Kontrowersyjna metoda egzekucji, którą chcą wprowadzić trzy stany amerykańskiego Południa, z pewnością wywoła dyskusję o zasadności stosowania najwyższego wymiaru kary.
Oklahoma, Alabama i Missisipi zdecydowały się wiosną na eksperymentalną metodę wykonywania kary śmierci: uduszenie przez odessanie tlenu z powietrza i zastąpienie go azotem. Technika ta znana była dotąd z przemysłowego uboju drobiu, chociaż obrońcy zwierząt uważają ją za okrutną. Do dziś jednak żaden wyrok nie został tą metodą wykonany.
Dziś w Stanach Zjednoczonych w zasadzie jedynym sposobem przeprowadzania egzekucji jest wstrzyknięcie skazanemu trucizny. Na wykonanie wyroku w zakładach karnych w 31 stanach (19 zakazuje kary śmierci) oraz w więzieniach federalnych czeka 2750 osób, w tym 54 kobiety. Wszystkim zasądzono wyrok za przynajmniej jedno morderstwo. Kilka jurysdykcji dopuszcza jako alternatywę rozstrzelanie (Utah), powieszenie (Waszyngton), komorę gazową (Kalifornia) oraz specyficznie amerykańską tradycję, czyli krzesło elektryczne (stany Południa). Teoretycznie więzień ma wybór, ale od lat nikt się na wspomniane warianty nie decyduje. Ostatnią osobą, która trafiła na krzesło w Alabamie, nie dostając szansy na wybór innej metody egzekucji, była w 2002 r. zabójczyni policjanta Lynda Lyon Block.

Najskuteczniejsza metoda

Z zastrzykiem jest jednak problem. Standardowa procedura polega na iniekcji trzech substancji: najpierw usypiającego barbituranu (najczęściej tiopentalu), potem zwiotczającego mięśnie pankuronium i wreszcie zatrzymującego akcję serca chlorku potasu. Niektórzy producenci barbituranów odmawiają sprzedaży swoich produktów władzom, które chcą z ich użyciem przeprowadzać egzekucje. To przede wszystkim firmy z Danii i Wielkiej Brytanii, powołujące się na unijną regulację zakazującą tortur. Coraz częściej też dochodzi do komplikacji w trakcie „zabiegu”. Skazani to często ludzie latami uzależnieni od narkotyków. Trudno w ich zniszczonych żyłach umieścić wenflon. W lutym tego roku w Alabamie katowska ekipa nie mogła się wkłuć w ramię więźnia przez dwie godziny. W końcu odstąpiono od procedury, a gubernator stanu zamieniła mu karę na dożywocie. Nieraz też w ostatnich latach podane substancje nie działały, tak jak trzeba. Czasem skazaniec się budził i umierał przez pół godziny w męczarniach.
Stąd w Oklahomie, Alabamie i Missisipi pomysł na alternatywną, pionierską metodę: duszenie przez odessanie tlenu z powietrza i zastąpienie go azotem. Azot stanowi 78 proc. atmosfery i nie jest toksyczny, ale człowiek z braku tlenu szybko zemdleje, prawdopodobnie w mniej niż minutę, a wkrótce potem umrze. Podobno działa to inaczej niż przy nagromadzeniu dwutlenku węgla, kiedy człowiek czuje, że nie może oddychać. Przed utratą przytomności osoba może mieć zawroty głowy, a nawet przeżywać euforię. Dlatego też w marcu prokurator generalny Oklahomy Mike Hunter oświadczył, że używanie azotu jest „najbezpieczniejszą, najlepszą i najskuteczniejszą dostępną metodą”.
W związku z tym, że dotąd nie przeprowadzono takiej procedury, trzeba zadać pytanie, skąd prokurator ma taką pewność. Warto tu przypomnieć kulminacyjną scenę z filmu „Chcę żyć!” (1958), który z czasem stał się ważnym tekstem kultury dla przeciwników kary śmierci. Susan Hayward grała w nim skazaną na komorę gazową za morderstwo, którego nie popełniła. Prowadzonej na miejsce egzekucji życzliwy klawisz doradza: „Jak się zacznie, to weź głęboki oddech. Tak będzie łatwiej”. „A skąd ty do diabła możesz to wiedzieć?” – odkrzykuje bohaterka.
Jeśli chodzi o duszenie azotem, to pewność, oprócz prokuratora Huntera, ma producent gazu i kapsuły do duszenia. „The New York Times” dotarł do dokumentów władz penitencjarnych w Nebrasce, z których wynika, że w maju 2016 r. pewna firma z Arizony przysłała pismo zachwalające tę metodę. Stwierdzono w nim, że komora Euthypoxia daje „spokój, a następnie upojenie i euforię”, nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy medycznej oraz gwarantuje „zgon dowolnego ssaka w 4 minuty”. Urzędnik, który był pierwszym czytelnikiem owego listu, przekazał go przełożonemu z odręczną adnotacją: „Nie zamierzam odpowiadać – uderzyło mnie, że to dziwna korespondencja”. Nebraska nie zdecydowała się na pionierską metodę. A reszta Zachodu z zadziwieniem przygląda się temu, że Ameryka w sprawie wykonywania wyroków śmierci stoi ramię w ramię z Chinami, Arabią Saudyjską i Iranem.

