz szefa rządu, by „użył wszystkich mechanizmów, jakie ma do dyspozycji, by zaoferować Bibi azyl”. W zapasie są też inne kraje: Stany Zjednoczone, Niemcy czy Holandia, gdzie azyl otrzymał prawnik, który bronił Bibi przed pakistańskim sądem w procesie o bluźnierstwo, w którym została skazana na śmierć. O jej los dopytywał w tym tygodniu szef Parlamentu Europejskiego, wcześniej interweniowali papieże Benedykt XVI i Franciszek. Ale też nie ma się co dziwić temu azylowemu „konkursowi ofert”: Pakistanka jest dziś swoistym symbolem smutnego losu chrześcijan w Azji i na Bliskim Wschodzie.

Stary blaszany kubek

„Kiedy wychodziłam z domu, było jeszcze wcześnie, choć zrobiło się już bardzo ciepło” – wspominała feralny dzień w czerwcu 2009 r. w swoich wspomnieniach zatytułowanych „Bluźnierstwo”. „Wolałabym zostać i cieszyć się obecnością Ashiqa (Ashiq Masih, mąż Bibi – red.) i dzieci. Żeby dodać sobie otuchy, myślałam o 250 rupiach, które zarobię na koniec dnia. Dla nas – a nie jesteśmy bogaci – 250 rupii to bardzo wiele. Za pieniądze, które dostanę za udział w zbiorach, będę mogła kupić dwa kilo mąki, z których napiekę ćapati na cały tydzień” – dyktowała dziennikarce, która spisywała jej relację.
W Ittanwali, niewielkiej wiosce w stanie Pendżab, mieszkała wówczas zaledwie garstka chrześcijan – trzy rodziny, których przodkowie przeszli na katolicyzm prawdopodobnie jeszcze w czasach kolonialnych, gdy subkontynent indyjski zalała fala misjonarzy z Europy, bądź w okresie tuż po uzyskaniu niepodległości. Zazwyczaj do konwersji skłaniała miejscowych chęć ucieczki od lokalnych, wręcz feudalnych relacji społecznych: do dziś wyznawcy hinduizmu z najniższych kast wolą przyjąć islam lub chrześcijaństwo niż być na samym dole rodzimej hierarchii kastowej. W niepodległym Pakistanie lepiej też było zostać chrześcijaninem niż hinduistą, zwłaszcza po towarzyszących podziałowi subkontynentu czystkach etnicznych w 1947 r.
Tak czy inaczej, konwertyci znaleźli się na marginesie. Wraz z uzyskaną po II wojnie światowej niepodległością Pakistan miał się stać ojczyzną wszystkich indyjskich muzułmanów, okupioną krwią milionów wiernych, którzy próbowali uciec z innych regionów subkontynentu do muzułmańskiego azylu. Stąd też wyjątkowe tam miejsce islamu – kraj był oficjalnie „republiką islamską” i państwem wyznaniowym, zanim Chomeini ogłosił taki system w Iranie.
Nie inaczej było w Ittanwali. Bibi wspomina swoją rodzinną wioskę jako miejsce, w którym chrześcijańskie rodziny były częściowo wyrzucone poza margines życia lokalnej wspólnoty, choć na co dzień nikt ich nie prześladował. O ile nie została przekroczona umowna, niepisana granica. A tę katoliczka z Ittanwali przekroczyła właśnie feralnego dnia, gdy została z doskoku zatrudniona przy zbiorze owoców na jednym z miejscowych pól.
Od rana panował skwar. „Postanawiam wydostać się z kłujących krzaków i kieruję się w stronę studni, znajdującej się jakieś dziesięć metrów dalej. Czuję miły chłód, bijący od starego kamienia. Pochylam się, by zobaczyć, czy w środku jest woda” – wspominała. „Wyciągam wiadro napełnione wodą i zanurzam w niej stary kubek, stojący na skraju studni. Chłodna woda mnie orzeźwia. Piję wielkimi haustami – i od razu czuję się lepiej. Wypijam kolejny kubek”.
I wtedy się zaczyna – podobno od zawistnej sąsiadki, która oskarżyła Bibi o skalanie wody ze studni (podobnie „kalają” rzeczy, których się dotkną, osoby należące do hinduskiej kasty niedotykalnych). W awanturze, która wywiązuje się przy studni, od początku padają argumenty religijne. Aż wreszcie pada kwestia, która miała się stać prapoczątkiem przyszłego dramatu. „Nie chcę przechodzić na islam” – ucina Bibi złośliwe przytyki na temat swojej religii. „Jestem wierna swojej religii i Jezusowi Chrystusowi, który umierając na krzyżu, poświęcił się za grzechy ludzkości. Co zrobił wasz Prorok, by uratować ludzi? I dlaczego to ja powinnam zmienić wiarę, a nie wy?” – rzuca kobieta sąsiadkom, zgodnie z wersją zapisaną w „Bluźnierstwie”.
Świadkowie spierali się później o dokładny przebieg wydarzeń w Ittanwali, wypowiedzi Bibi, tło całego konfliktu. Jednak reszta historii jest już doskonale udokumentowana: pięć dni po incydencie przy studni kobieta zostaje aresztowana i oskarżona o bluźnierstwo. Potem padają ultymatywne propozycje konwersji na islam, wreszcie wielomiesięczny areszt, proces i – w listopadzie 2010 r. – zapada wyrok śmierci przez powieszenie.
Dalszy ciąg tej historii to nie tylko gehenna ośmioletniego więzienia w fatalnych warunkach i z perspektywą szafotu w tle, potwierdzanymi i anulowanymi wyrokami sądów. Sprawa Bibi stała się też symbolem starcia w łonie samego islamu, gdzie zwolennicy otwartości, umiarkowania i tolerancji wśród muzułmanów zaangażowali się w obronę katoliczki z Ittanwali – i niektórzy z nich zapłacili za to najwyższą cenę. W ciągu kilku tygodni na początku 2011 r. kule zamachowców dosięgły m.in. Salmana Taseera, gubernatora stanu Pendżab, który zaangażował się w kampanię na rzecz uwolnienia Bibi, oraz Shahbaza Bhattiego, pakistańskiego ministra ds. mniejszości (skądinąd, również chrześcijanina), który forsował zmiany przepisów sankcjonujących „bluźnierstwo”. Paradoksalnie ich śmierć stała się zarówno straszakiem na wszystkich przeciwników religijnego ferworu i fanatyzmu (oraz, jak się dziś okazuje, na brytyjskie Foreign Office), ale też przyczyniła się do nagłośnienia i umiędzynarodowienia sprawy Bibi, co dziś toruje drogę do udzielenia jej azylu.

