Proszę o determinację, odwagę i zaangażowanie ze wszystkich sił podczas wyborów samorządowych; jeśli przegramy ten bój, to następną bitwę - wybory parlamentarne - też przegramy – oświadczył w środę w Krotoszynie (Wielkopolskie) prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.

Kosiniak-Kamysz spotkał się w Krotoszynie z działaczami lokalnych struktur PSL z terenu Wielkopolski Płd. „Po wyborach samorządowych będziemy albo gospodarzami, albo najemnikami, ale ja na niewolnika się nie najmuję i nie pozwolę, żeby PSL straciło swoją pozycję” – zapowiedział prezes PSL.

Jeden z lokalnych działaczy PSL podkreślił, że podczas spotkań z wyborcami „partia obrywa, ludzie mówią, że PiS zniszczy PSL na wsi". "Mamy program wyborczy, ale Polacy nic o nas i naszych dokonaniach nie wiedzą, nie ma nas w telewizji publicznej. Co mamy zrobić, skoro 80 proc. Polaków ogląda TVP Info i Jedynkę, a nas tam nie ma” – pytał.

Według Kosiniaka-Kamysza, trzeba informować ludzi, że brak obecności polityków PSL w telewizji publicznej jest spowodowany tym, że „nas tam nie zapraszają”. Wskazał, że jako prezes trzeciej co do wielkości partii w Polsce w programie „Gość Wiadomości” nie występował od listopada 2016 r. „A jeżeli będą o nas mówić, to tylko oczerniać” - dodał. Zaapelował do działaczy PSL, żeby podczas kampanii odwiedzili każdy dom i gospodarstwo.

„Nie da się odwrócić straty czasu nie chwalenia i niemówienia o swoich osiągnięciach. Najtańszym sposobem dotarcia do wyborcy jest internet i z tego korzystajcie. Badania pokazały, że coraz więcej osób po 60 roku życia korzysta z portali społecznościowych” - zauważył prezes PSL.

Kosiniak-Kamysz oświadczył, że w obecnej kampanii samorządowej najważniejsze jest to, że PSL odróżnia się od tych, „którzy toczą barbarzyńską wojnę plemienną w Polsce nie tylko od 3 lat, ale tak naprawdę od 2005 roku”.

„Jeżeli w telewizji rządowej mówi się o nas, że jesteśmy partią, która prywatyzowała Polskę, to trzeba być obłudnym do granic możliwości, bo PSL przez lata 90. była nazywana hamulcową prywatyzacji. To my blokowaliśmy prywatyzację spółek przed liberałami z AWS i Unii Wolności. To wtedy sprywatyzowano najwięcej spółek w historii kraju. My zostawiliśmy 30 proc. banków w rękach obcego kapitału a 70 proc. w rękach polskich. Te proporcje odwróciły się i w rękach kapitału zagranicznego za czasów AWS było 80 proc. banków. Z tą prawdą trzeba iść do ludzi” – apelował.

Jak dodał PSL jest na scenie politycznej i bierze udział w wyborach, by „wprowadzić trochę normalności”. „Nie bierzemy udziału w wojnie na billboardy z wykrzywioną twarzą Kaczyńskiego i uśmiechniętą twarzą Tuska. Ta wojna między PO a PiS pokazuje, że im nie zależy na tym, żeby np. rozbudować szpital w Krotoszynie. Nie myślą o tym, co dzieje się we wsi czy sołectwie, bo ich interesuje tylko i wyłącznie okładanie się maczugą po głowie i zdobywanie władzy” - zauważył prezes PSL.

Zdaniem Kosiniaka-Kamysza obecnie rządzący wprowadzili do rodzin „chorobę nienawiści”. „Dzisiaj przy rodzinnym stole nie można porozmawiać o polityce, bo jedni milczą, drudzy wychodzą a trzeci się obrażają” – oświadczył. Polityk przypomniał, że sztandarowym hasłem PSL jest emerytura i renta bez podatku, „bo w polityce rodzinnej nie można myśleć tylko o dzieciach”.

Przypomniał, że PSL za swoich rządów wprowadziło roczne urlopy rodzicielskie, wybudowano 2,5 tys. żłobków i klubów dziecięcych, uruchomiono przedszkola za symboliczną złotówkę czy np. opracowano Kartę Dużej Rodziny. „Dlatego zagłosowaliśmy za programem 500 plus, bo uważamy, że to jest kontynuacja naszej pracy” - powiedział.

Prezes PSL zapowiedział, że po wyborach parlamentarnych koalicja jest możliwa tylko wtedy, kiedy w programie znajdzie się punkt dotyczący emerytury bez podatku w ZUS i KRUS.

„Nie mogliśmy uchwalić tego wcześniej, bo w rządzie mieliśmy tylko trzech ministrów i 30 posłów w Sejmie. Z wyników wyborów w 2015 r. wyciągnęliśmy wnioski, dlatego jest nowe PSL. Nie jesteśmy od nikogo gorsi, nie musimy się przed nikim kłaniać a tym bardziej bać. Te wybory będą o Polskę, czy jest zarządzana z każdej miejscowości, czy tylko z jednej ulicy w Warszawie” - tłumaczył.