Okrutna i niezwykła

Tymczasem przyszłość najwyższego wymiaru kary w Stanach Zjednoczonych zależy wyłącznie od politycznej woli większości z dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego, którzy jedyni mogą jej zakazać w skali całego kraju. Wszystkie perturbacje z tymczasową abolicją cztery dekady temu, a następnie z powrotem do wykonywania egzekucji, zdarzały się na mocy kolejnych wyroków. Do sędziów należy interpretacja konstytucji, a ustawa zasadnicza na temat kary śmierci milczy. Jedynym punktem zaczepienia do debaty jest uchwalona w 1791 r. wraz z całą Kartą Praw USA 8. Poprawka, która brzmi: „Nie wolno żądać nadmiernych kaucji ani wymierzać nadmiernych grzywien albo stosować kar okrutnych lub wymyślnych”. I wszystko sprowadza się do wykładni, co jest, a co nie jest „okrutne i wymyślne” (cruel and unusual). I tak w 1890 r., kiedy znany raczej z innych patentów Thomas Alva Edison wpadł na pomysł, żeby zbudować krzesło elektryczne, SN jednomyślnie uznał, że traktowanie prądem przemiennym w kilku cyklach, tak żeby zabić, nie jest z tym przepisem sprzeczne. Orzeczono wówczas, że jest to bardziej humanitarna metoda niż powieszenie. I przez kolejne stulecie prasa, a potem telewizja, ekscytowały się relacjami z wykonywania wyroków, kiedy to skazańcy przegryzali sobie język, a oczy wypadały im z oczodołów. Na krześle stracono m.in. głównych antybohaterów zimnej wojny, „atomowych szpiegów” Juliusa i Ethel Rosenbergów (co do winy kobiety do dziś są wątpliwości). On umarł od razu, jej prąd trzeba było włączać cztery razy. Kiedy w 1947 r. 17-letni Afroamerykanin Willie Francis przeżył próbę egzekucji, jego prawnicy i abolicjoniści zaskarżyli do SN ewentualne drugie podejście i oprócz 8. powołali się też na 5. Poprawkę („Nie wolno też nikomu za to samo przestępstwo wymierzać dwukrotnie kary na życiu lub zdrowiu”), sędziowie nie dostrzegli naruszenia przepisów i chłopak kilka miesięcy później został skutecznie stracony.
W 1967 r. po szoku, jakim była makabryczna egzekucja Luisa Monge’a (umierał w komorze gazowej w Canon City w Kolorado przez aż 16 minut), w Ameryce zaczęło obowiązywać nieformalne moratorium, które de iure usankcjonował w 1972 r. wyrok SN w sprawie „Furman przeciwko Georgii”. Pięciu sędziów opowiedziało się za delegalizacją tego rodzaju kary, ale nie uzgodnili wspólnego stanowiska dlaczego. Trzech uznało, że sądy w wielu stanach wydają decyzje zbyt arbitralnie i często pod wpływem uprzedzeń rasowych i to narusza 8. Poprawkę oraz gwarantowaną przez 14. Poprawkę „równą ochronę praw”. Dwóch poszło jeszcze dalej i stwierdziło, że sama kara śmierci jest po prostu „okrutna i wymyślna”. Pozostałych czterech zgłosiło zdanie odrębne i wnioskowało o utrzymanie status quo. Tymczasem trzy lata później ultraliberalny sędzia William O. Douglas po 36 latach służby odszedł na emeryturę i prezydent Gerald Ford zastąpił go republikaninem z Chicago, Johnem Paulem Stevensem. Efekt? W 1976 r. w wyroku „Gregg przeciwko Georgii” SN przywrócił najwyższy wymiar kary. Werdykt oparł się wyłącznie na sumieniu Stevensa. Sędzia potem nieraz mówił, że się pomylił, i do dziś głęboko żałuje ówczesnej decyzji. Przy każdym kolejnym podejściu – a było ich parę – głosował już zawsze przeciw.
W 1989 r. w sprawie „Stanford przeciwko Kentucky” większość ostatniej instancji trzeciej władzy uznała, że egzekucje za popełnienie zbrodni przed 18. rokiem życia są zgodne z konstytucją, a w 2005 r. w „Roper przeciwko Simmons” już nie. Kilka razy zastanawiano się, czy można skazywać osobę chorą umysłowo, i stanęło na tym, że nie. Wreszcie w 2008 r. przed SN trafiła sprawa trującego zastrzyku. Oczekujący na wykonanie wyroku Ralph Baze pozwał stan Kentucky, bo jego zdaniem ta forma uśmiercania jest „okrutna i wymyślna”. Przegrał.
Ale najciekawsze wydają się dziś skrajnie odmienne opinie w kolejnej sprawie dotyczącej zastrzyku, „Glossip przeciwko Gross” z 2015 r. Chodziło o to, czy stosowany przy uśpieniu midazolam nie narusza 8. Poprawki. Pięciu sędziów podpisało się pod werdyktem uznającym, że to zgodne z konstytucją. Na czele czterech dysydentów stanął Stephen Breyer. I wymienił wszystkie możliwe argumenty przeciwko karze śmierci. Po pierwsze, że wyroki wymierza się niesprawiedliwie, bo czasem już za jedno morderstwo, podczas gdy niejeden seryjny zabójca dostaje dożywocie. Po drugie, podał przykłady kilkunastu niewinnych osób, które stracono. Po trzecie, w związku z tym, że od skazania do wykonania wyroku mija średnio 14 lat, męki wynikające z oczekiwania na godzinę zero są „okrutną i wymyślną karą”. Po czwarte, stwierdził, że tendencja społeczna idzie w stronę abolicji i kolejne rządy stanowe albo znoszą najwyższy wymiar kary, albo ustanawiają moratoria, albo zawieszają zaplanowane egzekucje. „80 proc. wyroków wykonuje się ledwie w trzech stanach: Teksasie, Missouri i na Florydzie” – napisał Breyer. Po piąte wreszcie odniósł się do filozofii prawa i orzekł, że zabijanie skazanych to przejaw sprawiedliwości retrybutywnej, czyli wyrównawczej, a współczesna cywilizacja skłania się raczej ku resocjalizacji. Lider konserwatystów Antonin Scalia odpowiadał, że to tylko jakiś szkic koncepcji, „biała księga” pozbawiona mocy argumentu prawnego.
Dziś możemy mieć pewność, że jeszcze przed ewentualną premierą komory Euthypoxia posypią się pozwy o to, że jej użycie może naruszać 8. Poprawkę.

