25 lat temu na sklepowe półki trafiła pierwsza kawa z certyfikatem Fairtrade. Od tego czasu codzienność drobnych plantatorów w dużej mierze uległa poprawie. Wciąż jest jednak wiele do zrobienia na tym polu.

Ruch Fairtrade powstał w odpowiedzi na niedostatki światowej polityki handlowej. Celem inicjatywy jest pomoc mieszkańcom Afryki w wyjściu z nędzy przez udział w globalnej wymianie handlowej, a nie dzięki dotacjom i pomocy charytatywnej. Pierwsze inicjatywy tego typu zaczęły powstawać w latach 50. XX w., ale dopiero 30 lat później ruch Fairtrade stał się sformalizowany: zaczęły pojawiać się certyfikaty, które wkrótce stały się rozpoznawalne na całym świecie. Dziś, jak czytamy w raporcie „Sprawiedliwy Handel w Polsce. Stan obecny i perspektywy rozwoju”, produkty certyfikowane w ramach Sprawiedliwego Handlu sprzedawane są w ponad 60 krajach. Certyfikowane banany stanowią ponad połowę całego rynku bananów w Szwajcarii, zaś certyfikowana kawa stanowi 20 proc. rynku kawy mielonej w Wielkiej Brytanii. To zresztą Wielka Brytania jest europejskim przodownikiem ruchu Fairtrade. Jak wynika z omawianego już raportu, wśród Brytyjczyków deklarujących znajomość tego znaku odsetek wzrósł z 12 proc. w 2000 r. do 70 proc. w 2008 r.

Kawa w Rwandzie jest obecna od czasów kolonialnych. Początkowo uprawiana w klasztorach jako hobby, przekształciła się w dobro narodowe. Dzisiaj nazywana „czarnym złotem” odgrywa niebagatelną rolę w rwandyjskiej gospodarce. Na plantacjach pracuje tam ponad 400 tys. osób. Stała się ona inspiracją do zrealizowania filmu dokumentalnego „The Second Sunrise. Coffee and Rwanda”. Ukazuje on całościowy proces produkcji kawy i jego tło polityczno-społeczno-gospodarcze, które jest wspólne dla większości plantatorów kawy.

50 proc. kawy jest produkowana na małych plantacjach, w większości niezrzeszonych, które sprzedają ją za marne grosze, a konsumenci płacą za nią niemało.

– Z kawy żyje na świecie 125 mln ludzi. Cały przemysł kawowy generuje wielomiliardowe zyski, a jednocześnie jest źródłem ogromnej biedy – mówi Jarosław Chołodecki, członek Rady Programowej Open Eyes Economy Summit oraz prezes zarządu Stowarzyszenia Smolna. – Szacuje się, że dziennie wypijamy 2–4 mld kubków tego napoju. Mnożąc to razy cenę kawy w sieciowych kawiarniach możemy łatwo określić rząd wielkości tego rynku. Problem polega na tym, że do producentów kawy trafia tego znikoma część– tłumaczy.

Jak więc wygląda rynek kawy bez cerytyfikatu Fairtrade? Jak opowiada Chołodecki, jest on zdominowany przez wielkich graczy. To największe firmy pozyskują największe ilości kawy. Mają moc wpływania na legislatorów. Do tego dochodzą zmowy cenowe i korupcja. W efekcie producent, który jest odpowiedzialny za 90 proc. czynności przy produkcji tego surowca: sadzi, dogląda (kawa jest chorowitą rośliną), segreguje, suszy albo metodą mokrą oddziela ziarna kawowe od miąższu, pakuje i jeszcze daje gwarancję, że w tym, co zapakował nie ma pękniętych ziaren. Za to wszystko otrzymuje 10 proc. ceny sklepowej. Albo i mniej. – W 2001 r., kiedy na rynku kawy doszło do krachu, jej cena spadła do 41 centów za funt i utrzymywała się przez trzy lata. Wielu producentów wylądowało wówczas w slumsach – opowiada ekspert.

