Dopiero wtedy możliwa będzie i urzeczywistniona zostanie demokracja istotnie zupełna, istotnie bez żadnych wyłączeń: (…) ludzie oswobodzeni od kapitalistycznej niewoli, od niezliczonych okropności, potworności, niedorzeczności, nikczemności wyzysku kapitalistycznego, przywykną stopniowo do przestrzegania elementarnych, w ciągu tysiącleci powtarzanych we wszystkich przepisach, reguł współżycia, przestrzegania ich bez używania przemocy, bez przymusu, bez podlegania, bez specjalnego aparatu do przymuszania, który nazywa się państwem”.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Napisał tak ponad sto lat temu Włodzimierz Lenin (może niepotrzebnie, ale dodam, że był to rosyjski komunista). Jak wiemy, komunizm demokracji nie zbudował – prawdziwej ani nieprawdziwej. Nie doprowadził też do obumierania państwa – wręcz przeciwnie. Lenin, człowiek, któremu nie można odmówić inteligencji politycznej, w tym akurat tekście pomylił się zupełnie. Umierał kilka lat po wygranej rewolucji, rozgoryczony stworzonym przez siebie państwem, zarządzanym przez swoich ze swojej partii. Marna to jednak pociecha dla ofiar kierowanej przez niego rewolucji.
W Polsce dzisiejszej, trapionej inflacją jakości debaty publicznej, używamy wymiennie słów „bolszewik” i „pisowiec”, „komunista” i „pełowiec”, „KGB” i „TVN” albo „irytujący” i „zlikwidować go”. Obrażamy tym samym ofiary komunizmu. W polityce oraz publicystyce przesadzone porównania są nie do uniknięcia, niemniej tym rzadziej będą stosowane, im częściej będą budziły opór. Ludziom, którzy dają wyraz swojemu sprzeciwowi, przypina się łatkę symetryzmu – bo walczą z kłamstwami i mataczeniami, a nie z „pisowskim/pełowskim oszustwem”, tak jakby szaleństwo miało legitymację. Żyjemy w czasach, w których niewielkie jest zapotrzebowanie na sędziów, dziennikarzy, księży, reżyserów, członków rad nadzorczych czy dyrektorów muzeów. Potrzebni są nasi.
Otóż my, symetryści, nie jesteśmy i nie będziemy wasi.