Angela Merkel wybiera się z wizytą do Kijowa zapewniać Ukrainę o chęci włączenia jej do UE, tymczasem trwający od roku spór węgiersko-ukraiński trwa w najlepsze.
GazetaPrawna.pl
15 października w Luksemburgu doszło do spotkania szefów węgierskiej i ukraińskiej dyplomacji – Pétera Szijjártó i Pavla Klimkina. Mieli przyznać, że dalsze utrzymanie tak złych relacji między ich państwami jest niemożliwe i trzeba poszukiwać dialogu. Potem jednak wszystko wróciło do starej „normy”. Rząd Węgier stwierdził, że wina tak złych stosunków pomiędzy obydwoma krajami leży po stronie Ukrainy.
Co tak naprawdę dzieje się na linii Budapeszt – Kijów? Dlaczego Węgrzy postawili sobie za cel utrudnianie Ukrainie wejścia do NATO i Unii Europejskiej? O co chodzi w sporze, który deprecjonuje wagę i rangę wschodniego sąsiada Polski – kraju, o którego strategicznym dla naszego bezpieczeństwa znaczeniu mówią polscy dyplomaci?

Ustawa o szkolnictwie

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć do przyjętej na Ukrainie na początku września ubiegłego roku ustawy o oświacie. Sprzeciw Węgrów wzbudziły wprowadzane zmiany w systemie edukacji mniejszości narodowych.
Statystki pokazują, że w 2011 r. na Ukrainie żyło 145 tys. Węgrów. Według różnych szacunków dziś liczba ta oscyluje w granicach 130 tys. Do 2021 r. węgierska diaspora ma się skurczyć jeszcze o około 10 proc. Tymczasem według nowych przepisów na Ukrainie edukacja w języku mniejszości narodowej będzie mogła być prowadzona jedynie w przedszkolu i pierwszych czterech klasach szkoły podstawowej. W klasach V–VIII jedynym językiem wykładowym będzie ukraiński, zaś język mniejszości będzie mógł być przedmiotem dodatkowym. To nie wszystko. Nie jest jasna przyszłość szkół mniejszości narodowych, bowiem w ustawie mowa jest jedynie o klasach mniejszości.
To punkt zapalny w dzisiejszych relacjach Ukraińców z Węgrami. Państwo węgierskie utrzymuje przecież system edukacji na Zakarpaciu, łożąc tak na budynki, jak i niezbędne pomoce dydaktyczne oraz pensje dla nauczycieli. Budapeszt stworzył gęstą sieć placówek edukacyjnych wszystkich szczebli. Jest ich blisko 100. Nadzór nad nimi sprawuje zakarpackie Stowarzyszenie Kulturalne Węgrów Zakarpackich. Najważniejszą jednostką, będącą w centrum wydarzeń, jest Wyższa Szkoła Zakarpackich Węgrów im. Franciszka II Rakoczego. Nauczyciele mówią wprost, że grozi im zamknięcie i likwidacja. Sprawy nie uspokoiła obietnica, że ustawa nie wejdzie w życie przed 2023 r. Budapeszt domaga się od Kijowa gwarancji ustawowych. Jak dotąd żadne porozumienie nie zostało spisane.
Od 2010 r. rząd Viktora Orbána systematycznie buduje węgierską tożsamość także w oparciu o byłe ziemie Królestwa Węgierskiego – kierując swoje przesłanie do obywateli, którzy w wyniku historycznych przetasowań pozostali na ziemiach Słowacji, Ukrainy, Rumunii czy Serbii. Oferuje im obywatelstwa i paszporty, a także świadczenia socjalne, opiekę medyczną i emerytury. Jak twierdzi węgierska dyplomacja, tylko na Ukrainie spotyka się to z tak silnym protestem. To jednak nie do końca prawda, bowiem ustawę o uproszczonym nadawaniu obywatelstw w 2010 r. oprotestowały też Rumunia i Słowacja. Dla węgierskich Ukraińców waga tych paszportów jest nieoceniona, otwierają im bowiem drzwi do całej strefy Schengen i Europy.