Taniec z ponurym żniwiarzem

Magazyn DGP 31.08 / DGP
Jest coś jeszcze. Chociaż poparcie dla kary śmierci wolno, ale jednak spada (według Gallupa w zeszłym roku za utrzymaniem najwyższego wymiaru kary było 55 proc. obywateli), to Amerykanie bardzo przeżywają spektakl, jaki towarzyszy przeprowadzaniu egzekucji. Temat mocno skonsumowały kultura i pop kultura: od moralitetów takich jak powieść reportaż „Z zimną krwią” Trumana Capote’a, przez utrzymane w duchu abolicyjnym filmy fabularne jak „Przed egzekucją. Dead Man Walking”, „Monster” czy „Zielona mila” , po horrory o tym, że stracony wraca w nowym wcieleniu i mści się na oprawcach. Media skrupulatnie relacjonują ostatnie 24 godziny z życia skazańca. Na przykład to, co zjadł na ostatni posiłek, bo więźniowi w większości stanów przysługuje najbardziej wyrafinowana potrawa, o jakiej pomyśli. Swoją drogą tego iście amerykańskiego fenomenu nie wyjaśnił dotąd żaden socjolog. Namiastka zadośćuczynienia czy dodatkowa tortura?
Notowane są też ostatnie słowa wypowiadane przed straceniem. Zabójca John Spenkelink w 1979 r. postawił na polityczną deklarację: „Capital punishment means those without capital get the punishment” (nieprzetłumaczalna gra słów – „kara kapitalna”, czyli kara śmierci, oznacza, że ci bez kapitału dostają karę). Robert Alton Harris w 1991 r. wpasował się w popkulturowe dziedzictwo i zacytował frazę z kiczowatego filmu fantasy pt. „Szalona wyprawa Billa i Teda”: „You might be a king or a little street sweeper, but sooner or later you dance with the grim reaper” (Możesz być królem albo biedakiem, na końcu i tak zatańczysz z ponurym żniwiarzem). A seryjny morderca John Wayne Gacy ograniczył się do słów: „Pocałujcie mnie w d…”.