Nie tylko Bibi

Wyjeżdżając z ojczyzny, Bibi zostawiła jednak za plecami ponad 3,3 mln innych chrześcijan, zarówno konwertytów „starej”, jak i „nowej” daty. W czasach kolonialnych tamtejsi katolicy i protestanci byli całkiem sporą mniejszością w portowym Karaczi, artystycznym Lahore czy Fajsalabadzie, a nawet w Peszawarze – dzisiejszej stolicy pakistańskiego muzułmańskiego radykalizmu, skąd wywodzi się wielu neotalibów. Pakistańscy historycy szacują, że w latach 40. ubiegłego stulecia chrześcijanie mogli stanowić nawet 15 proc. populacji tamtejszych miast.
Dziś mało kto przejmuje się ich losem, co nie znaczy, że są oni w sytuacji lepszej niż Asia Bibi. To wygodny cel ataków i lista takich zamachów rośnie. W zeszłym roku terrorystyczne komando wdarło się do kościoła w Kwecie, zabijając 9 osób i raniąc 57 innych. W 2016 r. zamachowiec samobójca wysadził się na placu w Lahore, na którym odbywały się uroczystości wielkanocne. Rok wcześniej w kościołach w tym samym mieście podłożono dwie bomby, w 2013 r. zamachy bombowe w Peszawarze kosztowały życie ok. 80 tamtejszych chrześcijan. Regularnie dochodzi do ataków na chrześcijańskie wioski w stanie Pendżab, skąd wywodzi się też Bibi, czego przykładem może być spacyfikowanie przez fanatyków wioski Gojra w 2009 r.
Jeżeli bycie chrześcijaninem to ryzyko, to bycie konwertytą z islamu na chrześcijaństwo (czy każdą inną religię) to ryzyko o stokroć większe. Źródłem zagrożenia jest szariat, tradycyjne muzułmańskie prawo religijne, który pozwala na bezkarne zabijanie odstępców od wiary. Wywodzące się z pierwszych lat istnienia islamu reguły, które miały gwarantować integralność wspólnoty, relatywnie rzadko są traktowane dosłownie, ale w rękach ortodoksów wciąż są potężną siłą i usprawiedliwieniem przemocy.
„Moja matka, jeszcze jako uczennica, została uprowadzona przez muzułmanów, którzy zmusili ją do przyjęcia islamu i zaaranżowali małżeństwo z moim ojcem” – cytuje relację 20-letniej Kainut z Pakistanu amerykańska organizacja Aid to the Church in Need na swoich stronach internetowych. „Moja matka pogodziła się z losem i zaczęła normalne życie z mężem. Mieli czwórkę dzieci, mam dwóch młodszych braci i młodszą siostrę” – wspomina kobieta.
Ale matka Kainut po kryjomu wciąż odwiedzała pobliski kościół, w domu trzymała też Biblię. Kainut zaczęła jej towarzyszyć i z czasem zapragnęła uczestniczyć w katolickich rytuałach. Konwersję początkowo uniemożliwił ojciec Kainut, który dowiedział się o wizytach kobiet w kościele. Jednak gdy Kainut miała 14 lat, ojciec umarł, matka została ponownie wydana za mężczyznę z rodziny, a nastolatka – mimo obaw o bezpieczeństwo kobiet, również ze strony miejscowego księdza – się ochrzciła. W efekcie rodzina odcięła się od nich, a nowy mąż rozwiódł się z matką Kainut.
To była jednak tylko przygrywka. „Pewnego wieczora w 2016 r. mój eksojczym wpadł z innymi krewnymi do naszego domu. Powiedzieli matce, że nie pozwolą mi na ożenek z jakimś chrześcijaninem, zamiast tego mam wyjść za 54-letniego muzułmanina. Matka zaczęła sprzeczkę, wezwała księdza i policję, dopiero wtedy wyszli” – relacjonuje Kainut. „Nasze problemy się nie skończyły, moi krewni postrzelili jednego z moich braci, trafili w płuca i żebro, wciąż walczy o życie w szpitalu. Wciąż dostajemy pogróżki” – kwituje datowaną na wrzesień br. opowieść Kainut.