Ustawa o obywatelstwie

Problem w tym, że Ukraina się z tym nie zgadza. Węgrzy ustami dyplomatów różnej rangi budują przekaz, że jeżeli Kijów myśli o integracji z Unią Europejską, to będzie musiał co najmniej nie wykluczać możliwości wyrażenia zgody na przyznawanie podwójnych obywatelstw. Udostępniony w internecie film z konsulatu w Berehowie, na którym zarejestrowano nadawanie węgierskiego obywatelstwa (w tym rotę przysięgi), a także instruktarz, jak i kiedy korzystać z którego paszportu, rozsierdził ukraińskie władze.
Zarejestrowani na nagraniu dyplomaci biorący udział w uroczystości, apelowali między innymi o to, by przy ukraińskiej kontroli granicznej nie korzystać z węgierskiego paszportu, gdyż może to grozić poważnymi konsekwencjami. Przed miesiącem Karol Berki, przedstawiciel samorządu lokalnego Berehowo, złożył mandat po tym, jak podczas przekraczania granicy ukraińsko-węgierskiej znaleziono u niego dokument tożsamości wydany przez Węgry.
Liczba paszportów przyznana oficjalnie mieszkańcom Ukrainy nie jest do końca znana. Władze Ukrainy szacują, że może być to ok. 100 tys. dokumentów, według Węgrów może to być nawet 170 tys., a więc więcej, aniżeli Węgrów na Zakarpaciu w ogóle żyje. Właśnie z powodu paszportów na początku października MSZ Ukrainy uznało konsula Ukrainy w Berehowie za persona non grata. Sprawa ta wzbudziła także duże wątpliwości amerykańskiej administracji, która rozważa nawet wykluczenie Węgier z ruchu bezwizowego.

Autonomia – referendum – Krym

W 2014 r., kiedy Ukraina zmagała się z rosyjską inwazją, Viktor Orbán apelował o utworzenie na Zakarpaciu autonomii. Wątek ten obecny jest od lat w relacjach węgiersko-ukraińskich. W marcowym wywiadzie dla agencji Ukraińskie Nowyny były już ambasador Węgier Ernő Keskeny mówił, że nie widzi niczego złego w tym postulacie, że można wskazać szereg praktycznych tego przykładów w Unii Europejskich, np. włoski Tyrol Południowy. Jednak, jak zaznaczył, mniejszość na Zakarpaciu nie podnosi obecnie (słowo klucz) kwestii autonomii z powodu sytuacji w Doniecku w ostatnich latach.
Wiceminister spraw zagranicznych Ukrainy Wasyl Bodnar w wywiadzie dla jednego z ukraińskich portali powiedział, że jego zdaniem Węgrzy zaczynają zachowywać się na Zakarpaciu tak, jakby byli u siebie. Fakt ten uznawany jest za atak na suwerenność Ukrainy i dowód na bratanie się Węgier z Rosją. W czasie ostatniej konferencji prasowej Viktora Orbána i Władimira Putina na Kremlu 18 września br. prezydent Rosji stwierdził, że o Ukrainie była mowa. Nie podano szczegółów. Jednak dwa dni później państwowy kanał telewizyjny Rossija 1 wyemitował mapę, na której Zakarpacie już jest częścią Węgier. Wielokrotnie podnosiły się głosy, że Rosja także rozdawała obywatelstwa na Krymie, osiedlała tam ludzi, aż w końcu przeprowadziła jego aneksję. Nikt oczywiście nie stawia znaku równości pomiędzy Moskwą a Budapesztem, ale zwraca się uwagę na podobieństwo pewnych procesów.
Przed czterema miesiącami rząd Węgier powołał pełnomocnika ds. rozwoju Zakarpacia. Oficjalnie urząd ten zajmuje się przybliżaniem regionu do Zachodu. Nie sposób uznać, że w tym kontekście obawy o zarządzanie regionem z Budapesztu są całkowicie oderwane od rzeczywistości. Węgierskie media i przedstawiciele władzy, nawet będąc na Ukrainie, używają wyłącznie węgierskich nazw miejscowości na Zakarpaciu. Wspomniany we wstępie kandydat na ambasadora Ijgyártó, w oficjalnym CV na stronach rządu, jako miejsce urodzenia wpisał Beregszáz, miasto, które formalnie tak się nie nazywa. Chodzi o Berehowo. Warto także zauważyć, że Keskeny w przytoczonym wywiadzie przypominał referendum z grudnia 1991 r., kiedy wraz z referendum niepodległościowym na Ukrainie zorganizowano to dotyczące autonomii Zakarpacia. 78 proc. mieszkańców opowiedziało się za autonomią okręgu, a 82 proc. za odłączeniem Berehowa. Wypowiedź skwitował stwierdzeniem „od tego czasu do niczego nie doszliśmy”.
Tymczasem Ukraina nie przewiduje możliwości przeprowadzenia referendum lokalnego. Nie istnieje prawnie taka możliwość. To zresztą jeden z powodów, dla których za nieważne uznane zostało głosowanie ludności na Krymie. O tym, że referendum z 1991 r. było nielegalne, Keskeny nie wspomina.

