Co najmniej kilka milionów złotych szacunkowo wynoszą straty PLL LOT z powodu trwającego w spółce nielegalnego strajku - powiedział prezes LOT Rafał Milczarski. "Bardzo nam zależy na uspokojeniu tej rzeczywistości" - dodał. Związkowcy chcą m.in. dymisji prezesa i interwencji premiera.

"Chcemy, żeby to szaleństwo, które się odbywa - się zakończyło. Nie ma najmniejszego powodu, żeby dalej ten strajk kontynuować - jest nielegalny i generuje koszty. Gromadzą się coraz większe straty i my, jako spółka, będziemy musieli za to obciążyć protestujących. Dlatego że ich działanie nie ma podstaw prawnych - obowiązuje zabezpieczenie sądowe" - powiedział we wtorek dziennikarzom Milczarski. Dodał, że spółce "bardzo zależy na uspokojeniu tej rzeczywistości".

Wtorek jest szóstym dniem strajku prowadzonego przez dwa związki zawodowe działające w PLL LOT, zrzeszające personel pokładowy i pilotów. Polega on na dobrowolnym powstrzymywaniu się od pracy. Związkowcy pikietują na terenie siedziby spółki w Warszawie. LOT z powodu strajku musiał w odwołać 28 rejsów. Trudności z tego powodu - według spółki - dotknęły około 1,5 tys. pasażerów.

"Spółka z powodu trwającego nielegalnego strajku w firmie, według szacunków poniosła straty wielkiej wartości. Z grubsza szacuję je na co najmniej kilka milionów złotych. Nie chcę tutaj tego dokładnie przedstawiać, ponieważ nie dysponuję jeszcze konkretnymi wyliczeniami, a ten nielegalny strajk wciąż trwa" - tłumaczył prezes. Jak dodał, każdy odwołany rejs to dla firmy olbrzymie koszty.

Atmosfera w siedzibie PLL LOT była we wtorek napięta. Doszło do emocjonalnych wypowiedzi w trakcie kilku spotkań prezesa Milczarskiego z protestującymi.

Związkowcy zarzucili prezesowi m.in. trzymanie ludzi na deszczu, brak dostępu do toalet, zakaz wejścia do biurowca LOT. Po południu do protestujących przyjechali posłowie opozycji, m.in. Ewa Kopacz i Bartosz Arłukowicz (PO). Milczarski, przechodząc między kompleksami budynków na terenie spółki wyjaśnił, że wśród protestujących znajdują się osoby zwolnione z LOT i ich przepustki do budynków nie działają.

Prezes spółki zaprosił na rozmowy posłów oraz czterech przedstawicieli protestujących związkowców, w tym dwóch z zarządów związków. Po trwającym ponad godzinę spotkaniu Kopacz przekazała strajkującym, że posłowie wystąpili do prezesa o kopię pism, które otrzymywali pracownicy, włącznie z wypowiedzeniami. "Ta dokumentacja jest nam potrzebna po to, żeby na nadzwyczajnej komisji sejmowej ds. infrastruktury, na którą zostanie wezwany pan prezes i cały zarząd, żeby mogli się do tego odnieść" - powiedziała. Protestujący brawami przyjęli te zapowiedzi.

Milczarski powtórzył, że strajk jest nielegalny i dodał, że był motywowany politycznie - miał związek z niedzielnymi wyborami. Oświadczył też, że zwolniona szefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego (ZZPPiL) Monika Żelazik nie zostanie przywrócona do pracy (jest to jeden z postulatów strajkujących). "Nie zostanie przywrócona do pracy, bo jej obecność w firmie stanowiłaby zagrożenie dla pasażerów. Naszą decyzją do firmy nie wróci, ewentualnie decyzję sądu" - oświadczył.

Jak powiedział po rozmowach z przedstawicielami załogi i posłami opozycji, ma ofertę dla wszystkich osób "zaangażowanych w nielegalny strajk, o ile nie są organizatorami - czyli nie są w zarządzie związku, który to zorganizował, jeżeli nie kierowały gróźb karalnych pod adresem innych pracowników i nie zachowywały się skandalicznie". "Zachęcamy te osoby, żeby przyszły i zaczęły rozmawiać" - oświadczył.

Przekazał także, że spółka pracuje nad doniesieniem do prokuratury w związku z obawami dotyczącymi tego, że strajkujący nękają osoby, które stawiają się do pracy. "Mamy poważne obawy, ze ludziom dzieje się krzywda. Podejrzewamy, że są kierowane w stosunku do nich bardzo wrogie, noszące znamiona gróźb karalnych wypowiedzi, smsy, czy informacje zamieszczane na Facebooku" - tłumaczył.

Jak dodał, rozmowy z przywódcami protestu - członkami zarządów związków zawodowych - są trudne, bo uważają oni, że strajk jest legalny i nie słuchają argumentów prawnych. Milczarski oświadczył również, że premier Mateusz Morawiecki jest poinformowany o sytuacji, ale podkreślił jednocześnie, że w poniedziałek "nie był wezwany do premiera i nie miał z nim żadnego spotkania".

Zaznaczył jednocześnie, że premier i rząd prowadzi nadzór nad spółkami za pomocą organów, które są do tego uprawnione. "To jest konkretnie departament (Skarbu Państwa - PAP) w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jesteśmy w bieżącym kontakcie z tym departamentem. Przekazujemy na bieżąco wszystkie informacje. Pan premier również jest poinformowany o skali tej sytuacji" - powiedział.

Prezes poinformował protestujących, że udostępni wszystkim budynek szatni, który jest w pobliżu biurowca LOT, a także budynku A300, gdzie siedzibę mają związkowcy.

Na tę zapowiedź zareagowała Monika Żelazik. Jako chrześcijanka "bardzo panu dziękuję, że pan moich ludzi trzyma na deszczu, ale będzie dostęp do toalet" - powiedziała, po czym przyklękła przed szefem PLL LOT. Prezes również przyklęknął, mówiąc, że protestujący cały czas mieli dostęp do toalet w budynku A300.

Strajk zorganizował Międzyzwiązkowy Komitet Strajkowy, wybrany spośród zarządów dwóch reprezentatywnych związków zawodowych: Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego (ZZPPiL) na czele z Moniką Żelazik oraz Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych PLL LOT, którego przewodniczącym jest Adam Rzeszot. Związkowcy domagają się przede wszystkim przywrócenia do pracy Żelazik, która została dyscyplinarnie zwolniona, 67 osób również dyscyplinarnie zwolnionych, oraz dymisji prezesa PLL LOT.

Z danych LOT wynika, że w sumie w firmie pracuje ok. 1,3 tys. stewardes i 700 pilotów. Spółka zatrudnia około 3 tys. pracowników. PLL LOT należą do Polskiej Grupy Lotniczej, która w 100 proc. należy do Skarbu Państwa.