Syn premiera Andreja Babiša twierdzi, że ojciec go uprowadził. Czy skutkiem tego będzie kolejny przewrót polityczny?
Czechy nie przystąpią do globalnego paktu ONZ w sprawie migracji – tak zadecydował w zeszłym tygodniu szef czeskiego rządu. Pierwszy raz zasygnalizował to w rozmowie z DGP. Przekonywał wówczas, że ma wiele wątpliwości wobec zapisów zawartych w pakcie.
Mówił tak, choć jeszcze kilka tygodni wcześniej oficjalne stanowisko czeskiego resortu spraw zagranicznych było przychylne dokumentowi. Jednak po decyzji podjętej przez Babiša MSZ zmieniło zdanie i przekonywało, że powodem odmowy jest to, iż „pakt nie rozróżnia wystarczająco wyraźnie migracji legalnej i nielegalnej”. Jego zdaniem dokument może prowadzić do zwiększenia napływu uchodźców do Czech.
Ostateczna decyzja mogła mieć jednak inny cel: odwrócenie uwagi od kolejnego skandalu związanego z osobą premiera. To się chyba jednak nie udało i niewiele wskazuje na to, aby można było zamieść ostatnie wydarzenia pod dywan. Chodzi o sprawę rzekomego wyłudzenia przez szefa rządu funduszy na budowę wielkiego ośrodka konferencyjno-wypoczynkowego Čapí hnízdo.
Inwestycja ruszyła w 2007 r., kiedy Babiš nie był jeszcze premierem, lecz tylko jednym z czeskich miliarderów. Jego ośrodek konferencyjno-wypoczynkowy otrzymał dotację z unijnych funduszy na kwotę 1,9 mln euro. Kłopot polega na tym, że pieniądze pochodziły z programu dla małych i średnich przedsiębiorców. A centrum należało do holdingu Agrofert, o którym można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest mały czy średni.
Aby więc móc skorzystać z unijnej dotacji, Čapí hnízdo zostało wydzielone i jako spółka akcyjna trafiło w ręce anonimowych akcjonariuszy. Po kilku latach Babiš je odkupił. Sprawą zajął się Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF), badający ewentualną korupcję przy rozdzielaniu funduszy. Pojawiło się podejrzenie, że sprzedaż ośrodka była fikcyjna i posłużyła jedynie wyłudzeniu subwencji.
Przy okazji wyszło na jaw, iż ci anonimowi kupcy to córka i syn Babiša. Dzieci jednak nie można przesłuchać, bo – jak twierdzi ich ojciec – są chore psychicznie. Do syna dotarli w zeszłym tygodniu dziennikarze śledczy. Z rozmowy przeprowadzonej w drzwiach szwajcarskiego mieszkania Babiša juniora dowiedzieli się, że „ojciec chciał, żebym zniknął ze względu na dochodzenie w sprawie Čapíego hnízda”. I przyznał, że coś podpisywał przy okazji transakcji, ale nie rozumiał dokumentów.
Opinię psychiatryczną, że nie może składać zeznań z powodów zdrowotnych wydano ponoć bez jego zgody. Za to dostał wybór: albo wyjedzie na wakacje, albo zamkną go w szpitalu. Jak przekonywał junior, został uprowadzony na nielegalnie anektowany przez Rosję Krym przez męża swojej lekarki Petra Protopopova.
Według portalu CzeskaPolityka.pl, Andrej Babiš junior miał też powiedzieć, że Protopopov i premier zrobią wszystko, by go zamknąć. Właśnie po tych słowach, usłyszanych od znajomego ojca, napisał e-mail do policji, w którym donosił, że został porwany. Obecnie – przekonuje – ma szwajcarskie obywatelstwo i leczy się w tym kraju u innych lekarzy.
Premier skomentował na Twitterze, że to kolejny atak medialny na niego. „Moja reakcja na reportaż nie jest łatwa. Chodzi o moją rodzinę, moje dzieci. Ale fakty są jednoznaczne. Mój syn jest chory umysłowo, zażywa leki, musi pozostawać pod opieką. Mieszka z matką w Szwajcarii. Moja córka [Adriana – red.] cierpi na chorobę dwubiegunową” – napisał premier. Adriana jednak najpewniej będzie zeznawać.
Babiš twierdzi, że jego syn wyjechał z Czech dobrowolnie. „Policja prowadziła w tej sprawie dochodzenie i ustaliła, że nie nastąpiło uprowadzenie” – oświadczył.
W sobotę podczas obchodów 100-lecia niepodległości Czechosłowacji tysiące demonstrantów żądały w Pradze dymisji Andreja Babiša. A opozycja już przygotowuje wniosek o wotum nieufności.