Pro-Ukraina, czyli anty-Rosja

Opowiedzenie się za integracją Ukrainy z Zachodem to wyrwanie jej z wpływów Rosji, a takiej deklaracji premier Węgier najwyraźniej nie chce. W grze są ogromne pieniądze i współpraca w obszarach, w których Ukraina dla Budapesztu partnerem nie jest. Orbán jak ognia unika opowiedzenia się po stronie Kijowa od początku konfliktu Ukrainy z Rosją. Jak mantrę powtarzał tezy o konieczności przestrzegania porozumień mińskich, których jednak nikt nie przestrzegał.
Gdy ze strony węgierskiego rządu padają deklaracje, mają one charakter antyukraiński. Weźmy przykład głośnego memorandum z maja, gdy premier Orbán nazwał Ukrainę państwem upadłym, wskazując, że nie widzi szansy na przyłączenie jej do NATO i UE. W wystąpieniu w rumuńskim Siedmiogrodzie Orbán rozgrzeszył rosyjską napaść na Ukrainę, mówiąc, iż była ona skutkiem poczucia zagrożenia Rosji – w domyśle zagrożenia przez Zachód. Ponieważ zdaniem węgierskiego przywódcy Ukraina jest państwem pogrążonym w chaosie, Rosja próbuje na jej terenach tylko przywrócić dawny porządek. O antyukraińskich projektach energetycznych Nord Stream II i Turkish Stream mówi się na Węgrzech jako „spełniających obietnicę” Rosji o dostawach gazu do Europy Zachodniej.
Polska dyplomacja wydaje się, przynajmniej oficjalnie, problemu nie widzieć. W niedawnym wywiadzie dla „DGP” minister Jacek Czaputowicz na pytanie „Jak ocenia pan memorandum Orbána dotyczące Ukrainy”, odpowiedział: „Ja tak tego nie oceniam” (jako język propagandy kremlowskiej – red.). Niestety nie wyjaśnił, jak Warszawa odbiera agresywną politykę Budapesztu wobec Kijowa. Jedyny element odwołujący się do tego, to postulowanie umiaru i namawiania obu stron do utrzymywania dobrych wzajemnych stosunków. Faktem jest, że Polska była w stanie stłumić ewentualny konflikt z Ukrainą dotyczący mniejszości w zarodku i podpisać porozumienie pomiędzy departamentami edukacji. Zdarzają się jednak trudne do logicznego wyjaśnienia przypadki jak ten, gdy powołany do budowania polsko-węgierskich relacji Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Władysława Felczaka opublikował na swojej stronie antyukraiński tekst propagandowego, sprzyjającego węgierskiemu rządowi tygodnika „Figyelő”, uderzającego wprost w Ukrainę. Nie byłoby to tak zastanawiające, gdyby nie to, że Instytut jest podległy bezpośrednio polskiemu premierowi. Po nagłośnieniu sprawy tekst ze strony zniknął.
Sprawa jest o tyle istotna, że jednym z największych zwolenników Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO jest właśnie Polska. Nieustanne zapowiedzi wetowania wszelkich porozumień przez węgierską dyplomację rujnują harmonogramy i wolę polityczną rychłego zakończenia rozmów.
W ostatnim wywiadzie dla HVG Kay Bailey Hutchison ambasador USA przy NATO stwierdziła, że Ameryka jest przeciwna temu, by z powodu ustawy o edukacji dyskusja węgiersko-ukraińska utrudniała współpracę na linii NATO – Kijów. Jednocześnie wskazała, że USA wciąż proszą Węgry, by nie blokowały rozmów Ukrainy, bowiem „dla kraju dotkniętego rosyjską agresją ważne byłoby wykorzystanie wszelkich możliwych środków w celu przeciwdziałania tej agresji, przywrócenia suwerenności, ustabilizowania kraju i ustanowienia funkcjonującego systemu demokratycznych instytucji”. Ambasador wyraziła także nadzieję, że Węgry przyłączą się do innych państw NATO pomagających Ukrainie. Swoje zniecierpliwienie wyraża także szef NATO, Jens Stoltenberg. Jednak NATO jest przez Węgrów traktowane po macoszemu.
Podobnie rzecz ma się z akcesem Ukrainy do Unii Europejskiej – mającym ostatecznie potwierdzić przynależność Ukrainy do zachodniej strefy wpływów. Właściwie, jeśli spojrzeć na kwestię mniejszości węgierskiej na Ukrainie, rząd w Budapeszcie powinien oczekiwać, że dzięki temu problem rozwiąże się sam. Był to w końcu jeden z argumentów przemawiających za poparciem członkostwa w UE Rumunii. Bruksela miała zabezpieczyć prawa diaspory węgierskiej także na Słowacji, z którą Węgry przystępowały do UE. Czy w praktyce tak się stało – to już jednak inna sprawa.

Dwa scenariusze

Do wyboru są dwa scenariusze. Jeden mało realny – w którym Węgrzy niebawem zawrą z Ukrainą jakieś porozumienie. Drugi bardziej prawdopodobny – w którym Budapeszt postawi na dalsze budowanie wizerunku rządu, który „za wszelką cenę” dba o swoją mniejszość, a także prowadzi twardą grę z innymi państwami.
Co ciekawe, szczególnie w kontekście relacji z Ukrainą, Węgrzy bardzo zabiegają, przynajmniej retorycznie, by Bruksela otworzyła bramy dla Turcji. To jednak głównie cena za porozumienie migracyjne, które chroni Europę przed napływem nielegalnych migrantów. Zatem znów polityczne wyrachowanie i czyste kalkulacje.