Konwersje celebryckie

– Badanie, ilu i w jakich okolicznościach jest na świecie konwertytów z islamu, to ryzykowne zajęcie – przekonuje Simon Cottee, autor książki „The Apostates. When Muslims Leave Islam”, opartej na wywiadach z 35 konwertytami z islamu na chrześcijaństwo. Eksmuzułmanie obawiają się zarówno swoich dawnych współwyznawców, jak i nie czują wsparcia ze strony nowych braci w wierze. Mogą zderzyć się z oczekiwaniami nowej wspólnoty albo i przekonać się, że niechęć chrześcijan do nich wynika nie tyle z wrogości do islamu, ile do osób o odmiennych korzeniach etnicznych czy narodowych, zwykłego rasizmu, ujmując rzecz prozaicznie.
Mimo to zdarzają się próby oszacowania zjawiska. – Od lat 60. do 2015 r. na chrześcijaństwo przeszło ponad 10 mln muzułmanów na całym świecie. Za większość konwersji odpowiadają Indonezja oraz kraje Afryki Subsaharyjskiej. Spora wspólnota eksmuzułmanów żyje też w Stanach Zjednoczonych – przekonują w swoim studium „Believers in Christ from a Muslim Background: A Global Census” z 2015 r. Duane Alexander Miller i Patrick Johnstone, badacze z uniwersytetów w Teksasie i Singapurze.
We wspomnianych krajach i regionach są to zapewne konwersje na tle ekonomicznym lub próby schronienia się mniejszości wyznaniowych lub etnicznych pod parasolem ochronnym popularnej na całym globie religii. Ale tak jak w świecie zachodnim nie brakowało spektakularnych konwersji na islam – jak w przypadku Muhammada Alego, Malcolma X czy choćby ostatnio Sinead O’Connor – tak i w świecie muzułmańskim zdarzały się chrzty „celebryckie”.
Katoliczką została choćby cesarzowa Soraya – słynna druga żona irańskiego szacha Mohammada Rezy Pahlawiego – oraz Inaara (potem Gabrielle), druga żona Agi Khana IV, przywódcy islamilitów, odłamu szyizmu. Muzułmanką de domo była Alina Kabajewa, rosyjska gimnastyczka, powszechnie kojarzona jako partnerka Władimira Putina. Chrześcijaństwo wybrał też znany serbski reżyser Emir Kusturica.
To samo w polityce: wiarę przodków porzucił Asłan Abaszydze, lider separatystycznego regionu w Gruzji, Adżarii. Prawosławie wybrał Ahmed Barzani, starszy brat dzisiejszego kurdyjskiego przywódcy Masuda Barzaniego i jeden z twórców nowoczesnego kurdyjskiego nacjonalizmu. Katolikiem został Carlos Menem, były prezydent Argentyny. W Libanie na chrześcijaństwo przeszedł wpływowy klan Chehab. Ba, zdarzali się radykałowie, którzy przeżyli religijne objawienie: w 2007 r. na katolicyzm miał rzekomo przejść Mehmet Ali Agca, niedoszły zabójca Jana Pawła II. Chrześcijaninem w amerykańskim więzieniu został też Ramzi Yousef, jeden z architektów pierwszego zamachu na World Trade Center w 1993 r.
Fala konwersji towarzyszy też podobno „wielkiej imigracji” do Europy w ostatnich latach. W ceremoniach opisywanych w prasie brytyjskiej, niemieckiej czy niderlandzkiej brało udział od kilkunastu do kilkudziesięciu osób – a skoro od kilku lat są one na porządku dziennym, można zapewne mówić o tysiącach „nawróconych” na chrześcijaństwo. – Wielu z nich przyjeżdża do Niemiec z myślą: tu mogę wybrać sobie religię i chcę wybrać religię wolności – zapewniał dziennikarzy Matthias Linke, ewangelicki pastor z Berlina, który niemal co tydzień chrzcił kolejne grupy przybyszów z Iranu, Afganistanu, Syrii czy Erytrei. Jego przeciwnicy twierdzą jednak, że ta fala chrztów wśród imigrantów jest motywowana przyziemnymi przesłankami: imigranci mają wierzyć, że Europa preferuje imigrantów wyznających chrześcijaństwo i jako tacy zostaną potraktowani preferencyjnie. To przekonanie wydają się podzielać brytyjskie władze, które przybyszom urządzały „testy z Biblii”: osoby deklarujące wiarę chrześcijańską były m.in. proszone o wyrecytowanie Dekalogu lub podanie terminu, kiedy wypadają Zielone Świątki.

