Europejscy przywódcy prześcigają się w zapowiedziach dużych inwestycji. Boją się migracji i szukają nowych partnerów do interesów.
Nasz kontynent ma wiele powodów, by inwestować w relacje z Afryką. Bez współpracy z krajami tego lądu nie uda się rozwiązać spraw związanych z migracją, najbardziej palącego problemu politycznego w Europie. Ale i europejscy inwestorzy spoglądają z coraz większym zainteresowaniem na rosnący potencjał kontynentu. To teren zasobny w surowce naturalne oraz – w przeciwieństwie do starzejącej się Europy – dysponujący stale rosnącą liczbą ludzi w wieku produkcyjnym. W zakresie inwestycji UE ma jednak dużo do nadrobienia. Od prawie dekady głównym partnerem w handlu dla całego kontynentu są Chiny i na razie nic nie zapowiada, by miało się to zmienić.
Dlatego to inwestycje i migracja były głównymi tematami afrykańskiego tournée szefowej niemieckiego rządu. Angela Merkel na przestrzeni ostatniego miesiąca rozmawiała z przywódcami sześciu krajów. Na początku tygodnia złożyła wizytę w Algierii, wcześniej odwiedziła Ghanę, Nigerię i Senegal, a w Berlinie gościła przywódców Angoli i Nigru. W czasie swojej podróży kanclerz odwiedzała start-upy i centra biznesowe, wysyłając jasny sygnał, że kontynent może być dla Niemiec ważnym partnerem gospodarczym. Za polityczną wolą poszły pierwsze deklaracje biznesowe. Motoryzacyjny gigant Volkswagen podpisał listy intencyjne z partnerami w Ghanie i Nigerii. Ale to wciąż mało, biorąc pod uwagę, że w Afryce obecnych jest tylko tysiąc niemieckich firm, podczas gdy Chiny mają ich tam 10 razy więcej.
Niemiecki rząd nie mówi tego wprost, ale nie jest tajemnicą, że w Berlinie żywe są nadzieje, iż inwestycje na Czarnym Lądzie odwiodą jej mieszkańców od poszukiwania lepszego życia w Europie. Nowe miejsca pracy mają się przełożyć na malejącą liczbę ludzi podejmujących ryzykowną podróż do Europy. Z punktu widzenia Berlina innym problemem są migranci, którzy już przebywają w Niemczech. Tylko z Ghany, Nigerii i Senegalu pochodzi 14 tys. migrantów bez pozwolenia mieszkających w kraju za Odrą. Ich deportacja nie jest prosta, bo musi być przeprowadzona w porozumieniu z krajami pochodzenia, a te często się przed tym wzbraniają.
Jednym z powodów ich niechęci są transfery pieniężne. Migranci przebywający w Europie często przesyłają zarobione środki do ojczyzn. Przekonanie afrykańskich przywódców do przyjmowania z powrotem swoich obywateli znalazło się na nieformalnej agendzie podczas wyjazdu niemieckiej kanclerz. Merkel popiera też lansowany od czerwca we Wspólnocie pomysł, by w krajach Afryki położonych na wybrzeżu Morza Śródziemnego utworzyć ośrodki dla migrantów przeprawiających się do Europy. Żadne z państw się jednak na to do tej pory nie zgodziło. O tym między innymi będą dzisiaj dyskutować unijni przywódcy na nieformalnym szczycie w Salzburgu.
Podróże Merkel po krajach Czarnego Lądu zbiegły się z ogłoszeniem przez Brukselę pakietu afrykańskiego, w ramach którego UE ma tam utworzyć 12 mln miejsc pracy. Współpraca z tym kontynentem była jednym z głównych tematów orędzia przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera, który mówił, że Europa musi przestać patrzeć na ten kontynent tylko z punktu widzenia darczyńcy pomocy rozwojowej. Takie podejście jest według niego niewystarczające. Odejście od pomocy rozwojowej na rzecz partnerstwa w biznesie byłoby zwrotem w historii relacji obu kontynentów. Pomoc rozwojowa jest świadczona krajom afrykańskim od czasu ich wyzwolenia od kolonializmu w latach 60. Od lat ma też swoich ogromnych krytyków, którzy podkreślają niską skuteczność miliardów dolarów pompowanych w projekty rozwojowe.
Duże inwestycje na Czarnym Lądzie zapowiedziała też brytyjska premier Theresa May. Szefowa brytyjskiego rządu zapowiedziała inwestycje o wartości 5 mld dol. Wielka Brytania chce prześcignąć Stany Zjednoczone w wielkości nakładów. To też sposób na zbilansowanie potencjalnych strat związanych z wyjściem z UE w marcu przyszłego roku.
Zainteresowanie tym lądem wykazuje francuski prezydent Emmanuel Macron. W maju zapowiedział przeznaczenie 65 mln euro na rozwój start-upów w jego krajach. Wszystko odbywa się pod hasłem powrotu do Afryki, co nawiązuje do kolonialnej przeszłości Francji, która pozostawiła tam po sobie m.in. spuściznę językową. Francuski jest językiem urzędowym w wielu krajach. Szacuje się, że w 2050 r. w języku Moliera będzie mówiło 560 mln Afrykanów. Ale tradycje kolonialne działają tam raczej na niekorzyść Europejczyków. W ten sposób tłumaczy się popularność Chińczyków. Afrykanom o wiele łatwiej współpracuje się z narodem, z którym nie łączy ich bolesna historia.