Do tego dochodzi jeszcze jedna grupa graczy na rynku kawowym. W branży są nazywani kojotami. – Są to firmy, które czekają, aż producenci nie będą mieli szansy sprzedać surowca, bo na przykład będzie zagrożony wilgocią, i skupują towar za grosze albo wręcz otrzymują go za darmo – opowiada Chołodecki.

Dlatego certyfikowanie kawy jest tak ważne. Jak mówi Ivan Shema, założyciel 1000 Hills Products, na tym rynku wciąż dominującą, jeśli nie jedyną strategią, jest ilość, a nie jakość. Na przykładzie Rwandy widać jednak, że odwrócenie tej sytuacji jest opłacalne.

Stąd eksperci zachęcają nie tyle do Faitrade, co do FairPrice. – Kawa rośnie tylko w tych szerokościach geograficznych, gdzie panuje największa bieda. Tymczasem słowo „trade” zakłada wymianę. Oznacza to, że można pojechać do takiego producenta i wykorzystując jego zerową pozycję negocjacyjną, zaproponować mu niską cenę za surowiec. I tak się właśnie dzieje. Producenci ze łzami w oczach przyjmują te propozycje i godzą się na nie, bo nie mają innego wyjścia – mówi Chołodecki. Tu wychodzi na światło dzienne jeszcze jeden problem. – Rynek kawy jest praktycznie niedostępny dla małych czy pojedynczych graczy. Kiedy chciałem przewieźć zieloną kawę z Nikaragui do Kostaryki, została mi ona natychmiast skonfiskowana. W efekcie mali producenci, nawet chcąc oferować wyższe ceny za towar, mają utrudniony dostęp do rynku – opowiada.

Podobne doświadczenia ma Ivan Shema. – Kawa typu speciality wciąż jest pod silnym wpływem międzynarodowych cen kawy, które ustalane są domyślnie, bez względu na to, ile wysiłku jest wkładane w uzyskanie dobrej jakości kawy – mówi. – Co więcej, dobra kawa jest uprawiana w głównej mierze przez małych plantatorów. Największym wyzwaniem dla nich będzie obejście pośredników i sprzedawanie ziaren bezpośrednio – dodaje Ivan Shema.

Jednak ta sieć wzajemnych powiązań zaczyna się rozchodzić. Smaki konsumentów się zmieniają i coraz częściej umieją oni dostrzec dobrą kawę i są skłonni jej szukać. – Dlatego na rynku zrobiło się miejsce dla wytwórców kaw typu speciality, którzy sami sprowadzają surowiec, sami go wypalają i potem sprzedają. Samodzielne palenie kawy pozwala na zachowanie jej unikalnego smaku, a jednocześnie powoduje, że jej cena nie jest zaporowa, przy jednoczesnym założeniu, że producent otrzymuje za nią godziwe wynagrodzenie – podsumowuje Chołodecki.

– Kluczowe jest rozwijanie silnej świadomości wśród konsumentów, aby wiedzieli dokładnie, jaka kawa jest wyjątkowa i jak ciężka praca za nią stoi. Gdy już się zorientują, łatwo zrozumieją, dlaczego kosztuje ona znacznie więcej niż kawa na półce w sklepie – mówi Ivan Shema. – W kolejnym kroku będą mogli dokonać świadomego wyboru. W większości padnie on na kawę typu speciality – podsumowuje.

Temat kawy Fairtrade zostanie poruszony na najbliższym Kongresie Open Eyes Economy Summit w Krakowie w dniach 20–21 listopada 2018 r.

– OEES to ruch intelektualny tworzący platformę wymiany myśli na temat najważniejszych problemów i wyzwań, przed jakimi stoją dzisiejsza gospodarka i społeczeństwo, wymyślony przeze mnie i Mateusza Zmyślonego. Idea ekonomii wartości, którą nazywamy również ekonomią otwartych oczu, jest mi wyjątkowo bliska. Naszym głównym założeniem jest organizowanie pracy w taki sposób, by osiąganiu zysków towarzyszyło budowanie zaufania do pracowników i klientów, wspieranie kultury, innowacyjności i ekologii. Najważniejszym elementem tego podejścia do gospodarki są wartości społeczne – mówi prof. Jerzy Hausner.