Dzisiaj w Riksdagu ruszają rozmowy, które mają wyłonić kandydata na premiera. Sytuacja jest patowa, bo mocna pozycja populistów uniemożliwia zebranie większości przez tradycyjne bloki. By rozmowy nie utknęły w martwym punkcie, ktoś najprawdopodobniej będzie musiał zacząć rozmawiać z odizolowanymi na razie radykałami.
Jeśli skrajnie prawicowi Szwedzcy Demokraci zdobędą wpływ na politykę Sztokholmu, Unia Europejska będzie miała do czynienia z jeszcze jednym krajem, który nie chce migracji. Bardziej radykalna Szwecja może też usztywnić swoje stanowisko w sprawie nowej perspektywy budżetowej. W Sztokholmie pomysły zwiększenia unijnej składki nigdy nie były popularne, ale eurosceptyczna partia mająca wpływ na rząd może oznaczać bezkompromisowe stanowisko w tej sprawie. To nie byłaby dobra wiadomość dla Polski, która jest jednym z krajów walczących z cięciami.
Ale na razie to Szwecja walczy – z rządowym patem. Ogromną przeszkodą na drodze do jego przezwyciężenia jest to, że dwa tradycyjne bloki zdobyły niemal tyle samo mandatów w parlamencie. Zwycięska centrolewica posiada 144 mandaty w Riksdagu, blok centroprawicowy – 143. Żaden sojusz nie ma większości, bo 62 na 349 miejsc w parlamencie zajmują Szwedzcy Demokraci, którzy w przeprowadzonych na początku września wyborach umocnili swoją pozycję. Dlatego przedwczoraj ze stanowiskiem premiera musiał się pożegnać lider socjaldemokratów Stefan Löfven. W głosowaniu nad wotum zaufania poparcia odmówiła mu centroprawicowa Koalicja oraz Szwedzcy Demokraci.
Przedwczoraj stanowisko premiera stracił Stefan Löfven.
Do czasu wybrania nowego rządu Löfven pozostanie na stanowisku, ale bez możliwości podejmowania poważniejszych inicjatyw. Po wtorkowym głosowaniu lider socjaldemokratów mówił, że wciąż jest gotowy na kierowanie rządem, jeśli przewodniczący Riksdagu zdecyduje się jemu powierzyć tę funkcję. Na razie wydaje się to trudne do wyobrażenia, bo jego potencjalni sojusznicy z centroprawicy właśnie go odwołali. Niedługo jednak może się okazać, że Löfven ma asa w rękawie.
Ale zadanie utworzenia gabinetu jako pierwszemu przypadnie najprawdopodobniej Ulfowi Kristerssonowi, przywódcy drugiego najliczniej reprezentowanego ugrupowania w parlamencie. Jego Umiarkowaną Partię Koalicyjną wspierają trzy inne ugrupowania wchodzące w skład centroprawicowego bloku. Problem jednak w tym, że istniejąca od 2004 r. Koalicja może się niedługo rozpaść. Dwa ugrupowania wchodzące w jej skład – Liberałowie i Partia Centrum – grożą zerwaniem sojuszu, jeżeli Kristersson rozpocznie negocjacje ze Szwedzkimi Demokratami. Nie chodzi nawet o ich wejście do rządu, ale o wsparcie w parlamencie. W zamian za nie rząd Kristerssona realizowałby postulaty populistów, najprawdopodobniej te dotyczące migracji, bo jej ograniczenie jest ich hasłem sztandarowym.
Stworzenie rządu większościowego przez Kristerssona jest misją prawie niemożliwą. Umiarkowani musieliby się dogadać z socjaldemokratami na wzór niemiecki, gdzie po wyborach doszło do koalicji chadeków i socjaldemokratów, ugrupowań tradycyjnie pozostających wobec siebie w opozycji. Kristersson i Löfven taką możliwość już jednak wykluczyli. Szef Umiarkowanych liczył, że Koalicja utworzy rząd mniejszościowy mający w parlamencie wsparcie socjaldemokratów. Ale zdymisjonowany właśnie premier na to też się nie godzi, bo sam chce kierować rządem jako formalny zwycięzca wyborów. Kristersson nie ma innego wyjścia jak rozmowy z SD.
Obserwatorzy wskazują, że w przypadku rozpadu Koalicji niechętni współpracy z radykałami Liberałowie i Partia Centrum mogą się też dogadać z Löfvenem. Taki ruch oznaczałby przejście centroprawicowych partii na stronę lewicy, a to pozwoliłoby wrócić Löfvenowi do gabinetu premiera. To jednak perspektywa dość odległa i dla niektórych mało prawdopodobna. Na razie wszystkie oczy są zwrócone na Kristerssona, który – by zostać premierem – musi szukać politycznych sojuszników. Jeżeli mu się to nie uda, przewodniczący parlamentu wskaże jeszcze trzech kandydatów na szefa rządu. Po czterech nieudanych próbach Szwedzi będą musieli pójść ponownie do urn wyborczych.