Efekt przeciwny do pożądanego

– Spotkałem Irtazę w marcu 2012 r. – pisze Simon Cottee o jednym ze swoich rozmówców. – To nie był łatwy wywiad. Nie dlatego, żeby Irtaza był małomówny, wręcz przeciwnie: był rozmowny, wygadany, w swoich opiniach często zgryźliwy. Ale na początku był bardzo zdystansowany i z oporami odpowiadał na pytania osobiste. Chętnie mówił o zagrożeniach islamizmem i z pasją bronił reguł sekularyzmu, religijnej tolerancji, nauki, opisując się nawet jako „zagorzałego ateistę” – wspomina.
No właśnie. Wielu konwertytów – nie tylko z islamu na inne wyznania – wcześniej czy później odwraca się od religii, a przynajmniej wybranego nowego wyznania. To nie tylko przypadek rozmówcy Cotteego, ale też historia Magdiego Allama. Ten włoski dziennikarz o egipskich korzeniach dokonał głośnej konwersji w Wielkanoc 2008 r., a ceremonię poprowadził osobiście papież Benedykt XVI. Może był to akt wiary, ale też polityczne credo: Allam od lat piętnował muzułmańskie kraje i islam w swoich artykułach. O ironio, publicysta wytrwał w katolicyzmie zaledwie pięć lat – w 2013 r. ogłosił, że porzuca Kościół katolicki za... zbytnią ugodowość wobec islamu.
To, co bowiem całkowicie zniszczyło pozytywny (czy przynajmniej ambiwalentny) wizerunek wiary muzułmańskiej na Zachodzie – a zatem zbrojny islamski fanatyzm – paradoksalnie może też napędzać proces porzucania islamu przez młodych. – Ta wiara rujnuje życie, marzenia, nadzieje i aspiracje trzeciego już pokolenia – powiedział Cotteemu jeden z jego rozmówców z Iranu. – Ten trend nie ogranicza się wyłącznie do Iranu – sekunduje mu na łamach „The New York Times” Mustafa Akyol, turecki publicysta i poeta, znany ze swojej sympatii dla umiarkowanego islamu i tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. – Autorytaryzm, przemoc, bigoteria i patriarchat odpychają ludzi od religii w niemal każdym kraju muzułmańskim. Na Twitterze, w ramach kampanii #ExMuslimBecause można znaleźć wiele konkretnych powodów: despotyzm saudyjskiej policji religijnej, ataki na świeckich blogerów w Bangladeszu, demonizowanie gejów w Malezji – wylicza.
– Nawet w mojej, oficjalnie świeckiej, Turcji rosnąca asertywność religijnych konserwatystów popycha młodych w stronę deizmu, wiary w boga, ale nie w ramach religii – przypomina Akyol.
Magazyn DGP 23 listopada 2018 / Dziennik Gazeta Prawna
W efekcie kampanie takie jak ta wymierzona w Asię Bibi mogą przynosić efekty przeciwne do zamierzonych – zamiast przysporzyć fundamentalistom popularności i skonsolidować szeregi wiernych, mogą je rozbijać i zachęcać do dokonania w życiu zmian, które wcześniej wydawały się abstrakcyjne: wyjazdu z kraju, zmiany religii i systemu wartości. Ale nie jest to lekcja wyłącznie dla muzułmanów – radykalizmy bywają atrakcyjne w czasach rewolucji, na dłuższą metę każda ortodoksja zaczyna odpychać. Może się zatem okazać, że ani ten „islam” taki potężny, ani tak straszny, jak go malują zwolennicy budowania przedmurzy.
Wraz z uzyskaną po wojnie niepodległością Pakistan miał się stać ojczyzną wszystkich indyjskich muzułmanów. Stąd też wyjątkowe tam miejsce islamu – kraj był oficjalnie „republiką islamską” i państwem wyznaniowym, zanim Chomeini ogłosił taki system w Iranie